28 września 2022

Jabłkowisko

Grzybów wciąż nie ma, za to jabłka nadal spadają i nie ma temu końca. Teraz najsmaczniejsze, najdojrzalsze i najzdrowsze. Aż żal nie pozbierać i nie przetworzyć, kozom oddając na pożarcie albo jakimś nocnym gościom w sadzie, sarnom, może jeleniom albo dzikom nawet. Zatem codziennie jakiś dżem dorabiam, teraz jeszcze z dodatkiem śliwek, Anna pracowicie sok tłoczy, albo jak dziś przygotowuje przetwór z antonówki w cukrze, dobrze się przechowujący i mogący służyć i jako sok, i jako wkład do szarlotki. Oraz susz jabłkowy organizuje. W słoneczny dzień w elektrycznej suszarce, w mglisty - na specjalnej siatce ustawionej na rozgrzanej płycie kuchennej opalanej leśnym chrustem. Na ogół służącej nam do suszenia grzybów, ale w tym roku ani jednego nie udało się trafić. Taki susz świetny jest do pojadania przy jakimś nudnym serialu netfliksowym albo amazońskim, a także świetny kompot świąteczny z niego można uwarzyć, antonówka do tego najsmaczniejsza jest.

Psy zostały zaszczepione, pan weterynarz rozmowę zagaił, że mu kobiety po wioskach skarżą się na brak grzybów. I brak możliwości podreperowania budżetu domowego. No, tak, pokiwaliśmy głowami.
- Ale biedy nie ma. Gdyby była, to by jabłka nie gniły pod drzewami, bo nie ma komu ich przerabiać. Choćby na wino. Czyli piwo "durackie" jest za co kupić - ot, i moja filozofia.

Laba już nie pamięta, że była chora. Wróciła jej zupełnie radość życia.

Hydraulika wymieniona i naprawiona gdzie trzeba. Wreszcie! Bojler elektryczny, zmywarka, nowy zlew kuchenny, prysznic, umywalka w łazience, jak i nowy sedes (z powodu nienaprawialnej awarii spłuczki trzeba było wymienić komplet). Większość sprzętu czekała od dwóch lat, część nieco krócej, więc nie był to mega wydatek jednorazowy, ot, wreszcie udało się pana hydraulika wyhaczyć i zamontował wszystko jak należy. Trochę śmiesznie, bo podgrzewany bojler w zimie nam niepotrzebny zupełnie, więc wypróbujemy go dopiero za niespełna rok. Jak Bozia pozwoli, oczywiście dożyć, albo wojny, zarazy, braku prądu nie ześle.

Kozy doimy raz dziennie. Twarogu mniej, bo mleko słabiej kiśnie w niskiej temperaturze, takoż i serków też. Nie brakuje jogurtu ani mleka do kawy czy placków. Uzupełniam zapasy zimowe, także mleka, które zamrażam, ostatnia chwila. Ostatnie deszcze sprawiły, że trawa miejscami nieco odrosła i stado nawet się pasie na wyschłym pastwisku przez kilka godzin dziennie. Czekamy na ruję.

16 września 2022

Susze i chłody

Pastwisko już coraz mniej interesuje kozy, bo wyschło. Choć codziennie biegną truchtem na wyścigi na swój ogrodzony placyk, poprzez który ścieżkę sobie udeptały, prowadzącą prościutko do sadu. Tam pożywiają się skrupulatnie świeżymi spadami nocnymi. Które przedtem Anna pracowicie przebrała, zwożąc na taras kolejne wiadra albo skrzynki ze zbiorami. 

Dodatkowo dostają dwa razy dziennie krojoną niedojrzałą dynię, która w ten sposób nie marnuje się, resztki ogórków z tunelu, których już nie przetwarzam, obierki z cukinii, jabłek i warzyw. Jako uzupełniacz porcji owsa. Zatem głodu nie ma, jest głównie znudzenie. Ruja się opóźnia, mleka jakby mniej, ale starcza jeszcze na dwa udoje, choć w zmniejszającej się szybko ilości.

Ochłodziło się, zwłaszcza w nocy, toteż i enzymy gorzej działają i tłoczenie pulpy jabłkowej spowolniło, a także i cydry słabo chodzą w gąsiorkach. Jesteśmy już zresztą zmęczone tym gospodarskim kręceniem się w kółko. Ja na zmianę robię raz sokownik (na kuchni opalanej chrustem dla taniości) dający jakieś 2,5-3 litry soku, który butelkuję na gorąco i magazynuję w piwniczce (dwa lata, do następnych zbiorów potrafi dotrwać ilościowo i jakościowo, gdy się postarać i robić go systematycznie), a raz dżem jabłkowy lub z dodatkiem aronii czy dzikiej róży. Zjadamy go powoli razem z jogurtem, więc utrzymanie zrównoważonej stałej ilości zapasów na półkach jest ważne. Przydaje się, a wszelkie marmelady zachowują trwałość nawet kilkuletnią. W niewielkich ilościach także suszymy jabłka, owoce aronii, śliwki i plasterki bananów, z czego Anna komponuje sobie potem ulubione musli. A także pomidorki, liście selera i bazylii jako przyprawy.

Jak na razie, mimo deszczów, które zasiliły nieco przyrodę, grzybów w okolicy brak. Grzybnie wyschły. Trudno, w sumie zjadłam w tym roku stosowną dawkę kurek, resztę mogę darować mojej wątrobie. Choć zeszłoroczny susz już się skończył i trochę mi brakuje wzmacniacza smaku zup i sosów.

Poza tym ruszyła sprawa remontu hydrauliki i kuchni, choć nadal się wlecze, bo są opóźniające drobiazgi. Oraz nowy stary samochód (tym razem Peugeot- Partner, też Francuz) przeszedł wymianę tego i owego, więc jest nadzieja. Sama nie wiem na co. Ot, na sprawne codzienne prosperowanie jak zawsze. Mimo drobnych zmian w przyrodzie i polityce, które przecież się dzieją.

8 września 2022

Małe żniwa

Idzie na pełnię. Z zachodu wieści niosą wraz z wiatrem z wielkiego morza nadchodzące pogorszenie pogody. Zatem śpieszymy się, aby zdążyć z pracami i zabezpieczyć zbiory.

Anna wyszlifowała okna na poddaszu, od strony południowej, proszące się od dawna o odmalowanie, po czym pokryła je kilkakrotnie warstwą nowego lakieru. Mam nadzieję, że wyschną bez problemu, nim ulewa i zimno do nas dotrze.

Podobnie uznała, że czas ściągnąć dynię z ogrodu. Urosła jako tako tylko w okolicach tunelu, gdzie szlauchem można sięgnąć i czasem była podlewana. W dalszym ogródku permakulturowym wszystko zamarło od suszy.  

Dużo maleństw, ale da się coś wybrać dla nas. Maleństwa pójdą na bieżące skarmianie kozom, większe na strych, gdzie będą zimować i nas stopniowo pożywiać.

Pięć skrzyń, jedna pełna balia i trzy wiadra.


Trochę zapasu będzie. 

Poza tym przyjechało na pace nowego starego samochodu kilka kwintali owsa dla kóz i ziemniaki dla drobiu i dla nas, w ilościach wstępnych, ale zawsze jesień puka w ten sposób do drzwi.

6 września 2022

Spadowisko

Dość szybko i skutecznie wielki upał zamienił się w rześkie chłody. Nadal słoneczne i suche. Ta susza sprawia, że dynia w naszych ogródkach zatrzymała w większości wzrost w fazie maleńkiej kulki, częściowo zżółkła, a po dwóch przymrozkach nocnych jej liście sczerniały. Oj, nie będzie dużych zbiorów jesiennych tego roku, po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia jej uprawy! Żal.
Za to udały się pomidory różnej maści, zrobiłam spore zapasy soków pomidorowych i jeszcze przerabiam końcówkę. Nadwyżki sprzedały się bez problemów, bo owoce rzadkich odmian były smaczne, słodkie, bezpieczne jeśli chodzi o nawożenie i wolne od zarazy.

Ostatnie wiaderko ogórków dotarło do kuchni dwa dni temu. Anna wreszcie wyrywa uschłe krzaki. Zapasy kiszonych i sałatek zostały uzupełnione, resztę zjadają kozy. Ze smakiem.

Pastwisko wyschło jak pustynia, kozy pasą się na jabłkach spadowych w sadzie i każde zasilenie dodatkowe witają chętnie, odwdzięczając się mlekiem. Popołudniami Anna zabiera je na ugór, gdzie posilają się liśćmi leśnych krzewów, czeremchy, brzozy, robinii itp. Ale ogólnie marnie to wszystko wygląda.

Zebrana aronia, po raz pierwszy z owocujących naszych krzewów, okazała się mało soczysta. Anna uzupełniła zbiory na nieużytkach za wsią, i owoce wylądowały w zamrażarce, aby je użyć do dżemów jabłkowo-aroniowych i nalewki. Jeśli robić sok, to jedynie na bazie treści jabłkowej. Podobnie jest z dziką różą, którą dodaję do dżemów i cydru. Który powoli, stopniowo się tłoczy i nastawia, zgodnie z biegiem dni i codziennych prac.

Wróciłam do palenia w kuchni (do tej pory, w czas upalny, korzystając z fotowoltaiki używałam do gotowania głównie kuchenki elektrycznej albo gazowej). Chrustem. W domu od razu cieplej się zrobiło. Wieczory i poranki zimne już są i tarasowe przyjemności wieczorne zostały skrócone, a w zasadzie z powrotem wniesione do wnętrza. Niemniej warto spędzić tam trochę czasu o samym zmierzchu, gdy zapalają się światełka solarne, bo z lasów obok można usłyszeć pierwsze ryki byków jeleni i łosi, gotujących się do wrześniowego rykowiska i rui. To niezwykłe, piękne doznanie sił przyrody, które wciąż trwają skryte w swoich leżach.

Codzienny przerób jabłek wygląda następująco. Trzeba je rano zebrać, aby zdążyć przed kozami (zostawiając im te najgorszego sortu), przebrać, pokroić, nastawić sokownik, usmażyć porcję dżemu, rozdrobnić i zasypać pektoenzymem, wytłoczyć, przelać do gąsiora. Gotowe przetwory przelać do butelek i przełożyć do słoików. Gotowe schować do piwnicy. To oprócz serów, także codziennej pracy od kilku miesięcy. 

Kilka dni temu stracił głowę główny indor w stadzie. Nie dało się już czekać. Od jakiegoś czasu rozpoczął zawzięte walki z drugim, młodym indorem, który dorósł. Trzeba było ich rozdzielać, każdy nocował gdzie indziej, bo rozpętała się walka na śmierć i życie między samcami-przewodnikami stada. Również w dzień byli wypuszczani na zmianę. Kłopot.
Ostatecznie Anna zerwała mnie raniutko z łóżka, pomogłam jej związać i zapakować do wora delikwenta, po czym obezwładniony kobiecym sposobem, skutecznie stracił łeb na pieńku, wystawiwszy go przez dziurę w zawiązanym worku. Wyszła z tego kupa mięcha i dzisiaj jemy pierwszy rosół, z warzywami z naszego ogródka, marchewką, kalarepką, selerem, jarmużem i cebulą.