26 lutego 2023

Pomiędzy

Trwamy w zawieszeniu pomiędzy. Temperatura i plucha wciąż ta sama, z tą odmianą że raz pada zmrożony deszcz, raz mokry śnieg, który szybko topnieje. Kozy brzuchate jak na razie nie wykazują objawów "pękania", ale ino patrzeć. Pełnia blisko. Zresztą porody się na pewno rozciągną w czasie, bo niektóre kozy powtarzały ruję, nawet 2 razy. Gwiazdka dopiero ostatnio zaczyna przybierać kształtu, a Malwa nie wiadomo czy w ogóle zaszła, taka żywotna. Florka, szykując się już do powiększenia rodziny profilaktycznie "wygryzła" ją ze wspólnego boksu do odsadnika obok, skąd Malwisia nieustannie usiłuje się wydostać. Chrumkania, kąsania wzajemnego przez płot nie ma końca.

Drób "zamurowało". Kury i kaczka ani myślą się nieść. O gęsi nie wspomnę, bo już stara, więc jak coś zniesie, to będę tylko mile zaskoczona. Indyki też jeszcze nie wykazują miłosnych nastrojów. Bo u nich zaczyna się od dosiadania przez indora, po czym po jakimś czasie indyczka znosi zestaw zalężonych jaj, przeważnie od 15 do 17 sztuk, co trwa jakiś miesiąc.

Niebem przelatują już z dawna gromadki żurawi i gęsi. Coś tam ćwierka z lasu przyjemnie, ale nocami pohukuje jeszcze ptak nocy, jak to zimą - usadowiony bliżej ludzkich siedzib niż latem.

Anna wzięła się za segregowanie nasion, zebranych w zeszłym roku i kupionych, wysiała w pojemniczki pierwszą zieleninę, sałatę, taką owaką, mizunę, rukolę, szpinak. Inne nasiona w przygotowaniu, wilgotnieją i czekają na swoją kolej. Ja zaś czytam, piszę i rozmyślam, jak zawsze zimną porą.

18 lutego 2023

Oto Otto

Sztuczny prorok rozgłosił alarm przed ogromnym wichrem o nie naszym imieniu Otto, w całej Polsce. Dobrze wiedzieć, że może nie być prądu, bo można poczynić pewne zabezpieczenia. Ale i tak je czynię, czy jest wiatr czy nie, bo na wsi awarie zdarzają się z różnych powodów, całkiem długie, nawet kilkudniowe, zatem ostrzeżenia pełne sztucznej troskliwości i tak nam po nic. 

Miało wiać okropnie w nocy i rano. Nasłuchiwałam. Owszem, wieczorem trochę popadało, bo gnały chmury, potem od czasu do czasu jakieś pojedyncze podmuchy było z lekka słychać, ale idące górą, prawie wcale nie zahaczały o okna czy drzwi, tylko o korony drzew. Rano nieco powiewało, ale dzień szybko wyczyścił niepokoje. I ustało prawie całkiem, choć wieczorem nieco pohuczało znowu w samych koronach. O co tyle hałasu?

Z tego wszystkiego jednak rano wyłączono prąd. Pewnie wiatr gdzieś coś przewrócił. Właśnie wstałam.
-  No, tak. Jak teraz zaparzyć kawę? Jak ugotować ryżankę na śniadanie?
Od jakiegoś czasu, tzn. od chwili jak butla z resztką gazu po roku czasu zaczęła sama się rozkręcać i wypuszczać smrodki na kuchnię, zrezygnowałyśmy z używania palników gazowych, kuchenka służy nam już tylko elektrycznym piekarnikiem w dziele kucharskim. W takim przypadku jednak mogłaby się przydać.
- Trudno się mówi. Przynieś węglarkę gałęzi spod daszku na altanie. Rozpalę pod kuchnią - orzekłam dzielnie, bo i z braku prądu przecież czasu więcej się zrobiło, nie szło do internetu zajrzeć czy pisać w komputerze.
Anna skoczyła i w try miga przyniosła co trzeba. Nałożyłam pod blachę i rozpaliłam, nawet ogień łatwo się zajął i natychmiast zahuczał pod płytą. Postawiłam czajnik pełen wody na ogniu i rondelek z płatkami ryżowymi na zupę. Po 20 minutach woda zagwizdała, zupa zabulgotała i zjadłam ją, zalawszy kozim mlekiem, rozmrożonym z butelki zmagazynowanej na jesieni. Kawa zapachniała. Ot, żaden problem. 
Ogień rozgrzał ściankę kuchenną i mogłam napalić w piecokuchni godzinę później niż zwykle. Bo prąd szybko wrócił, na szczęście.

16 lutego 2023

Nieruch

Kozom brzuszki rosną. Nam też. Aczkolwiek nie jem jakoś nadzwyczaj wiele, to jednak w zimie mało się ruszam. Tyle co ogarnąć piec, omieść mieszkanie, ugotować, zrobić jeden z obrządków (drugi wykonuje Anna) i tyle. Resztę pracy wykonuję na siedząco. Czyli czytam, piszę, uczę się i gapię w ekran czy to komputera, czy telewizyjny (żeby mnie źle nie zrozumiano, nie mamy telewizji, tyle co Netflix). Ówże telewizyjny wielkości wystarczającej, wisi na ścianie głównego pokoju, własnoręcznie przywieszony jakiś czas temu i robi wieczorami za kino.

Dziś zaś tłusty czwartek. Wypadało uczcić dorocznym smażeniem serowych pączków bezglutenowych, moimi rękami rzecz niejasna, bowiem wytwarzanie słodkości należy od zawsze do Anny. Jak co roku muszę odkrywać wymaganą gęstość ciasta, stąd zazwyczaj pierwsza partia jest nieudana. Zbyt rzadko je przyrządzam. Raz tylko wyszły mi prawie idealnie okrągłe po usmażeniu, zdaje się rok temu. Dzisiaj nie było najlepiej. Ciasto na przedostatnim kaczym jaju umieszane, okazało się za rzadkie, a gdy to odkryłam po spartolonej próbie i dodałam mąki, to już smak się nieco zmienił i nie jest to to, co trzeba. Ale trudno. Jednak domowniczka wcina, nie patrząc na rosnące brzucho. Raz do roku można. Ma zakaz krytykowania. Bo jakże to? Zajadać i psioczyć? Nie idzie w parze.

Z filmów oglądam przeważnie słodkie romanse, zabawne familiaki, fantastykę i japońską anime. Jakby ktoś pytał. Niezwyczajnej łagodności ze mnie człowiek. Nie znoszę kryminałów, chyba że są wybitnie inteligentne, ani horrorów. Tudzież idiotyzmów, których teraz mnóstwo się zrodziło i mnożą się matematycznie, pewnie sztuczna inteligencja je wymyśla.

Z innych wydarzeń ponad tydzień temu Anna zwlokła ze świata bakcyle i zaczęła niedomagać. Kaszel, osłabienie. Oprócz witamin wlałam jej w gardło zwiększoną dawkę wody jodowej, raz, drugi, trzeci, dostała pierwszej nocy gorączki jak trzeba, kapkę powyżej 38, i rano zaczęła zdrowieć. Po dwóch dniach już tylko pokasływanie zostało i utrzymywało się całkiem długo. Aż przeszło.
Ja zaś, może dlatego, że suplementuję jod od jakiegoś czasu systematycznie, w ogóle nie zachorowałam. Ale odpukać, sezon przedwiosenny jeszcze przed nami!