23 marca 2020

Zdrowe podejście

Nie było nowych postów, bo u nas zwyczajnie. Tak zwyczajnie, że nie bardzo jest o czym pisać. Trwa wieczne przedwiośnie. Zatem wypadło zabrać się do wstępnych prac gospodarskich. Bozia zesłała Jarego w niezłej formie po tej zimie-nie-zimie i w dwa dni obornik został wydobyty z otchłani koziarni i wyjechał na pole, oczekujące teraz kultywacji. Mało tego, Jary zjawił się dnia trzeciego i wraz z Anną i jej piłą uporządkowali teren przy drodze za płotem, usiany gałęziami i pniami ściętych jesienią robinii. Oczywiście kolczasta była to praca, zatem dość niebezpieczna w dotyku. Mam już jednak opał do kuchni na sezon letni. W postaci gałęziowego chrustu.

Dobytek ma się dobrze, Pulcheria i Helenka od czasu do czasu znoszą po jaju, dużym i smacznym, zaś stado młodzieży płaskodziobej okazuje się być na moje oko płci męskiej i głównie zajmuje się darciem dziobów na mój widok. Jak nikt nie kupi, trudno, będą rosoły, pieczenie i oczywiście genialny smalec gęsi. Lekarstwo. Póki co dotuczam, bo gęsi późno obrastają w tłuszcz.
Kury niosą się bezkrytycznie, dobrze, że jest komu sprzedać jaja, tym sposobem zarabiamy tygodniowo jakieś 15 złotych. To wieść dla mieszczuchów, nie mających pojęcia jakimi kwotami operuje małorolnik miesięcznie. I żyje!
I to jak, zważywszy zasoby, które można przeliczyć na zdatne do jedzenia i trwania tym samym tygodniami, miesiącami, bez chodzenia do sklepu.

Oczywiście wpłynęła na konto jakaś niewielka dotacja zeszłoroczna, Agencja wisi jeszcze zwrot kosztów suszy i nie widać, aby ten zwis miał się zmienić. Jest zatem czym zapłacić za prąd, telefon, śmiecie i internet. Tak będzie aż do pierwszego mleka i sprzedaży koźlej młodzieży. Oto jak wygląda gospodarowanie na skraju systemu, w przestrzeni, w której wszyscy się od niego uzależnili i teraz kwilą ze strachu, gdy widmo zarazy przelatuje nad głową wsadzoną w ekran telewizora czy komputera. To tylko widmo. A życie jest życiem. Dotykiem, sensem.
Ciekawe, ilu ludzi, przekonanych dotąd, że są pępkiem świata, stanie nad przepaścią finansową i filozoficzną jednocześnie, bo utrata sensu bytu i iluzji to nie byle jakie przeżycie duchowe. I jak sobie te śmieszno-tragiczne postaci z tym poradzą. Bo świat już nie wróci do starych paradygmatów. Mimo, że pewnie uparte jednostki będą chciały zamknąć oczy i śnić dalej dawny kolorowy sen o niczym przebranym w szatki błazeńskie. Jak nasi jeszcze-rządzący.

Ogród czeka stosownej pory na działanie. Niektóre nasionka wysiane do skrzyneczek. Zeszłoroczny tunel już gotowy. Lato ma być o zmiennej pogodzie, deszcze i upały, wiatry, lepiej wrażliwe uprawy zawczasu ochronić.

Zapasów zeszłorocznych ubywa w piwniczce, kończą się żółte sery, dynie i patisony (trzymane na poddaszu) oraz ogórki, idą teraz ostatnie słoiki kiszonych i sałatkowych, soku pomidorowego i keczupu domowego. Soków owocowych też już wyraźnie mniej, ale przy umiejętnym gospodarowaniu starczy jeszcze do wymiany na nowe. Ziemniaków mniej, niż połowa. Te głównie zjada drób, ale i nam służą. Jest jeszcze mnóstwo dżemów, marmolad i galaretek owocowych, które zjadamy najwolniej, a przez to żelazny prowiant pozostaje mało naruszony. Widzę z tego, ile czego potrzebne jest zgromadzić na jesieni, aby starczyło dla nas dwóch plus czasem kogoś jeszcze, z nawiązką. I daje to poczucie sensu działania, pracy, codziennego wysiłku na cały kolejny rok.