Obiecane wspomnienie tegorocznych sianokosów. Jakże się cieszę, że są już za nami. To taka granica, punkt ekstremalny w roku, od którego zaczyna się z wolna zmniejszenie napięcia i wysiłku związanego z konieczną pracą w gospodarstwie.
Takich przyczepek rozładowałyśmy około dwudziestu.
Ponadto powoli ubywa mi gąb do karmienia. Brojlery doszły swojej wagi i wieku i wylądowały jak jeden mąż w zamrażarce. Co prawda jedna kwoczka się postarała i wylęgła pięć kurczątek, które prowadza, ale mają całodzienną opiekę i jakoś to jest. Daje się znieść ten nadprogramowy przybytek. Ubywa też jendycząt. Kaczki rosną, już mniej panikują, ale są nie do oswojenia. Mają swoją zagródkę za stodółką, poznały i zapamiętały drogę tam i z powrotem i to jest jedyna trasa, którą obracają w ciągu dnia.
W takim razie guś Balbin pozostaje samotnikiem, acz zaprzyjaźnił się ze mną i muszę przyznać, że bardzo szybko dał się przekonać i oswoić.
Reaguje na swoje imię, podchodzi do mnie blisko, daje się dotknąć, pogłaskać (jeszcze niedawno trzmał dystans kilku metrów i szybko zmykał), czasem interesuje się tym co robię i przegląda chrust w węglarce, który zbieram. Pewnie chciałby po swojemu pomóc.
Kłaniamy się sobie kilka razy dziennie. Jest wdzięcznym i nader inteligentnym zwierzaczkiem, sami zobaczcie.
Jedna przyczepka, a ile wspomnień wywołała! To były cudne czasy. Żałuję, ze moje dzieci takiej nie widziały w realu
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pamiętam wieś z czasów gdy rodzice mieli dom w górach ale praca na wsi ciężka. Ja bym nie dała rady...
OdpowiedzUsuńTo były cudne czasy. Żałuję, ze moje dzieci takiej nie widziały w realu
OdpowiedzUsuńการ์ตูนโป๊