30 września 2018

Dyniowe żniwo

Gruntowanie i malowanie ścian i sufitu w toku.
Samochód sprawny, choć falowania silnika przy największych szybkościach nie dało się usunąć.
Zebrałyśmy jedną pakę dyni z ogrodu permakulturowego. Nie urodziło się w tym roku zbyt wiele, ani zbyt dużych. Winne były chłody i susza na początku wiosny, które sprawiły, że rośliny późno zaczęły się rozwijać, później kwitnąć i zawiązywać owoce. Niemniej i tak zmęczyłam się setnie wnosząc urobek ogrodowy na poddasze. Starczy na zimę.
Część dyniek, tych najmniej dojrzałych, zmieszczone w dwóch dużych skrzyniach, przeznaczone są na skarmianie kozom i kurom. Zwierzęta zatem także zadowolone.
Pierwsza zupa dyniowa wyszła przepyszna. Co nastroiło nas przyjaźniej do dalszej pracy.

24 września 2018

Codzienne przygody

Deszcz jesienny, deszcz. Wali o dach z hałasem całą noc i poranek i gada, gada, gada różnymi jakby na poły znanymi głosami, wprawiając w senny półtrans. Zimno szybko się robi. Nowy piec kuchenny sprawdza się w taki czas bardzo dobrze. Gotuję karmę dla zwierząt, sokownik, czajnik wody, warzę twaróg około południowej godziny i robi się miłe ciepełko, które pozostaje do rana.

Ostatnie spadające antonówki w sadzie zjadają kozy. Podobnie ze śliwkami. Przerób właściwie skończony. Cydr bąbelkuje już wolniej, dochodząc do swego właściwego czasu. Podobnie beczułka octu. Butelki soku stoją w równych rządkach w piwnicy. Jak i słoiki dżemu i powideł.

Wciąż jeszcze mieszkamy na poddaszu, bo remont niedokończony. Właśnie szybko wprowadzająca się jesień pobudziła w nas chęć do czynu w tej materii.
Przeszkadzały dokończeniu i wciąż jeszcze to robią usterki w nowym samochodzie, Słoniątku. I notoryczne całodzienne wizyty u różnych mechaników w okolicznych miastach, którzy próbują ustalić, czemu zapala się lampka ostrzegawcza. Jeden mówi to, sprawdza, coś wymienia i każe płacić, inny mówi, że to co innego, zmienia i każe płacić, ostrzegając, że jak nie to, to trzeba będzie coś droższego uskutecznić. Jeszcze inny każe jeździć dotąd, aż się coś zepsuje i będzie wiadomo co. W takim nastawieniu Anna wybrała się na kurs szkliwienia do stolicy, ale dojechała zaledwie do Siemiatycz, gdzie ją bogi zaprowadziły do dawno znanego i przyjaznego zakładu mechanicznego. Chłopaki mieli wolny czas, posprawdzali, coś wymienili. Ale trzeba było samochód zostawić na weekend i teraz trzeba odebrać. Czyli jechać pociągiem i rowerem ze stacji do miasta, albo autobusem z sąsiedniej gminy. Lekko nie jest.
Wszystko to zabrało i jeszcze zabiera mnóstwo czasu, który należy wreszcie nadrobić.

Jednak gładzie zostały już położone, szlifowanie w toku. Jeszcze czeka malowanie. Potem położenie paneli podłogowych i wstawienie nowych mebli. Trochę przed nami przygód stoi.

19 września 2018

Przedwyborcze poruszenie na dole

Wybory samorządowe przed nami. W naszej gminie ferment jak nigdy. Wszyscy ożywieni, poruszeni. Możliwościami, jakie ujawniły się spontanicznie. Były od dawna, ale dopiero teraz jakiś duch zmiany tchnął w głowy ludzi twórczych, ktoś kogoś do kogoś skierował, rzucił pomysł, ktoś go podłapał i szybko się rozkręciło i kręci. Jak to się mawia: ten ma władzę, kto ma media.
Otóż media znalazły się już od dawna gotowe, od lat działające w internecie w postaci prywatnej telewizyjki kręconej internetową kamerką przez Sąsiada z Polesia. Znalazł się kandydat na wójta, sprytny, wygadany i na tyle nie bojący się wystąpień przed publicznością, że to zaczęło mieć ręce i nogi. Spotkali się, a nie powiem w kogo tchnęło.

Sąsiad z Polesia, namiętny politykier i człowiek-legenda internetowa, można rzec człowiek biografii, anarchista i katolik w jednym, absolwent prawa i bywały na Harwardach i salonach ministerialnych emigracyjny ober-śmieciarz, od kilku lat pasie swoje kozy na łąkach wioskowych, ku uciesze albo i zgrzytaniu zębów swych sąsiadów. Urodzony w znaku Barana, niedźwiedź, nie do zagadania i nie do zdarcia, bo walkę na gębę po prostu kocha, (czego inni starannie unikają) wrzuca teraz filmiki, wywiady, wypowiedzi tak samo mieszkańców gminy, jak i własne przemyślenia na swój kanał jutubowy i zaczął się ruch. Zrazu maleńki, jakieś śmieszki, krytyki, oburzenia, zdziwienia, ale widać, że włączają się ludzie, dotąd stojący z boku i obserwujący życie gminy krytycznie, acz w milczeniu. Chodzą słuchy, że dwaj panowie, Stiopa i sąsiad z Polesia wraz z komitetem wyborców, który został wcześniej założony z planem startu w wyborach mają szanse wygrać. Czemu? Bo nikt dotąd nie gadał z ludźmi, mieszkańcami tak jak oni. Żaden z kandydatów na wójta czy radnego nie wychylił się nigdy poza zwyczajowe zbieranie podpisów po domach i grzeczne przedstawienie swej kandydatury.

Wrzucam jeden z przykładowych filmików, aby unaocznić reszcie świata, że w Polsce są oddolne możliwości działania i mobilizowania ludzkiej energii, tylko potrzeba pomysłu, fantazji i chęci rozruszania nas, malkontentów, kręcących się w codziennym trudzie wokół swoich spraw z niewielką nadzieją, a może i brakiem nadziei, że ktoś to doceni.

Przykładowo, wypowiedź Sąsiada z Polesia uświadamiająca pewne prawa obywatelskie zwykłym mieszkańcom:
Samorząd, a dostęp do informacji

17 września 2018

Grzyby smażone w czerwonym winie

Kolejne grzyby z lasu i znów inaczej, dzięki nowej starej książce kucharskiej. Smaczne, acz przepis wypróbowałam bardziej z ciekawości, niż apetytu. W oryginale owe grzyby po przyrządzeniu schładza się w salaterce i podaje na zimno jako przekąskę, pewnie pod jakiś mocny trunek, ale ja zjadłam je na ciepło jako obiad, i też niezgorsze były.

Grzyby smażone w winie

Składniki:
1/2 kg grzybów leśnych różnego rodzaju (tym razem mnie się trafiły w większości podgrzybki, garść kurek i kilka kołpaków)
1 duża cebula
1/4 szklaneczki oleju
1/2 szklanki czerwonego wytrawnego wina
Łyżka octu jabłkowego rozcieńczona w kilku łyżkach wody
Sól, pieprz, nać pietruszki lub liść lubczyku

Przyrządzenie:
Grzyby obrać, sparzyć wrzątkiem, pokroić i skropić octem z wodą (albo sokiem z cytryny).
Rozgrzać olej na patelni i wrzucić na nią grzyby. Smażyć dotąd, aż odparuje się z nich cała woda. Wtedy dodać posiekaną drobno cebulę i smażyć, aż wydzieli swój specyficzny zapach. Na koniec dodać pół szklanki czerwonego wina, posolić, popieprzyć i dodać zieleninkę, po czym dusić pod przykryciem kilka minut.

Kto chce może potrawę wystudzić i schłodzić w lodówce, przełożoną do salaterki. Zjada się wtedy jako przystawkę albo zakąskę na zimno.
Można też spokojnie raczyć się na ciepło, z ziemniaczkami albo ryżem, w towarzystwie kiszonki, kwaszonki albo świeżej sałatki.

15 września 2018

Prowizorki

Wrzesień zaczyna nabierać jesiennej atmosfery. Ochłodziło się, zaczyna codziennie lub nocnie padać deszcz, liście rudzieją na drzewach. Kończą się jabłka w sadzie. Zostało jeszcze trochę antonówek, które ostatnimi siłami codziennie przerabiam na soki, pakując do dokupionych butelek. Ostatnie śliwki poszły na powidła. Słodkie spady z ogromnym apetytem zjadają rano indyki.
Tuż przed ochłodzeniem zjawił się Jary, został zaprzężony do roboty (aż się zasapał na koniec!) i tak oto koziarnia i kurnik zostały oczyszczone z obornika zgromadzonego od wiosny. Udało się też dnia następnego przy jego pomocy zreperować futrynę w wejściu do ziemianki. Dawna naprawa panów majstrów okazała się prowizorką, umiałam drzwi otwierać i zamykać wiedząc, jaki myk zastosować, ale gdy razu pewnego Anna musiała sobie sama poradzić, nieomal wyrwała drzwi razem z futryną ze ściany... Trzeba było interweniować, bo zima za pasem i zapasy potrzebują być zabezpieczone przed wyziębieniem. Teraz wszystko jest cacy, ale jedna z belek futryny, ta naprawiona wymaga po prostu wymiany, a próg podwyższenia, czyli nowej wylewki, bo stary się wykruszył pod wpływem roztopów. Jak znam życie, prowizorka na razie będzie do kolejnej awarii stać. Mamy na głowie końcówkę remontu pokoju, wciąż odkładaną na później.

10 września 2018

Gulasz ze świeżych grzybów leśnych

Jak wiadomo, gotować niezbyt umiem. I nie mam do tego zamiłowania. Może trochę, gdy jestem głodna. Dlatego na tym blogu można znaleźć różne przepisy, które podrzucają mi znajomi, sprawdziłam je i jestem zadowolona z efektu. Wrzucam je na blog jak do osobistego notatnika. Notatniki papierowe mi giną, w chaosie nieustannego remontu i przerzucania mebli i ich zawartości z pokoju do pokoju.
Ostatnio Anna pobuszowała na allegro w dziale taniej książki i znalazła kilka skarbów, które natychmiast zamówiła. O ceramice, o uprawie roślin, o sztuce zdobniczej, oraz skarb największy, jak się dla mnie okazało. Książkę wydaną w 1987 roku, pt. "Przygoda kulinarna" autorstwa Katarzyny Pośpieszyńskiej.


Pamiętam, jako nastolatka uczyłam się podstaw robienia sobie posiłków z książeczki, którą mam do tej pory, pt. "Książka kucharska dla studentów i zakochanych", autorów nie pomnę, było to małżeństwo, miała zabawne rysunki, zresztą tytuł też mogłam przekręcić. [I przekręciłam, jak zaraz zauważyli czytelnicy bloga, więc prostuję tytuł: "Książka kucharska dla samotnych i zakochanych"] Na obecne czasy, gdy mam pełną lodówkę dobroci ciut monotonna i prymitywna. Zatem przepisy pani Pośpieszyńskiej spadły mi po prostu z nieba.
Ile razy - przy pełnej zamrażarce i piwniczce - nie miałam pomysłu co ugotować na obiad! I kończyło się na ziemniakach posypanych koperkiem albo nacią, z sadzonym jajem plus jogurt, w naszym domu to dno obiadowe.
Teraz już dwa razy udało mi się zaszaleć, ot, szukając czegoś na szybko. Mnóstwo tam potraw z udziałem baraniny, czyli nadających się też do koźlęciny. Wypróbowałam już jedną, szybką, jednogarnkową, ziemniaki krojone w kostkę smażone z dodatkiem siekanego mięsa i cebuli. Super.

A wczoraj Anna z wyprawy z kozami do lasu przyniosła pół wiadereczka kurek. Poszperałam w księdze i zdecydowałam się przyrządzić grzyby na obiad w sposób prosty, acz jeszcze nigdy przeze mnie nie stosowany. Zapisuję na przyszłość, zmieniając podane proporcje, bo życie ustaliło własne. Obiad był smaczny i szybki do przyrządzenia.

Gulasz ze świeżych grzybów

Składniki:
Talerz obranych i sparzonych świeżych leśnych grzybów (kurki, podgrzybki itp.)
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
dobra garść słoniny albo boczku
łyżka mąki - u mnie była gryczana, bezglutenowa
pół szklanki śmietany - u mnie było słodkie kozie mleko z kapką jogurtu
Poza tym sól, pieprz mielony, w przepisie jest nać pietruszki, nie miałam, więc dodałam lubczyku z ogródka

Przyrządzenie:
Grzyby obrać, sparzyć, aby wyleciał z nich piasek, pokroić na cząstki.
Pokrojoną słoninę wrzucić na patelnię, podsmażyć. W tym czasie pokroić cebulę na drobno i zmiażdżyć - to z pewnych względów lepiej zrobić nieco wcześniej - 2 ząbki czosnku. Gdy skwarki wypuszczą tłuszcz  wrzucić na gorącą patelnię cebulkę z czosnkiem i zmniejszyć ogień. Posolić, popieprzyć, dodać wybraną przyprawę (nać pietruszki, świeży majeranek, zielony koperek albo lubczyk - moje warianty) według swego uznania. Po dwóch minutach dorzucić grzyby i dusić je 10 minut pod przykryciem. Po tym czasie zestawić z ognia i pozwolić im nieco przestygnąć. W tym momencie przygotować zaprawkę, do pół szklanki śmietany (u mnie było mleko i się sprawdziło) dodać łyżkę mąki, wymieszać. Po czym postawić patelnię na małym ogniu i powoli dolewając zaprawkę mieszać grzyby. Po wymieszaniu dusić jeszcze 5 minut. Gotowe!

Podawać z ryżem i dowolną surówką, bądź kiszonką.
Podane ilości starczają na syty obiad dla dwóch osób.

6 września 2018

Miażdżenie i tłoczenie

Pogoda jest znośna. Nie za ciepło, nie za zimno. Czasem pada, więc kozy wciąż - także dzięki sadowi - trzymają się pastwiska cały dzień i dają nam w ten sposób czas na inne prace. Bo wciąż walczymy z urodzajem jabłek. Doszły też śliwki, spadające już z drzewek. Będzie kompot i jeszcze trochę powideł.
Anna opracowała metodę przerobu jabłek następującą. Kilka lat temu skuszona propagandą reklamową kupiła elektryczne urządzenie zwane rębakiem, służące do cięcia na drobne gałęzi, by przyspieszyć ich rozkład w kompoście.


W naszych warunkach - gdzie gałęzie są wielkie i jest ich mnóstwo - ten zakup okazał się po prostu zabawnym pomysłem. Sprzęt stał nieużywany, do czasu, aż Anna odkryła dzięki internetowi nowe dla niego zastosowanie...


Otóż, aby wytłoczyć sok z jabłek w mechanicznej tłoczni trzeba je najpierw zmiażdżyć. Są na to różne patenty, mniej i bardziej pracochłonne. To nas także hamowało dotąd od tłoczenia na zimno i prasa stała bezużytecznie na stryszku.
Teraz w ruch poszedł rębak, który rozdrabniarką jabłkową został. Anna powiększyła otwór w plastikowej okrywie i można tam wrzucać całe jabłka. Włącza urządzenie miażdżące, wrzuca umyte wcześniej jabłka i w ciągu kilku minut uzyskuje miazgę, którą wkłada następnie do tłoczni i przykręca stopniowo, cisnąc z niej sok. W ciągu dnia uzyskuje w ten sposób pełny gąsiorek. Sokownik nie umywa się do tego przerobu, ale i tak go codziennie stawiam na kuchni, bo w nim przetwarzam jabłka, aronię, winogrona czy czarny bez i czeremchę na soki butelkowane, lekko słodzone, które mają nam starczyć na kolejne dwa lata, do następnego jabłkowania sadu.