W kurniku pani Wiery tragedia. Wczoraj kuna wdarła się przez szparę w drzwiach, zabiła kwokę i pięcioro kurcząt, niedawno wyklutych. Jak tak dalej pójdzie Kola będzie mieć zapas rosołowy do końca roku. O ile wiem, kuny raz rozbestwione potrafią wybić całe stado.
Tej nocy coś wdrapywało się po ścianie chaty od strony lasu. Wstałam i goniłam psa, coby postraszył dzikiego gościa. Na razie "łaska" (tak mówią na te zwierzątka w moim rodzinnych stronach, skrót od łasica) trzyma się granicy lasu i nie zapuszcza wgłąb obejścia. Ale... pożyczona kwoczka pani Wiery zasiada na jajach niedaleko, w stodółce. Obawy rosną.
I nie miej tu dobrego psa, gospodarzu!
Pioter opowiada, że kiedyś w starej stodole na obecnej naszej posesji gnieździły się tchórze, robiły spore szkody, zanim je zdołano ubić. Poza tym dawno już tego nie było. Lisy również nie zaglądały tu od wielu lat. Głównym kłopotem były jastrzębie. Tych w tym roku jakoś nie widać (tfu, odpukać w niemalowane), i znienacka teraz atak czworonożnych drapieżców.
Zauważam, że lepsza w gonieniu dzikiego zwierza jest nasza mniejsza suka-kundelek. Robi najwięcej hałasu i śmiało biegnie między drzewa. Kola szczeka owszem w powietrze, ale nie postrzega wizyt małych zwierząt jako zagrożenia i rusza się bez refleksu.
Natomiast pasjami poluje na szczura w drewutni i wykopała już tam wielką jamę. Potrafi czatować na niego godzinami, zapominając o jedzeniu i piciu. Zabijając szczury przegryza im kark i porzuca je. Potrafi w ten sam sposób unieszkodliwiać także szerszenie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz