15 lipca 2017

Drobiowe wieści

I guś ma nową żonę! Pulcherię, czyli Pulcię, co na nasze przekłada się jako Pięknisia. Teraz oboje kłaniają mi się z gracją i uprzejmością, gdy mnie widzą. Pulcia nieco tęskniła za swoim stadem, ale po dwóch dniach zaczęła przywykać. Zna już zwyczaje obejścia, współmieszkańców, pory i miejsca karmienia, czasem zaś Balbin wyprowadza ją z gracją na zielony żer za płotem. Pogęgując coś w swoim języku. Wydaje mi się, że jej wszystko opowiedział o swojej więzi ze mną, bo Pulcia nie dość, że kłania mi się wraz z nim, to jeszcze reaguje już na swoje imię.

Razem z narzeczoną Balbina przybył na podwórzu nowy indor wraz z indyczką, oboje koloru lawendowego. Na mój gust z lawendą on nie ma nic wspólnego, a raczej ze srebrzystą szarością, ale nazwa jest przyjęta. Nastał w miejsce poprzedniego czerwonego indora, który już nieco zgrzybiał i czas na niego przyszedł.

Indyczęta zaś sprzedały się prawie w całości. Po części zamienione na trzy młode kaczki staropoloskie. Kaczki okazały się takimi samymi wypłochami, jak mulardy, ale - połączone razem - nagle poczuły swoją kaczą moc i przynajmniej jedzą bez skrępowania. Gęsi chcą cały czas nawiązać z nimi znajomość, staropolskie może i by nie były od tego, ale mulardy szaleją ze strachu i póki żyją pewnie tak będzie.
Resztę pozostałych indycząt zeżarła jednak w nocy kuna. Cudem ocalało jedno indyczątko, które biega teraz za trzema matkami nieco zagubione. Postawiło to pod znakiem zapytania nasze plany urządzenia nowego kurnika, który widocznie szczelny nie jest, gdy drapieżnik się przedostał. Zatem kończenie kwoczej zagródki także stanęło.

4 lipca 2017

Powściągająca siła ogrodzenia

Wczorajszy dzień był Dniem Szukania Kozy. Zginęła. Stado wróciło z ucieczki w najbliższe okolice pastwiska bez jednej. Tej, która zawsze odstawała i nie umie beczeć, jest prawie niema od urodzenia, dwulatki Frani, córki Felicji, matki Flory. Zaczęłam rzecz od zapytania wyroczni. Pierwszą odpowiedź Księgi I-Cing zinterpretowałam - jak się okazało - właściwie. Utknęła w niebezpiecznej sytuacji, nie może się ruszyć, znajdzie się za jakimś ogrodzeniem, którego nie może przeskoczyć. Obeszłam jednak kilka gospodarstw najbliższych, łąk i pól, opłotków, wołając, rozpytując sąsiadów, daremnie. Odpowiadała mi cisza i bezruch. Mijały godziny, czekania, bez rezultatu. Popadłam w zwątpienie i niewiarę. Snując wizje ataku dzikiego psa, wilka (których u nas nie bywajet jednak, ale a nuż jakiś głodny się trafił samotnik?), albo i popadnięcia w jakąś kłusowniczą pastkę, czy zabłąkania się w lesie.
W końcu, dopiero pod koniec dnia, po 8 godzinach! znalazła się tam, gdzie przechodziłam dwa razy, nic nie zauważywszy. Tym razem uwagę Anny, mającej lepsze oczy, zwrócił dziwnie wystający zza siatki ogrodzenia pastwiska "patyk". Była to przednia noga Frani, która wplątała się w siatkę przy nieudanym przeskoku (reszcie stada się udało). Na własnym pastwisku. Zmęczona, zbolała, smutna i głodna przyjechała na podwórze w bagażniku samochodu. Rzuciła się jednak do owsa z apetytem, co mocno mi ducha podniosło. Dzisiaj kozucha jeszcze lekko kuleje, ale chodzi już ze stadem

1 lipca 2017

Obrazki letnie

Obiecane wspomnienie tegorocznych sianokosów. Jakże się cieszę, że są już za nami. To taka granica, punkt ekstremalny w roku, od którego zaczyna się z wolna zmniejszenie napięcia i wysiłku związanego z konieczną pracą w gospodarstwie.


Takich przyczepek rozładowałyśmy około dwudziestu.

Ponadto powoli ubywa mi gąb do karmienia. Brojlery doszły swojej wagi i wieku i wylądowały jak jeden mąż w zamrażarce. Co prawda jedna kwoczka się postarała i wylęgła pięć kurczątek, które prowadza, ale mają całodzienną opiekę i jakoś to jest. Daje się znieść ten nadprogramowy przybytek. Ubywa też jendycząt. Kaczki rosną, już mniej panikują, ale są nie do oswojenia. Mają swoją zagródkę za stodółką, poznały i zapamiętały drogę tam i z powrotem i to jest jedyna trasa, którą obracają w ciągu dnia.
W takim razie guś Balbin pozostaje samotnikiem, acz zaprzyjaźnił się ze mną i muszę przyznać, że bardzo szybko dał się przekonać i oswoić.
Reaguje na swoje imię, podchodzi do mnie blisko, daje się dotknąć, pogłaskać (jeszcze niedawno trzmał dystans kilku metrów i szybko zmykał), czasem interesuje się tym co robię i przegląda chrust w węglarce, który zbieram. Pewnie chciałby po swojemu pomóc.
Kłaniamy się sobie kilka razy dziennie. Jest wdzięcznym i nader inteligentnym zwierzaczkiem, sami zobaczcie.