29 kwietnia 2021

Zielono nam

Wczoraj zrobione zdjęcia fragmentu dużego tunelu z nowalijkami. Reszta pozostaje przygotowana pod pomidora i ogórka, częściowo obsiana kapustnymi i koprem.


Zbliżenia. Mizuna i szpinak oraz dymka.


Co tam jeszcze? A, poziomki!


I coś na dokładkę. Wiosenne przyjemności, świeży jarmuż.

28 kwietnia 2021

Pierwszy zbiór

Prace ogródkowe trwają. Codziennie coś.
Zaciągnęłyśmy właśnie płachty na dwa tuneliki mniejsze, postawione tym razem obok siebie. Nadmiar przerobionej czarnej gleby z grządki wzniesionej zeszłorocznej poszedł na inną grządkę pod ogórki i pod drzewka.
Linie kropelkowe trafiły na swoje miejsca. Sadzonki pomidorów i ogórków rosną i hartują się, codziennie wynoszone rano i przynoszone wieczorem z dworu do ciepłego domu. Niedługo trafią do folii i gruntu, gdy tylko przyjdzie prawdziwa wiosna. 

Dziś pierwsze zbiory z tunelu. Na rozbudzenie apetytu. Rzodkiewka, jarmuż, szpinak i szczypior. Idą w ruch zielone szejki i pasty kanapkowe.

23 kwietnia 2021

Zajęcia przydomowe

Znów się ochładza. Ciągle trwa przedwiośnie. Rosnące już roślinki w tunelu pozostają nakryte włókniną dla ochrony. Dziś ma być przymrozek, sprawdzimy jak przetrwają. Pierwsze rzodkiewki już posmakowane. Szczypiorek i jarmuż też można skubać. Niektóre truskawki zakwitły.

Dosadzamy drzewka w sadzie i przy domu. Wiśnie, śliwę, gruszę i jabłonie. Przesadzone dzikie róże pod płot wyjściowy spod domu, ich miejsce koło domu zajmie rododendron, gdy już mróz odpuści.

Znajomy młody rolnik zaorał ciężkim sprzętem część nieużytku, gdzie do tej pory dynie rosły. Z kolejną wiosenną dawką koziego obornika. Tym razem też będą dyniowate. To dobre rozwiązanie co roku, a plony są spożytkowywane w gospodarstwie przez zwierzęta i w naszej kuchni całkowicie.

Od gnojnego znoju popołudniowego wybawił mnie cud. Andriusza wpadł pożyczyć 5 złotych. Dostał widły w rękę i przez godzinę zarobił więcej plus podwózkę do sklepu, gdzie był się wybrał. Zatem koziarnia cała już czysta, kozy w posprzątanych pokojach stoją i czekają przy sianie aż deszcz ustanie, chłody przeminą, trawa na pastwisku urośnie. 

Z powrotem w drodze z ogródka permakulturowego przez las ciągniemy czuby sosnowe z wycinki leśnej (pozwolenie od leśniczego jest) do koziej zagrody. Psy biegną z nami i znikają na chwilę. Po czym całe szczęśliwe i w uśmiechach przybiegają pochwalić się świeżą perfumą leśną. A fuj! 

Zatem dodatkowa praca wszczęta. Trzeba kran zewnętrzny odkręcić, przypiąć węża, odkopać psi szampon w szafce, nałożyć gumowe rękawiczki, złapać po kolei delikwentki na smycz, przytrzymać, namydlić i spłukać starannie. Znoszą to w pokorze, po czym otrzepując się kilkakrotnie od stóp do głów przed progiem wbiegają na wyścigi do ciepłego mieszkania suszyć fryzurę skryte pod stołami.

Pakowanie jaj i rozwożenie do stałych klientów to kolejne zajęcie. Niby nic, 10 sztuk dziennie przybywa, ale na Podlasiu jest przed Wielkanocą i są większe zamówienia, niż zazwyczaj. Kury na szczęście spisują się, nie strajkują. 

21 kwietnia 2021

Szacunek dla robotnika

Andriuszę natchnęło i zjawił się z rana do pracy. W humorze i przy sile, choć na twarzy znać ślady zimowych biesiad i nadmiernego odpoczynku. W 5 godzin wydobył z koziarni obornik z dwóch największych boksów i z Anną wywiózł go na przyczepce, by zwalić na kupę przy tunelu. Będą nasadzenia na zewnątrz w miejscach, gdzie stare jabłonie "wypadły" ze starości.

Czasu znaleźć nie mogę. Wczoraj tam byłem, dziś tu, jutro już mnie gdzie indziej zamówili. Cały tydzień robota od rana - mówi. 
Taki sezon - odpowiadam.
Eee, też chętnych do pracy nie ma - mówi - Ludzi do roboty coraz mniej. Wszyscy na niebie gołąbków wypatrują.
To prawda, dobrego robotnika trzeba szanować!
Oj tak. Szanować - rozanielił się - Tak mi wczoraj gospodyni też powiedziała. 
No, to dostał oprócz zapłaty jeszcze 2 sute posiłki, w tym tłusty pyszny rosół na kościach koźlęcych z makaronem domowym oraz piwo. Umawiamy się na dalej. Jest jeszcze kilka rzeczy do wiosennego postawienia na nogi. 

19 kwietnia 2021

Lepiej gorzej

Kontakt ze światem jest u nas rzadki. Na wiosce wszystko toczy się zwyczajnym torem, choć jakiś czas temu było ważne wydarzenie, bo odszedł nasz dawny sołtys, wiekowy już znacznie. 

Prace idą swoim codziennym tempem. Pogoda poprawiła się, wiatry ustały, wyszło słońce i grzeje na zmianę z burzowymi chmurami, które nadciągają popołudniami, błyskają, grzmią nieco i przede wszystkim zlewają glebę wodą (wczoraj także gradem), po czym trawa na pastwisku i w sadzie od razu ruszyła.
Chłopaki wioskowe nie kwapią się do pracy, zatem Anna sama zaczęła wydobywać obornik z koziarni. Ja niestety w siłowych zajęciach już mniej mogę pomóc, ze względu na wzrok, który na jesieni mocno mnie wystraszył nagłym zaburzeniem, na szczęście udało mi się wrócić do formy. Odpowiednie witaminy i odpoczynek pomogły. Dotarło jednak do mnie, że wysiłek nie jest wskazany.

Wizyta na targu w sąsiedniej gminie - gdy tak rzadko bywa się w świecie zewnętrznym ogarniętym paranoją i telewizji nie ogląda - zadziwiła. Brak towarów, sprzedających ogrodników, którzy zawsze tłumnie o tej porze roku handlowali kwiatami i sadzonkami. Ci nieliczni, którzy coś wstawiają nie mają tego, co trzeba. Seler naciowy? Nikt o to nie pyta, więc w domu zostawiłem. Kilka bratków i stokrotek. Czemu? Pani, w zeszłym roku, jak lokdałn na wiosnę zrobili to 25 tysięcy bratków u mnie na kompost poszło. Nikt w tym roku nie zaryzykował. Niektórzy weszli w biznes ze sklepami sieciowymi, ale to strata, zwłaszcza, że za tira torfu prawie dwa razy tyle co w zeszłym roku zapłaciłem. Sadzonki pomidorów po 3-4 złote, gdy w zeszłym po 2,5 były. Mało też kupujących, zainteresowanych, a jeszcze w 19 roku trudno było się przecisnąć na sporej powierzchni. Kwitnie za to handel w sklepach i przez internet. Ludzie pracują zdalnie albo nudzą się, uderzają w szaleństwo, kłócą się i rozstają. Póki będą mieć drukowane pieniądze, a w sieciach będzie konserwowane najtańsze jadło pięknie opakowane tak będzie. Mały rolnik dostał po łapach, zostaną tylko hobbyści i preppersi.
Ale owszem, były młode kurki do sprzedania, po 22 złote.

Pytanie brzmi: czemu ludzie tak panicznie boją się śmierci? Tak bardzo nie chcą o niej myśleć? Pogodzić się z Bogiem i Jego wolą i żyć tyle, ile On zechce? Bez cudowania?

Wieści z Polski dochodzą, że wybijają wielkie stada kur, także zarodowe z powodu ptasiej grypy. Cena rośnie i zapewne mięso z kurczaków będzie ogólnie droższe już niedługo. 

Przygotowujemy się do odsadzenia koziej młodzieży, gdy tylko obornik pójdzie na ogród. I sprzedaży. Ponoć podaż wzrosła. 

15 kwietnia 2021

Cieplica

Nareszcie udało się nam nową cieplicę postawić. Zachodu było dużo, bo wiatr przeszkadzał. Ostatecznie same zmontowałyśmy ścianki frontowe z drzwiczkami i zawezwałyśmy męskiej pomocy. Kolega zjawił się pomocny i gotowa cieplica stanęła w kilka godzin.

Dziś została częściowo zasiana i obsadzona, koprem i cebulkami dymki.

W dużym tunelu zaś sprawy już od dość dawna się rozwijają, mimo wciąż chłodnych nocy. 


Niedługo jak widać zaczną się pierwsze zbiory. :)

9 kwietnia 2021

Wiatry

Wciąż nie ma się czym pochwalić. Poza tym, że zdołałam przezwyciężyć słabość. Pogoda zimna i wietrzna nie pozwala zbyt długo pracować na dworze. Pierwsza próba przystąpienia do montażu nowego tuneliku poliwęglanowego spełzła na prawie niczym. Coś tam ukręciłyśmy, ale ze zgrabiałymi od wiatru rękami i walcząc z piaskiem i pokryciem złośliwie podnoszonym przez powiewy. Zatem praca została odłożona na później i na razie wygląda na to, że na "święty nigdy".  

Mimo wszystko, to, co zostało posiane i posadzone w dużym tunelu, osłonięte od wiatru i w dzień całkiem dobrze podgrzane kiełkuje i nabiera rozmiarów, rzodkiewka, szpinak, dymka, odbija z korzenia zeszłoroczny burak liściasty i kapusta pekińska.

Jak znam tutejsze życie i przyrodę, gdy tylko wiosenne wiatry ustaną i słońce przygrzeje, roślinność ruszy z kopyta i szybko nadrobi opóźnienia względem zachodniej części kraju.

Opowiem więc, jak przezwyciężyłam słabość, słabowanie, polegiwanie, smętki i dolegliwości nieokreślone i dokuczliwe, trwające ponad miesiąc. Teraz już wiem, że było to zawianie, przewianie czy jak tam dawniej zwano tę przypadłość na wsi. Chyba musimy wrócić do tego nazewnictwa w okresie "początku małej ery Wodnika", czyli powietrznej, bo inaczej zaginiemy pod uciskiem chemicznych wynalazków medycyny, która za dekadę, dwie i trzy całkiem się skompromituje, okaże trucicielska i zabójcza oraz kompletnie nieskuteczna wobec zalewu starych i nowych mutacji chorobotwórczych. Jako tłumaczka Nostradamusa wam to mówię, napisane jest.

A więc stało się tak, że zawiało mnie przypadkiem i właściwie niepostrzeżenie. Minęło trochę czasu, nim zdałam sobie z tego sprawę i wróciłam pamięcią, kiedy to mogło się stać. Ano kazałam sobie ostrzyc po zimie włosy i jednego, drugiego dnia wyskoczyłam na chwilę na dwór z gołą głową, aby wnieść drewno do pieca, garnki na karmę dla zwierząt, czy wynieść kubełek z odpadkami na kompost. Wcale do tego nie zaczęło się od głowy, a od drugiego końca tułowia, czyli dał o sobie znać przeziębiony pęcherz. Oj, poznałam już te przyjemności nie raz, w końcu żyję już długo, więc czym prędzej zaaplikowałam sobie Urosept, specyfik ziołowy w tabletkach pomagający w oczyszczeniu zapaleń dróg moczowych. Po dwóch dniach jakby się polepszyło, ale nie do końca. Przygnębienie, osłabienie i smęcenie trwało ze słabą zmiennością w górę i w dół. 
Aż którejś nocy obudził mnie silny narastający ostry ból głowy. Czoło aż do czubka czaszki. Nie kwalifikowało się to do migreny, bo owszem połowa, ale jakby nie ten przekrój co trzeba. Wzięłam tabletkę Ibupromu, ale i zagrzałam wodę i położyłam się do łóżka z gorącym termoforem, który przyłożyłam w okolice objęte dreszczami, czyli pobliskie pęcherzowi. I to pozwoliło mi zasnąć, acz ból jedynie trochę osłabł. Rano zrobiłam obrządek i położyłam się znowu, ale tym razem na kocu elektrycznym pod kołdrą, co pozwoliło mi rozgrzać całe ciało i zawalczyć z dokuczliwym "wiatrem". Zasnęłam i po dwóch godzinach obudziłam się dużo żywsza. Głowa przestała boleć, dreszcze znikły, pęcherz przestał cisnąć, tabletki przestały być potrzebne.

Mało tego, mam jeszcze od dawna zwyczaj pomagania sobie akupresurą, zwłaszcza przy zatokach, ale i kłopotach z oczami czy kamicą. Moje ciało już tak się tego nauczyło, że daje mi zawczasu znak, gdzie i co się szykuje, kłującymi pobolewaniami odpowiednich punktów na dłoniach, stopach albo w uszach. I tym razem już w nocy zaczął mnie boleć czubek małego palca u prawej dłoni, odpowiadający za głowę. Uciskałam tam, i poniżej u nasady, gdzie jest punkt odpowiadający za oko. Otóż kilka dni później ze zdumieniem zobaczyłam, że na czubku tego palca uformował się pod skórą wrzód, a kiedy nabrzmiał ropa wypłynęła szczeliną między paznokciem a skórką opuszka. Bezboleśnie. Po czym zaschnął i znikł po kilku dniach całkowicie. W ten sposób wyszły ze mnie wszystkie złe humory, jakby powiedział dawny lekarz. Organizm zlokalizował stan zapalny wędrujący z wiatrem po różnych częściach ciała, skumulował je w jednym miejscu zgodnie z kanałem przewodzącym, o którym wiedzę zachowali Chińczycy i spokojnie wydalił z siebie.

Jednym słowem: trzymajmy się ciepło! Noście czapki i ciepłe okrycia, nie igrajcie z wiatrem w ten zmienny wodnikowy (z-wodniczy) czas. Abyście nie musieli narażać życia poszukując rady współczesnego lekarza, znającego coraz mniej aktualne, niezmutowane jeszcze procedury leczenia chorób, których już nie ma.

Znam jeszcze inne ludowe sposoby na wiatry, bardziej czarodziejskie, z machaniem drzwiami albo szeptaniem nad szklanką gorącego popiołu postawioną na głowie chorego, który potem na cztery wiatry się rzuca, ale tym razem nie był potrzebny żaden z nich. W szafie także leżą sobie zawsze w gotowości do użycia bańki, i szklane po byłych właścicielach siedliska i nowoczesne, suche made in China. Bezbronni nie jesteśmy, o nie!

2 kwietnia 2021

Wiosenne zamyślenie

Jakoś słabowata jestem tej wiosny. Ciągle coś. Niby nic, ale uważać trzeba. I ciągle się zmienia to coś. A to w nocy chwyta mnie okropny ból głowy i całe przedpołudnie wygrzewam się pod kołdrą na elektrycznym materacu (pomogło jeszcze tego samego dnia), a to słaniam się jakoś bez powodu od rana, albo smutki czyjeś przejmuję, po czym wieści dochodzą, że ta chora, ta robi badania, ten i ten umarł nagle. Siłę daje przyroda, praca w ogrodzie, obecność zwierząt. Ale zauważam, że inaczej jest, niż dotąd. Ciekawe, czy wszyscy tak mają?

Dzieci rosną. Zasiewy postępują. Teraz głównie rzodkiewka, sałata i kapusta pekińska w tunelu. Doimy drzewa, ale pogoda jest zmienna, 2 dni ciepłe i chłód. Zatem i kapie nietęgo i zmiennie, bo to zależy od intensywności słońca w dzień. Ale zawsze dobrze i miło jest rok zacząć od wypicia soku brzozowego, oskołą zwanego i słodkiego soku klonowego. Rozcieńczam nimi poprawiający nieco humor zeszłoroczny cydr, ot, taki mam sposób.

Indyczki niosą się od dłuższego czasu i właśnie jedna zaczęła posiadywać w gnieździe. Szykujemy ją do nasadzenia. Kury niosą się na wiosenną potęgę i jaja wysypują się prawie z lodówki. Na szczęście są chętni na zwiększony świąteczny odbiór. Tylko mleka jeszcze dla nas nie ma, bo wykoty były później, niż zazwyczaj i dzieci jeszcze zbyt małe, aby im zabierać. Jednak zostało w piwnicy trochę serów zeszłorocznych i w zamrażarce nawet ostatni twaróg na świąteczny sernik przeznaczony. Naprawdę nie ma na co narzekać, tłumaczę sobie.