25 czerwca 2023

Owocowy deser

Lato przeszło przez próg równonocy, zamieszało z sianokosami, ale doroczne sprężenie sił i muskułów odbyło się bezawaryjnie i z dobrym skutkiem. Stado ma już zapas siana na zimę pod dachem, można zająć się na spokojnie innymi pracami i zadaniami do wykonania. Już bez napięcia i stresu.

Ni stąd ni zowąd, po rzodkiewkach i truskawkach pojawiły się kolejne owoce.

Tak, świdośliwa. Krzaczek posadzony kilka lat temu już w zeszłym roku owocował, a w tym obsypał się jeszcze obficiej. Owoce, nader podobne do jagody kamczackiej czy amerykańskiej, są smaczne, i najsmaczniejsze z dodatkiem koziego jogurtu. Deser znika w okamgnieniu. Tak, już rosną inne krzaczki i w następnych latach powinno ich być więcej.

Padające ostatnio deszcze, chwilami obfite, choć niezbyt uporczywe, wsparły rośliny posadzone i posiane w wałach obornikowych. Oto jak się ma "dziwna kapustka", same nie wiemy co to z tego wyrośnie, ot, eksperyment ogrodniczy. Słomiany obornik ma to do siebie, że wchłania wodę i oddaje ją powoli w okresie suszy, zatem wspiera roślinę w trudniejszy czas, i ogrodnika również, bo podlewanie nie jest długo wymagane (chyba, żeby jednak susza była permanentna, co zawsze może się zdarzyć). Podobnie rosnące dynie również ruszyły z kopyta. 

Poza roślinami hodujemy także inne dobra. Już dwa lęgi mam na dokarmianiu, codzienna praca i dbałość, bo maleństwa trzeba karmić co dwie-trzy godziny, tudzież zmieniać im wodę na świeżą. Oto jeden z nich, starszy. Kaczuszki, a pośród nich trzy perliczęta. Wszystko prowadzane troskliwie przez nianię indyczkę.

Trafiły dzisiaj do specjalnej zagródki, w czas słoneczny i przyjazny. Pierwsze przeżycia strachu i szoku mają już za sobą i zaczynają się oswajać ze świeżym powietrzem, ciepłym i suchym podłożem piaskowym i szeroko widocznym otoczeniem. 

23 czerwca 2023

Księżycowe sianokosy

 Anna zaryzykowała kilka dni temu i w przerwie między opadami zdołała jednego dnia zajechać na łąkę ze zgrabiarką i zrobić wały, drugiego dnia rzecz powtórzyć. Siano na tyle wyschło w powiewach gorącego wiatru, że znajomy rolnik wychylił się ze swojej łąki i przez kwadrans ściukował jeden z wałów. Anna, roztrzęsiona jazdą na traktorze, rozpalona od żaru słonecznego (trzeba zobaczyć jej czerwone kolana!) wpadła na chwilę do domu, żeby uzupełnić płyny w organizmie, wsiadła do samochodu i pojechała na łąkę z przyczepką, aby do końca dnia ściągnąć urobek. 
Udało się w trzech turach do zmierzchu. Samochód nie kaprysił w ogóle, zajeżdżał załadowany na pace i na przyczepce, Anna zrzucała ładunek i jechała po drugi, a ja w tym czasie układałam kostki w paszarni. Ogółem zjechało ponad 110 ciuków. Dobre i to.

Kolejny dzień był dniem odpoczynku, bo w nocy mocno lunęło. Co przepowiedziałam byłam, wraz z burzą, która przyszła w dzień, z dokładnością do pół godziny, jak wywieszczyłam z układów planet, na oko, bez patrzenia nawet w program astro.
- W nocy, za jakieś 4 godziny będzie ulewa, bo Księżyc będzie mijał Wenus. Co prawda w ognistym znaku Lwa, ale rządzi Słońcem, które weszło właśnie do wilgotnego Raka i przez kilka dni znajduje się w fazie równonocy, co przeważnie zaburza mocno pogodę. Przeniesie mokre światło do kolejnej planety. Jutro około 13 znów lunie, przy czym może być burza albo wiatr, bo Księżyc będzie mijał Marsa, a Mars lubi pogrozić i pohuczeć.
No, i tak się stało. Burza, niezbyt straszna, ale jednak z kilkoma efektownymi grzmotami, nadeszła wpół do pierwszej po południu. Anna zdołała odpocząć na tyle, że dzisiaj rano, mimo znów deszczowych prognoz (różnych na różnych portalach meteo) wyruszyła nagle rano mierzyć się znowu z losem.

Podczepiła tym razem do Władka naprawioną niedawno furę, aby nie tracić czasu na powrót na pusto (zgrabiarka czekała na łące) i pojechała obracać zmoczone wczoraj siano, aby zdołało wyschnąć za dnia i wejść pod ciukarkę. Pomagier tymczasem wybrał się nad leśny staw i na grzyby, więc pomoc wątpliwa. Musi sobie sama radzić.
- Będzie co będzie. Może trochę uratuję. Reszta najwyżej posłuży za ściółkę. Dłużej już nie będę się w to bawić.
- Księżyc wszedł tymczasem do zimnej i suchej Panny, jest we władzy Merkurego, więc może tylko chmury się zbiorą i wiatr je rozprowadzi. Miejmy nadzieję - stwierdzam. - Dziś prorokuję deszcz i ochłodzenie w nocy, gdy księżyc wymieni spojrzenie z Saturnem w mokrych Rybach, więc może zdążymy zwieźć suche pod dach. Jedyna okazja, bo potem na dniach ma spotkanie w kwadraturze w zmiennym znaku z Merkurym, lubiącym wiać, chmurzyć i co się da zsyłać ku przeszkodzie.

Dopisane godzinę później. Właśnie wniosłam sama i ułożyłam pod dachem 52 ciuki z pierwszej fury, która zajechała. Krzepy mało, nadrabiam uporem i Marsem w Koziorożcu. Znalazł się pomagier, więc samochodem szybko zaczęto jeździć z łąki z towarem.

20 czerwca 2023

Wilgotno

Zrobiło się wilgotno. Pogoda ciepła, ale w większości pochmurna i parna. Nocami lub w dzień pada deszcz, chwilami bardzo ulewny. Wieczory i ranki we mgle unoszącej się nad pastwiskiem. W sumie nie narzekałybyśmy na to, bo uprawy zaczęły rosnąć i nie trzeba grządek podlewać, dynie ruszyły pięknie, nawet w ogrodzie permakulturowym, gdzie żadnego podlewania ręcznego nie ma z racji odległości od wodociągu. Ale siano leży na łące, skoszone. Słaba nadzieja, że uda się je zebrać. Anna czeka na jeden dzień pogody, aby pojechać obracarką i zwałować to co jest, a w razie dalszej wilgoci, po prostu zwiezie się co się da i trawa pójdzie na podściółkę. Wtedy trzeba szukać łąki do skoszenia, aby jednak zebrać zapasy dla zwierząt na zimę. Takie to letnie stresy rolnicze są.

Póki co różne prace idą do przodu. Trzeba było naprawić połamane pod ciężarem obornika dechy z fury, udało się dzięki pomocy nowego pomagiera. Także kurier przywiózł zakupioną internetowo siatkę ogrodzeniową i zagródka dla piskląt została dokończona. Oraz udało się zmienić dętkę w obracarce.

Pracowicie związałam sznurki snopowiązałkowe przez dwa popołudnia i Anna podwiązała już pomidory i ogórki w dużym tunelu, z dumą też przyniosła do domu dwie wyrwane próbnie z grządki marchewki, całkiem spore i o tyle ważne, że do tej pory marchew i pietruszka w ogóle się u nas nie udawały. Zatem pierwszy to sukces. Kalarepki trzeba zjeść, bo wpadły do tunelu koziołki i zeżarły im liście. Służą zatem za warzywo rosołowe. Zjadłyśmy także ostatnie truskawki. Cebula zaczyna nabierać kształtów i aż żal, że więcej nie posadziłyśmy, bo apetyt na nią i szczypior jest znaczny.

Indyczka z zespołem kaczo-perliczym zamieszkała w kurniku. Drugi wylęg, indycząt z dwiema kaczuszkami na razie grzeje się i jest dokarmiany w pudle pod lampą-kwoką w kuchni. Indyczka-matka jest na dzień oszukiwana podkładaniem niewylężonego jaja, które pilnie wysiaduje. Przez kilka dni taka sztuczka się udaje, bo dostaje dzieci na noc do gniazda. Kiedy się wzmocnią, dobrze wygrzane i nakarmione zaczną samodzielne życie pod jej opieką.

I tyle nowin. Wygląda na to, że mój odczyt tegorocznego horoskopu światowego odnośnie pogody, że będzie mokre lato i później miał coś z prawdy w sobie. 

13 czerwca 2023

Kłopotowo

Wstałam w kwaśnym nastroju. Był to dzień wyznaczony na kolejną wizytę u stomatologa, tymczasem samochód, choć odpalony wstępnie i zagarażowany, miał na dziś umówioną wizytę w warsztacie. Mógł w każdej chwili stanąć w drodze i laweta brana była pod uwagę w razie takiego wypadku. Rozważałam przełożenie wizyty na za tydzień, ale czekanie jeszcze tyle dni wydawało mi się okropieństwem.

Udało mi się tym kwasem (ząb pobolewał mnie w nocy, zapewne przed zmianą pogody) sprawić, że Anna zdecydowała się zaryzykować.
- Podwiozę cię do gabinetu, jeśli się uda wrócimy, jeśli nie, przyjdziemy pieszo i wtedy wezwę lawetę.

Ruszyłyśmy na kwadrans przed wyznaczoną godziną wizyty. Samochód odpalił i zgasł dokładnie na skrzyżowaniu przed wjazdem do gminy. Anna oczywiście rozstrzęsiona i cała w nerwach, ja zaś wniosłam modły do anioła stróża o interwencję w opałach. Tylko tyle umiem.

Sposobem podpowiedzianym przez mechanika, otworzyła maskę, użyła ręcznej pompy paliwa, odłączyła elektrykę i po pewnej chwili włączyła. Samochód zawarczał, zapalił, ale zaraz zgasł.
- Jeszcze raz. Jeśli to nie pomoże, stoczymy go na pobocze i wzywamy pomoc. 
Powtórzyła zabieg. I wsiadłyśmy do auta. Ruszyło. I to całkiem dziarsko.
- O! Nawet kontrolka przestała się palić! - zdumiała się Anna.
Zajechałyśmy na miejsce, po zaparkowaniu weszłam punktualnie do gabinetu wraz z dzwonem kościelnym, który wybija każdą godzinę elektronicznymi melodyjkami.

Wyszłam po pół godzinie już bez zęba boleści, którego zdecydowałam się jednak wyrwać nie licząc na cudowne uleczenie. 
Anna odwiozła mnie do domu, kontrolka wciąż się nie paliła, więc nie zatrzymując się już więcej ruszyła pod Hajnówkę do warsztatu z delikwentem. Wróciła nim w miarę szybko. Po diagnozie, że trzeba wymienić to i owo, co wymaga czekania do daty podanej nam przez pierwszego, miejscowego mechanika. Póki co, samochód jeździ.

Także ruszył z maszyną znajomy rolnik i skosił sobie i nam łąkę. Akurat przed deszczem zdążył. Prognozy mówią, że zaniosło się co najmniej na tydzień. Ot, kolejna wpadka. Nie dało się odwołać, bo rolnik pracuje na etacie i akurat ma urlop.

Dzisiaj rano, ledwie po śniadaniu zasiadłam do pisania, Anna weszła z wieścią:
- Mamy kolejny kłopot!
- Co się stało?
- Coś zagryzło Zdzicha i uciekło. Tuż przy domu. Walczył, pełno piór w kilku miejscach przy drodze. Jeszcze ciepły.
- O, ja cię! Lis łakomczuch. Przecież i tak by go nie uciągnął w środku dnia bez zauważenia. Może więc lisica. Nic dobrego to nie wróży reszcie stadka.

Trzeba było Zdzicha szybko pozbawić głowy i wypatroszyć. Chociaż tyle dobrego. Tłuścioch zdrowy był.  

Pisane mu było zginąć po męsku w walce. Uratowałyśmy mu już życie dwa razy, ubijając jego rywali, starego indora i ostatnio koguta. Za trzecim razem dał gardła.

8 czerwca 2023

Kamyki pod nogi i górnolotny zapach

Jak na razie i jak zazwyczaj o tej porze roku wydarzenia uczą nas pracowitej pokory i cierpliwości. Nie! nic strasznego, ot, przeszkody i kamyczki od losu pod nogami do przeskoczenia. Sianokosy niepewne.
Po pierwsze i najważniejsze kilka dni temu nagle padł samochód. Szczęśliwie jednak (dobre duchy mają nas w opiece) Anna wróciła nim z łąki do domu i zatrzymał się tuż przed bramą. Miał kłopot z odpaleniem już na łące, ale dał się namówić i dowiózł właścicielkę na miejsce. Ponieważ nie dałam rady pchnąć go pod górkę, parkował pod bramą przy drodze dwie noce. Miejscowy warsztat okazał się "obłożony" aż do 26 dnia tego miesiąca, co okazało się datą horrendalnie daleką zważywszy sprawy pilne do wykonania, które nas czekają. Na szczęście pewien mechanik z polecenia, rozwijający biznes niedaleko Hajnówki, przyjechał na wezwanie osobiście, zajrzał pod maskę, odpowietrzył silnik i auto odpaliło. Może dojedzie na dniach do warsztatu samo.

Tym samym trzeba odwołać sianokosy, przynajmniej w najbliższym terminie. Jarmark też stoi pod znakiem zapytania. Poza tym zgrabiarka do siana okazała się mieć znowu kapcia na tym samym kole co poprzednio, i trzeba je najpierw wymienić. Zaangażowało się już w sprawę dwóch ludzi. No, i trzeba było kupić nową dętkę.

Poza tym przyszedł przymrozek i jednej nocy zwarzył większość kiełkujących już pięknie dyń i nieco pomidorów posadzonych w gruncie. Tym tunelowym nic się nie stało. Wysiałyśmy drugi raz dynie. Te posiane pod laskiem nie rokują dobrze, bo na początek przyszła susza, a potem przymrozek. Jeśli wykiełkują będzie cud.
Na szczęście po drugim siewie przyszła burza - wbrew wcześniejszym zapewnieniom sztucznego proroka - i deszcz zlał pięknie grządki i pastwisko. Padał też nocą. Wróciło nieco nadziei.

Pierwszy wylęg piskląt sprzedał się, teraz pojawił się drugi. Tym razem 3 perliczęta i 7 kaczuszek. Na razie grzeją się w pudle pod lampą kwoką, czekając na spokojny słoneczny dzień oraz kuriera ze specjalną siatką ogrodzeniową dla nich, aby można było je wystawić na zewnątrz z przyszywaną matką. Z lampą też był kłopot, bo gdy przyszło co do czego okazało się, że dotychczasowa znikła, prawdopodobnie spaliła się, Anna ją wyrzuciła i zapomniała o tym fakcie na śmierć. Trzeba było ratować się zwykłą żółtą żarówką i zamawiać nową lampę przez internet. A więc kolejna zwłoka.

Na ostatnich kilku jajach indyczych zniesionych przez Halinkę zasiadła kwoka, która już od ponad tygodnia wysiadywała na pusto w kurniku, blokując gniazdo nioskom. 

Pomidory już podwiązane. Ogórki rosną żwawo i niedługo trzeba będzie i dla nich robić podpory. Żeby nie było nudno wiążę popołudniami używane sznurki z ciuków, które posłużą jeszcze do dalszego podwiązywania. Taki recykling. I ćwiczenie medytacyjne.

Od jakiegoś czasu kwitną robinie akacjowe nad domem. Od rana do wieczora towarzyszy nam na dworze miły brzęk zbierających nektar owadów w chmurze upajającego zapachu. Tymczasem sąsiad już zrobił pierwsze miodobranie. Miód z kwiatów śliwy. Jasny, słodki, gęsty, mniam.

Wieczorami czytam książki. Unowocześniłam się i przekonałam do czytnika. Anna sprezentowała mi swój stary i tak oto jak przed laty wracam do bycia molem książkowym, jakim od dziecka byłam. W necie daje się znaleźć wiele interesujących mnie tytułów. Choć czasem jeszcze kupuję papierowe egzemplarze, głównie są to podręczniki do astrologii, językoznawstwa lub stare teksty opatrzone setkami przypisów i komentarzy, które na czytniku słabo się prezentują i nie dają swobodnie używać. 

1 czerwca 2023

Był maj...

Komary ustępują muchom. Rozwija się w szybkim tempie susza. Anna planuje sianokosy.

Maj przyniósł: naprawę ogrodzenia na pastwisku, wymianę słupków na nowe, podpory dla starych. System nawadniania w długim tunelu zamontowany. Postawiony dodatkowy tunelik koło koziarni dla zbytnio rozmnożonych sadzonek pomidorów. Grządki zewnętrzne wszystkie obsiane i nasadzone dynią, cukinią, pomidorami, papryką, fasolką i co tam jeszcze Bozia dała. Ponadto wreszcie zostały zawieszone okiennice przy dwóch oknach południowych pod tarasem.
Plonowały pięknie i skończyły się rzodkiewki, szpinak i sałata.


Grządka przed nakryciem włókniną. W celach ochronnych przed drapieżnymi kurami. Sposób się sprawdza od lat.


Fioletowa mizuna.


Chwila relaksu pomiędzy.


To powyżej w skrzynkach już posadzone na grządkach.

Dziś klują się indyczęta.