30 kwietnia 2014

Tak to wygląda

Bardzo pogodny, ciepły dzień to był, słoneczny. Mnóstwo owadów błonkoskrzydłych, pszczół (rodem z maleńkiej pasieki sołtysostwa), chrząszczy, muszek, os i osek, bąków uwijało się wokół przekwitającej czeremchy, śliwy i ulęgałki (lubaszką na Podlachii zwanej). Sad bliski wybuchu kwiecia, może zdąży przed zapowiadanym ochłodzeniem. Zresztą, co ja się będę martwić, chyba wie co ma być i dobrze swoje kwitnienie zaplanował.
Ruszyły meszki, ale nie są na razie jakieś mocno przykre. Może z powodu mydełka dziegciowego, którym się myję przed wyjściem do ogródka, a może z powodu słońca i dopiero mają zamiar się rozpędzić z czasem. Badam sprawy.
Gusie spędzają większość takich ciepłych dni na zielonym morzu, są zachwycone i coraz pewniejsze siebie. Wczoraj Anna ustawiła im platformę z desek do wchodzenia i wychodzenia z kurnika, który ma wysoki próg. Tylko dwie zrozumiały do czego służy. Dzisiaj już wszystkie śmigały po niej, w każdą stronę.
Pomalowałyśmy na spółkę oba ule z zewnątrz pokostem lnianym.
Anna poprawiła jedną grządkę i obsiała ją, sama już nie wiem czym. Nie robimy tego na hurra, ot, codziennie jedna-dwie grządki idą pod ziarno i sadzonki. Tyle, na ile siły pozwalają.

29 kwietnia 2014

Szlachcic na zagrodzie...

Wczoraj był dzień Jarego. Od 9 godziny do 16.30 z krótką przerwą obiadową, wzmocnili z Anią ogrodzenie ogrodu w przyszłości permakulturowego przęsłami z żerdzi świerkowych puszczonych dołem i górą. Jary, jako wioskowy fachman od ogrodzeń z leśnej siatki chciał się założyć o trzy wina wisienka, że dziki tego nie ruszą, ale wolimy się nie zakładać, zwłaszcza o alkohol tego rodzaju. Bo jakby Jary przegrał, to sam by musiał te wina wypić, więc i tak byłby wygrany.
Przyjechał także traktor i stalerzował ogrodową przestrzeń, wcześniej przeoraną, aby ułatwić nam posianie tam czegokolwiek na ten wiosenny czas.
Popołudniami chmurzy się, wczoraj nieco przy tym grzmiało, ale bez sensacji, a trochę deszczu zawsze się przyda na naszych piaskach. Sad już jest w pełnej gotowości do co-dwuletniego rozkwitu. Śliwy przekwitły, czeremcha przekwita, kwitną właśnie grusze ulęgałki. A my popołudniami w ogródku przydomowym gotujemy grządki, siejemy i sadzimy. Dzisiaj było truskawkowo. Posiana fasolka i bób. Zbudowana nowa grządka wzniesiona na wsadzie kompostowym. Pokazują się pierwsze komary. Dzisiaj specjalnie narażałam się na ich apetyt, wymyta mydełkiem dziegciowym. Tak jakby mniej siadają, ale tylko dłonie i szyję namaściłam zapachem, więc pogryzły mnie w pięty i głowę. Jutro pomażę dziegciem ogrodowe ciuchy, w ramach dalszego ciągu testowania.
Te ogródkowe prace są tak wciągające i miłe, oraz absorbujące, że Annie jak gdyby znudziła się już telewizja. Wczoraj nawet przez moment na nią nie patrzyła, choć pierwsze dwa dni gapiła się jak zaczarowana w jakieś celebryckie wygłupy oraz filmy. Ale z tej okazji mogła poczuć wspólnotę z takim Wańką, który także do północy oglądał "Zaklinacza koni", aż mu się jego kobyła Kaśka przypomniała i zatęsknił za nową. Franka konyka-darmozjada chce sprzedać i kupić prawdziwego kunia. Już się nabawił grzywiastym kuniopodobnym zwierzem, który włazi ludziom w ogródki i w obejścia (przypomnę, u nas też bywały).
Ogrodzenie pastwiska zdaje jak na razie egzamin w pełni. Kozy pasą się spokojnie i bez kaprysów. Czują się bezpiecznie i mają dużo przestrzeni, to w końcu  prawie półtora hektara. Oczywiście gorzej będzie w upały oraz w lato, gdy zaczną atakować gzy i ślepaki wespół z komarami, na otwartej przestrzeni stado jest wtedy bardzo niespokojne, kozy wolą wówczas wypas w lesie i w krzakach. A na pastwisku tego nie ma. Ale gdy jest gorąco i tak mało się pasą, jedynie wczesnym rankiem i przed wieczorem, więc mają inne ogrodzone przestrzenie do pobytu w cieniu, kaczy dołek i cienistą zagrodę w sadzie. Zaczynamy w tej sprawie odczuwać sporą ulgę. Anna może spokojnie zająć się innymi koniecznymi pracami w obejściu, zamiast tracić codziennie kilka godzin na łażenie z kozami po lesie i sąsiedzkich łąkach, pilnując, aby nie wdarły się nikomu w szkodę.
Poza tym jest jeszcze jeden walor ogrodzenia, psychologiczny i duchowy też. Zagrodzenie wzmacnia uczucie posiadania, osadzenia i zagruntowania, a zatem osobistej siły wobec innych. I budzi szacunek, naprawdę!

26 kwietnia 2014

Cisza, moja obsesja

Do południa powstała brama na pastwisko i ser typu gouda. Tuż po południu rozpadało się. Trzeba było gusie z "kaczego dołka" sprowadzić z powrotem i resztę dnia spędziły w kurniku. Wyraźnie z tego niezadowolone. Deszcz jednak potrzebny jest rozkwitającej przyrodzie, po prostu widać jak trawa rośnie i liście rozwijają się na drzewach, wszystko w majowej zieleni.
Przyjechała ekipa monterów telewizyjnych, zamówiona przez Annę spragnioną zamulacza mózgów, czyli dostępu do telewizji. Przez kilka godzin stukali, pukali, wiercili, biegali po schodach w górę i w dół, aż stało się. Mamy dostęp do TV przez neostradę. Anna jest szczęśliwa, włącza sobie gadające pudło i tka, tka, albo szyje, albo dzierga, albo tnie materiały na paski, ja o wiele mniej. Na razie, gdy telewizor stoi na poddaszu co prawda nie przeszkadza mi wcale, ale gorzej się zrobi zimą, gdy go wstawi do pokoju sypialnego. Chyba będę musiała wyjechać na jakieś zimowisko w domu dla twórców z wyciszonymi ścianami, aby móc spokojnie pisać!

25 kwietnia 2014

Rozchodzenie

Na noc zaaplikowałam sobie ibuprom do wewnątrz, plaster gorczyczny na bolące miejsce i gorący termofor. Zapewne ten trzeci, klasycznie, pomógł najbardziej. Choć ból jeszcze nie minął do końca, to jednak rano udało mi się samodzielnie wstać z łóżka i rozchodziłam się dość szybko. Mogę już nawet schylać się i kucać, czyli doić kozy bez problemu.
Zrobiło się słonecznie, choć wiatr jest jeszcze chłodnawy. Gęsi jednak wędrują już samodzielnie wężykiem za mną, jako prowadzącą gęsią przewodniczką. Wyprowadzam je późnym rankiem, gdy już słońce wysoko stojące wysusza rosę na trawie, do zagrody na tyłach obory. Biegną już tam z wielką radością, bo od początku poczuły swoje wrodzone powołanie do skubania zielonego. Zostawiam im michę świeżej wody i idę do swoich spraw, a one w swojej zaaferowanej gromadce pasą się na wzrastającej trawce całymi godzinami.

Anna zaś konstruuje brakujące bramki i furtki do ogrodzenia pastwiska i ogrodu. Sporo tego. Ale idzie jej coraz sprawniej. Dzisiaj zamontowałyśmy jedną gotową furtkę na tyłach pastwiska. Bez zawiasów, jest wiązana na sznurki, to najpraktyczniejsze i sprawdzające się w każdych warunkach rozwiązanie. Trzy następne powstają właśnie.

23 kwietnia 2014

Nie wyprztykało się jeszcze

No, i wreszcie można dać sobie na luz. O tyle, że termin się dokonał. Rano nawet punktualnie zjechała szanowna komisja w składzie dwóch panów urzędników, zasiadła w altanie, obejrzała wszystko co zostało wybudowane, oceniła, zmierzyła, zważyła, sprawdziła oryginały faktur i umów wszelakich, wypiła kawę i zjadła sernik, wczoraj specjalnie na tę okazję upieczony (z twarogu koziego rzecz jasna), po czym odjechała w swoje urzędowe strony, zostawiając nadzieję, że wsio bude ok.
Co do dalszego losu płatności unijnych i zwrotu poniesionych kosztów karty zacięły się i nie chcą gadać. Więc wypada modlić się do Wszechmogącego, aby data dzisiejsza, apogeum krzyża kosmicznego z czterech ważnych planet, okazała się dla nas mało znacząca. Urząd ją wyznaczył, my się dostosowałyśmy, ufff.
Inna ważna okoliczność to ta, że drobiarstwo wylądowało wreszcie na swoim. Gusie zasiedliły swoją pakamerkę w kurniku, a kurczaki w stodółce. Bardzo mi ulżyło, nie powiem. O ile kurczaki są jeszcze mocno zdziwione (jako młodsze), to gąsiątka wydają się szczęśliwsze. Mają dużo miejsca, mogą machać skrzydłami, chodzić ile i gdzie chcą, zaczęły się także myć dziobem, tak jak robiła to śp. Gusieńka, co oznacza, że stres z powodu ciasnoty zniknął. Karmię je co dwie godziny i poję, co przyjmują z wielkim zadowoleniem. Są jednak związane z człowiekiem jak z rodzicem. Tu przypomnę, że gąsiątko klujące się z jaja zapamiętuje na zawsze istotę, którą widzi pierwszą na tym świecie. W naturze powinna to być gęś matka, lecz w praktyce często jest to pracownik, a najczęściej pracownica wylęgarni, czyli człowiek-kobieta. I potem chodzą za nią ślepo, jak w dym, dopóki nie dorosną i nie założą własnej rodziny. No, więc na mnie przypadło, bo je najczęściej karmię.
Poza tym znowu zachmurzyło się i grzmiało po południu. A mnie złapał ischias tak bolesny, że ledwie chodzę, tabletka p.bólowa niewiele pomogła. Burzy nie było, zatem nie wyprztykała się, więc pocierpię jeszcze.

22 kwietnia 2014

Kołowrotek codzienny

No, i zaczęła się robota, z dnia na dzień taka, że ledwie sobie radzimy we dwie. Nawarstwiają się terminy (święta, po świętach), gonienie, żeby zdążyć. Na święta nie zdążyłyśmy z posprzątaniem domu. Były pilniejsze prace. Zaczęło się mleko i codzienna przeróbka na ser, to mnie unieruchamia od rana do "poobiadu" codziennie, świątek piątek w domu. Dochodzi karmienie rosnącego drobiarstwa, coraz bardziej żarłocznego. Muszę tego pilnować. Także palenie pod płytą, gotowanie karmy na kolejny dzień, obiadu, grzanie wody. Anna zatem zajmuje się wszystkim co na zewnątrz, spotykamy się na obiedzie i potem znów rozchodzimy. Aż do przedwieczornego obrządku i karmienia całej reszty dobytku.
W ciągu tych koniecznych codziennych obowiązków nadzwyczajne prace są jak dodatkowy bagaż na plecach. Bo trzeba wreszcie jednak dom porządnie wysprzątać, umyć, odkurzyć, wyprać co się da, zmienić, przewietrzyć.
Sprawdźcie, o której robię ten wpis.Właśnie dopiero kilkanaście minut temu usiadłam do komputera, po całym dniu na nogach. Dwanaście godzin pracy. Hm... Bez wolnej soboty i niedzieli, bez wolnych świąt, bez urlopu i bez wakacji. Tzn. wakacje są w zimie, ale wyjechać się wtedy nigdzie nie daje.
Wieczór jest krótki. Chwila odprężenia w necie, Anna ogląda jakiś badziewny serial, na którym usypia w połowie odcinka i muszę gasić komputer. Po czym spanie. Aż do porannego: "Ewa, wstawaj! Już wpół do ósmej."

No, dobra, dość tych smętków. Rozpogodziło się. Gąski urzędują całymi dniami w ogródku, albo w folii, albo na ogrodzonym dla nich specjalnie wybiegu. Biorą się już za skubanie traw i liści mleczu i babki. Ostatnie trzy dni, także deszcz sprawiły, że trawa i liście ruszyły szybko i rozwijają się w oczach. Po śliwie zakwitła czeremcha przed domem. W południe słychać brzęk pracowitych owadów, pszczół, bąków, migoczą skrzydełkami motyle, zapylających kwiaty. To i tak prawie dwa tygodnie przed czasem, bo zwykle taki rozkwit notuje się na Podlasiu od 1 maja. Dziś zagrzmiało po raz pierwszy w tym roku, ale deszczu z tego nie było, ani tym bardziej burzy. Dobrze, trzy prania zdążyły przeschnąć na powietrzu.

19 kwietnia 2014

Stolarsko-wiosenne przeżycia

Wczoraj przyjechały ule od stolarza. Młodego człowieka, któremu się chce. Czekają na pomalowanie i zasiedlenie.


Przy okazji pokazuję resztę stolarskiego warsztatu, tym razem Ani, jaki mamy na tarasie przy domu. Powstają snycerskie cudeńka do umieszczenia na domu.

Mamy za sobą pierwszą naprawdę ciepłą noc i ciepły dzień tej wiosny. Zakwitła śliwa w ogródku przydomowym.


A w chacie na parapecie rozkwitł niespodziewanie... grudzień!


17 kwietnia 2014

Indycze posiedzenie

Właściwie usiadły jednocześnie. Zorganizowałyśmy im dwa gniazda, jedno w drewnianej skrzyni, drugie w balii, wypełnione słomą, w lamusie. I podłożyłyśmy starszej indyczce 18 jaj, które zniosła (w tym jedno pochodzące od zagryzionej sztuki), a które starannie zbierałam do wytłoczków i codziennie obracałam na odwyrtkę, aby się nie zleżały, zaś młodszej - 11. Bo na tylu zaprzestała się nieść.
Postanowiłyśmy zaryzykować i dać wszystkie, także te znalezione w dzikim gnieździe jaja do wylęgu. Jeśli okażą się martwe lub niezalężone trudno. Podłożymy wtedy indyczce jaja zielononóżek. Zaletą tych ptaków jest ich zdolność do długiego siedzenia oraz wielka opiekuńczość wobec młodych. Gospodynie niegdyś wykorzystywały właśnie indyczki do wysiadywania jaj, niczym wylęgarnie, przez całe lato. Gdy pisklęta się kluły odbierały je z gniazda do osobnego wychowu i wkładały następne jaja. Trzeba jedynie dbać o to, aby zasiadające zgonić z gniazda raz dziennie, by się najadły i napiły. Inaczej mogą tak się zasiedzieć, że zdechną z głodu i pragnienia.

Poza tym umyłam wreszcie okna. A Anna skleciła furtkę do gęsiarni w kurniku.

15 kwietnia 2014

Lotem blisko

Przy porannym karmieniu młoda indyczka wydostała się z kurnika i dała drapaka. Anna poszła za nią trop w trop, z ostrożnością Indianina. Tym sposobem trafiła do tajemnego gniazda, na tyłach za naszą działką, w lesie. Pod kupą uzbieranych tam po wycince gałęzi, przy drzewie nasza jenduszka cupnęła sobie cichutko. Deliberowałyśmy (przez telefon) co teraz zrobić. Czekać, aż zniesie jajo i zejdzie? Czy przechwycić ją i zamknąć w stodole? Dotarłam na miejsce ukryte i zdecydowałyśmy się jednak ptaka ucapić i gniazdo spenetrować.
Anna zatem zrobiła cap! zdecydowanymi ruchami, choć i tak indyczka zrzuciła wtedy z siebie dużą część długich piór ze skrzydeł i ogona, aby się wyśliznąć. Udało się ją przytrzymać i dobrze uchwycić. A ja naliczyłam w dzikim gnieździe osiem jaj. Zabrałam je w misce do domu.
Trudna decyzja będzie, podłożyć, czy nie? Po pierwsze mogą być niezalężone, bo indor już jakiś czas temu życie oddał. Tu jednak jest pewna szansa, że jednak zdążył ją pokryć, a indyki robią to tylko raz, bądź dwa razy (w przeciwieństwie na przykład do koguta czy gąsiora, który musi za każdym razem zapłodnić jajo). Po drugie: nie wiadomo, czy nie są owe jaja wychłodzone. Mimo wszystko noce są zimne prawie cały czas. Tu na pocieszenie myślę sobie, że przecież indyki to ptaki amerykańskie, które mnożyły się w stanie dzikim bez problemu w ostrym klimacie. Może jest jakaś szansa...
Jenduszka zatem wylądowała w stodółce, jaja ułożyłyśmy w gnieździe urządzonym dla niej w starej balii. Po godzinie zerknęłam, udało się, zasiadła na nim, aby znieść kolejne.

Poza tym nadszedł też dzień, gdy naszym gusiom zachciało się fruwać. Jedna całkowicie nagle, bez zapowiedzenia wyskoczyła z pudła w dół, do pudła kurczaków, gdzie narobiła ogromnego rabanu, część kuraczków porozfruwała się wokół z piskiem i trzeba je było wyłapywać. Druga zaś zapragnęła wylądować na podłodze z drugiej strony. Zdążyłam wydać z siebie paniczny okrzyk i Anna błyskawicznie oderwała się od komputera i chwyciła Szczepana w locie! To najdorodniejsza gąska w naszym stadku, szkoda by była wielka, gdyby okulała, albo stała się inną kaleką.
W takim razie trzeba było zrobić przemeblowanie. Teraz gęsi mieszkają nie w dwóch, a w trzech pudłach, na palecie umieszczonej na podłodze, więc nawet, gdyby zapragnęły wyskakiwać, to nie powinny nic sobie zrobić. Uspokoiły się. Zwyczajnie było im za ciasno.

14 kwietnia 2014

Odstawka

Po dokładnym wyczyszczeniu koziarni, młodzież została szczęśliwie odstawiona od cyca matek do jednego wspólnego boksu. Było, jak zawsze za pierwszym razem, nieco dramatycznego beku, ale chyba dzieciakom spodobało się być razem i dzisiaj rano panował zaskakujący spokój i cisza w oborze. Zdoiłyśmy przy porannym obrządku pierwsze wiaderko mleka. Poszło na twaróg, który jest potrzebny do świątecznego sernika. Jutro rozpoczynam sezon mleczarski.
Rozpadało się w dzień. Świat ożywa. Lało momentami nawet ostro. Tymczasem Jary przyszedł do pracy i trzeba go było, mimo wszystko wykorzystać. Wyczyścił z obornika kurnik, Ania zawiozła kurzeniec wozem do ogrodu i tam złożyła na kompostowej kupie. Przyjechał także zamówiony traktor i przeorał kawałek obszaru z rozrzuconym obornikiem. Jeśli uda się dokończyć ogrodzenie być może posadzimy tam w tym roku kartofle. I wypróbujemy moc oporu płota wobec dzików.
Potem oboje zabrali się za budowanie oddzielnej zagrody wewnątrz kurnika, która na razie ma służyć jako odsadnik dla gąsiąt, ale w przyszłości zyska nieco inne przeznaczenie. Wstawili słupy pionowe, do których przykręcili poziome barierki z żerdzi i płotek z desek.

Wczoraj nie wróciła do kurnika jedna, młodsza indyczka. Przeszukałyśmy okolice, Anna na rowerze, ja pieszo. Wszędzie panowała zupełna cisza, ptak nie odpowiadał. Stwierdziłyśmy, że musiała zostać porwana przez lisa i pożegnałyśmy się z nią w myślach. Tymczasem dziś przed południem cudownym sposobem wyłoniła się z lasu za chatą i przyszła na podwórko. Anna profilaktycznie zamknęła oba ptaki w stodółce, dając im jeść i pić na większość dnia. Gulgały stamtąd dramatycznie, w końcu wypuściłam je około 16 godziny, bacznie obserwując. Stara indyczka pobiegła szybkim krokiem do kurnika i zasiadła na gnieździe, by znieść jajo. Trzymała je cały czas, czekając na uwolnienie, choć miała w stodole dogodne warunki do niesienia. Młodsza zaś zajęła się zajadaniem piasku, co jest oznaką, że szykuje się do znoszenia, lub gdzieś już znosi jaja. I stąd nocowała w jakimś tajemnym miejscu, gdzie je składa. Piasek jest potrzebny ptakom do budowy skorupek.
Jednym słowem wszystko skończyło się dobrze.

12 kwietnia 2014

Dwugębny fakt

Dzień cały zachmurzony minął, a deszczu było z tego jak na lekarstwo.
Dzięki temu, że noce wciąż są zimne, dnie bez słońca również, nadal hodujemy gąsiątka w domu, co zaczyna być nieco upierdliwe. Rosną bowiem w oczach i już ledwie mieszczą się w dwóch pudłach. Byleby jakoś ten piąty tydzień wytrzymać! Już zdobywają puszek i kiełkują im lotki i niektóre pióra, powinny stać się odporne na chłód.

Dzięki Jaremu udało się resztę obornika wywieść na pole i wyczyścić wszystkie boksy jednego dnia. Tu muszę stwierdzić, że do pracy ci wioskowi chłopcy są jedyni, pracowici, wytrzymali i silni jak mało kto. Jednak alkoholizm i społeczne odepchnięcie na margines już w dzieciństwie porobiło im w charakterach i głowach takie straty, że to jest już nie do odrobienia, nie do naprawienia. Żerują na państwowych dotacjach, zasiłkach, rentach, kiblują miesiącami i latami w więzieniu za drobne kradzieże, bijatyki i jazdę po pijanemu rowerem, wciąż coś ich ściga, długi, grzywny, skargi na policję, kiedy wreszcie w sezonie uda im się cokolwiek ciężko zapracować, wszystko idzie na zapłatę owych długów albo na wódkę i papierosy. Wciąż trzeba być z nimi czujnym, bo mają osobowości jak doktor Jecyll i mister Hyde. Po swojemu sympatyczni i mili na trzeźwo, po pijaku stają się dziwnymi monstrami o pałających oczach, nieogolonych gębach, bełkoczących i bluźniących wielkim głosem, gadających co ślina na język przyniesie. I to się już niestety nie zmieni. Taki jest fakt.

10 kwietnia 2014

Honor, praca i darmocha

Jary, mimo, że umówiony po raz drugi właśnie na dzisiaj do gnoju, nie zjawił się. Ktoś inny z rana porwał go do pracy bez gadania. Trzeba przyznać, że nasi pomocnicy wioskowi są w tym bezwolni i kto pierwszy ich weźmie, ten lepszy. Słowo u nich na wiatr jest zawsze puszczane. I do tego już przywykłam i bardzo rzadko nerwy mnie biorą. Ot, w takim wypadku biorę się za robotę sama, gdy tylko potrafię ją wykonać, albo zmieniam plany, robię coś innego pilnego, a rzecz przekładam na kiedy indziej.
Anna wyjechała załadowanym wozem pod bramę przyszłego ogrodu i już nie zajeżdżając głębiej, żeby się nie zakopać, jak poprzednim razem, rozładowywała wraz ze mną obornik na taczkę i rozwoziła po coraz dalszym obszarze.
Chwilę potem zjawił się jednak Wania. I ubił z nią taki interes:
- Ty mnie podwieź do gminy, a ja ci to odpracuję przez dwie godziny.
No, cóż, podwiozła ziomala, nawet piwo od niego zarobiła, taki honorowy. A potem wspólnie naładowali kolejną furę, czyszcząc boks Kaziuków. A ile się przy tym nagadali!
- Wania, ja wolę słuchać radia, niż ciebie - zaśmiała się Anna. - O, ucisz się na moment, posłuchaj, wystawiam sobie na dwór radio i gra.
Na to Wania:
- A po co radio? Płacić trzeba. A Wani posłuchać możesz za darmo.
I tak od słowa do słowa wóz znowu po czubek załadowali. I tyle na dzisiaj fizycznej pracy. Potem to już tylko rozpalenie grilla czekało i kiełbasa na ruszcie.

8 kwietnia 2014

Zrywanie parkietu

Nieco w nocy popadało, świat odśnieżony, kurz się nie wzbija przy chodzeniu drogą koło zagrody. W dzień duże zachmurzenie, trochę kropel krótko zleciało na ziemię. Może noc coś przyniesie więcej, oby!
Jary nie przyszedł, nie dał także żadnego sygnału kiedy, jak, gdzie, dlaczego, co u Podlechitów jest powszechną normą zachowania biznesowego. Zabrałyśmy się więc od rana same za konieczną pracę.
Anna skleciła wóz z jako tako dopasowanych desek z osiki, niewielkie szpary w sumie w niczym nie przeszkadzają. Podjechała nim pod oborę i załadowała go z czubkiem obornikiem wyciągniętym tylko z jednego, niedużego boksu!
Pojechała z wozem do przyszłego ogrodu, a ja doszłam tam pieszo. Wjechała przez bramę i przystanęła niedaleko wyjazdu, byle wóz się zmieścił. Potem okazało się, że utknęła przednim kołem samochodu w miękkiej, oranej dwukrotnie dwa lata pod rząd glebie i trzeba było się trochę nabiedzić, aby szpadlem odkopać koła, podłożyć deseczki i wyjechać. Zaś wóz, już pusty wytoczyć własnoręcznie na drogę, w odpowiednią stronę go skręcając. Zmachałyśmy się mocno, bo dodatkowo parno jest od rana, powietrze stoi w miejscu i nie ma czym odetchnąć porządnie.
Jednak zajechała wozem jeszcze raz pod oborę i zaraz po obiedzie naładowała go znowu gnojem z boksu Feli i Meli. Z wielkim czubem.
Ja woziłam też taczki mniej przerobionej materii na kompost.

Zaś obiadek był szybki i przedni. Po raz pierwszy uruchomiłyśmy w tym roku grilla. Piekąc na nim białą kiełbasę swojej roboty. Mniam.

7 kwietnia 2014

Pisk- pisk- lęta

Jary dzisiaj nie zjawił się do pracy, mimo umówienia. Anna podjechała zapytać i okazało się, że na wiosce panuje prazdnik. Najzabawniejsze jest w tym, że rzadko który facet tutaj pamięta o świętach, kiedy wypadają. Umawiają się do pracy bezmyślnie. Wyjątkami są żonaci, a i to nie wszyscy. Bo na Podlasiu sprawą obyczajowości religijnej zarządzają kobiety i to one pilnują skrupulatnie kalendarza. Mężczyźni sobie tym głowy nie zawracają. Dowiadują się o sprawie w przeddzień, albo rano. Od żony, matki, siostry. I tyle.

W takim razie Anna zajęła się robieniem woza. Kłonice już są, trzeba dopasować deski i zrobić dno i dwa boki, aby cokolwiek nim przewieźć. Wybrałyśmy z kupy pozostałego po budowach materiału trochę desek, w tym deski wyrobione z naszej ściętej osiki. Te na długość i grubość są najlepsze, jednak drzewo było nieco krzywe i deski też takie są. Trzeba je umiejętnie podocinać, aby przypasować je do siebie bokami. Pierwszy efekt wygląda co najmniej zabawnie, a na pewno fantazyjnie.
Wóz jest niezbędny, aby wybrać gnój z obory i przewieźć go do nowego ogrodu pod brzezinę.

Zaś po południu pojechała do Bielska i przywiozła z miasta 20 piskląt. 10 kurzych brojlerów (sprzedający mówił: bojlerów) i 10 kogutków po złotówce, do odkarmienia, dla klientów, którzy je zamówili wcześniej, bo zamarzyła im się pieczeń z naturalnie karmionego kuraka.
Mamy zatem w domu drobiowisko. Gęsi wciąż muszą przebywać w domu, dopóki noce nie staną się cieplejsze. Doszło kolejne pudło, z kurczętami. Dwie lampy z kwoką grzeją prawie non stop.

Przed zmrokiem odrobinkę popadało, symbolicznie. Ogólnie panuje susza.

5 kwietnia 2014

Przeciw nuda

Kolejny pracowity dzień. Od 8.30 do 19.30. Z Jarym i Wańką. Jeden obiad (ziemniaki, pieczone udko kurczaka i mizeria plus po mocnym piwie na głowę). Ta rozpiętość czasu mówi sama za siebie, dlaczego wolimy zapłacić i wynająć wioskowych pracowników, przyzwyczajonych do wytrwałej pracy, a nie wzywać na pomoc rozgadanych wolontariuszy-(najczęściej) wegetarian z miasta, jedzących co 2 godziny i pracujących 3-4 godziny dziennie.
Siatka na przestrzeni ponad hektara została rozpięta.
Po pracy można po prostu wpaść w objęcia komputera, a nie gadać po próżnicy. I wypić wyczekanego pracowicie drinka.
Ale zanim to się przydarzy to trzeba jeszcze wysikać Labę, która jest w cieczkowej izolatce, przewinąć gąski, zrobić nowy opatrunek na połamanej nóżce kózki. Nakarmić psy i koty.
W takie intensywne dni zdarza się też intensywna wieść ze świata. O narodzinach potomka. I jak tu żyć na smutno, albo na nudno?

3 kwietnia 2014

Drobne wiosenne sprawy

Praca można powiedzieć wre. Jednego dnia, calutki boży dzionek od 9 do 17, pracowało z Anną dwóch chłopa, czyli Jary z Wańką. Dzisiaj sam Jary, bo Wańka swój las sadzi, żeby mieć spokój z oraniem i sianiem co roku unijnego żyta czy owsa. Wszystkie słupki zostały wkopane wokół pastwiska. Teraz to trzeba będzie oblec w siatkę.
Ja w takie dni klasycznie, gotuję syty obiad i doglądam zwierzyny. Gąski wreszcie wyraźnie zaczęły zwiększać gabaryty, i praktycznie co chwila domagają się kolejnej porcji jedzenia i czystej wody. Z dziesięciu kupionych zostało osiem. Ale te mają się dobrze, mimo, że noce są bardzo zimne, z przymrozkami (co widzę zbierając sok brzozowy z butelek, nastawionych na noc, część na dnie jest zamarznięta). Obniżam im na noc lampkę z kwoką poniżej zalecanych w instrukcji 60 cm od pisklęcia, bo wyraźnie wtedy marzły.
Ponadto układam pocięte jakiś czas temu drewno pod daszkiem, systematycznie, tak po trzy taczki dziennie, żeby się nie przemęczyć. Co drugi dzień robię niewielki serek z podkradanego mleka od Gwiazdy. Jak na razie znikają w oka mgnieniu, Anna ulubiła sobie robić z nim poranne tosty.
Służę także za ogródkowego kopidołka. Dziś posadziłyśmy 8 krzewów czarnej porzeczki, wedle płota od strony południowej. Gleby tam żadnej nie ma, zatem nałożyłyśmy do dołków gliny i przekompostowanego obornika, a na koniec wykonałyśmy magiczne gesty. Co prawda nie takie, jakie wykonywała moja babka-czarownica, która kucała przy każdej posadzonej kapuście szepcząc sobie tylko znane zaklęcie, bo mnie kolana wciąż bolą, może dlatego. Ale coś tam wymyśliłam drobnego, śmiesznego.