Lata ubywa. Widać to po przyrodzie. Ptaki kupią się, szykując się do odlotu. Bociany, jaskółki. Trawa przysycha i żółknie. Kozy szukają paszy blisko lasu, w poszyciu i przydrożnych krzewach. Na tarasie suszą się wiązki ziół łąkowych, wrotyczy, jaskółczego ziela, dziurawca, i ogrodowych, lubczyku, kopru. W garze lądują strączki zielonej fasolki, czerwone buraczki i cukinie. Był okres wysypu kurek. Anna przynosiła je całymi koszami. Wszystko dzięki 500+. Liczne rodziny, które penetrowały co roku okoliczne lasy, aby zarobić zbieractwem na przeżycie zimy. nagle przestały zbierać. I przy okazji niszczyć ściółkę leśną. Grzyby od razu masowo wyległy i miały czas urosnąć, nikt grzybni nie rozdrapywał w poszukiwaniu choćby najmniejszych okazów.
Zdarzają się gorące dnie i noce pełne gwiazd, bo Mleczna Droga właśnie w sierpniu najbardziej fascynuje. Także doroczne święto Spasa na Grabarce. Uf, w tym roku wreszcie wydało mi się takie, jak dawniej bywało. Mniej ciekawskich rozgadanych turystów z aparatami, wprowadzających chaos i rozproszenie. Więcej skupienia, modlitwy, tutejszości żyjącej w swoim rytmie i własnym sposobem.
Po gościach, znanych i nieznanych wreszcie nadchodzi czas zaplanowania odkładanych ciągle czynności. I wzięcia się za bary z wewnętrznym nieporządkiem.
Zwierzęta mają się dobrze. Nadchodzi ruja. Ptasie maleństwa coraz samodzielniejsze. Jakoś udało mi się przekonać Annę, aby nie mnożyła bytów bez sensu, i kolejna kura, która zakoktała, wylądowała z głową w wiadrze z zimną wodą. Dwa razy. Starczyło. Przestała siedzieć. Induszki, które wysiedziała, z jaj zakupionych od rasy lawendowej, w liczbie pięciu prowadza indyczka. Jej też się zachciało, po wychowaniu pierwszej partii piskląt, weszła w kolejny cykl, zniosła jaja i zasiadła. Podłożyłyśmy jej wtedy sprytnie świeżo wylężone induszki i przyjęła je. Jest niestety jeszcze druga zasiadająca. Ech.
Kola czuje się bardzo dobrze. Aktywna, jak dawno już nie. Wybiega z domu razem z resztą psów, szczeka, biegnie i angażuje się, ile może w życie obejścia. Radość serdeczna.
Dziś pada cały boży dzień, to wyczekiwana chwila na zastanowienie. Remont, z dawna odkładany, wciąż przed nami. I grzyby, teraz prawdziwe, powinny ruszyć. Ot, rytm czasu.
Małe gospodarstwo na pograniczu wschodnim, przyjazne środowisku i dobrym ludziom, wytrwałe. Na tym blogu można pobyć w nim i poznać jego życie, pracę, poczuć rytm czterech pór roku, a także trochę pofilozofować...
20 sierpnia 2017
4 sierpnia 2017
Gdzie ten czas...
He, wciąż liczymy, że odpoczniemy sobie wreszcie choćby
troszeczkę podczas tego lata. Pogoda, nader upalna aż prosi się o to, ledwie
człek przecież dycha, nawet późnym wieczorem, nie mówiąc o zwierzętach
pozaszywanych w cieniu drzew i krzewów, oganiających się od uprzykrzonych much
i gzów, albo z otwartymi dziobami. A tu każdy dzień śle niespodziankę. Z którą
trzeba się zmierzyć.
Jeszcze przed festiwalem folkowym Kola miała operację.
Staruszeczka już, ten nasz pies. Ma dokładnie tyle lat, ile mieszkamy na
Podlasiu, 12. Dla wilczura to podeszły wiek. Jakiś czas temu zauważyłyśmy u
niej guza, zrazu niewielkiego, na brzuchu, który ostatnio w wielkim tempie
zaczął rosnąć. W końcu pękła skóra, sprawa zaczęła się paprać, tymczasem lekarz
robiący tego typu operacje miał akurat urlop. Pies mocno posmutniał i ledwie
się ruszał, rana ją męczyła, okłady z jodyny rozsiewały duszący zapach.
Nareszcie wszystko się poskładało i pies (jak zawsze ucieszony wycieczką
samochodową) wyruszył po swój los.
Lekarz do niczego nie namawiał. Wiek, wiadomo. Guz, wiadomo.
Nasza decyzja. Podjęłyśmy ją bez namysłu, nawet odrobina szansy to jest coś,
czego warto się trzymać, aby nie mieć sobie nic do zarzucenia.
Operacja udała się. Kola przez dziesięć dni miała leżeć,
niewiele się ruszać i brać codziennie zastrzyki z antybiotykiem i lekarstwem
przeciwbólowym. Przez dwa pierwsze dni (i noce) Anna wynosiła ją na rękach na
siku. I jaka była nasza radość, gdy dnia trzeciego zrobiła to sama, na smyczy,
powolutku. Z dnia na dzień wracały jej siły. Teraz jest już po zdjęciu szwów i
to już wręcz odmłodzony pies. Nawet jakby słuch jej się polepszył! Żwawo i
chętnie reaguje, szczeka, wychodzi na dwór, spaceruje. Dobrze się stało.
W trakcie był doroczny festiwal. Mnóstwo luda, zjechało się
też z przyczyny zadymy wokół Puszczy Białowieskiej. Spotkania ze starymi
znajomymi, pogaduszki, wymiana wieści, co u kogo się urodziło.
Narodziły się też nowe kurczaczki, z jaj czubatki, które
Anna kupiła przy okazji zakupu indyków i gusi. Oraz maleńkie indyczątka
lawendowe również z przywiezionych jaj. Znów opieka, karmienie, pojenie, itp.
Poza tym goście, przyjaciele, gadanie bez końca, aż się pada
na twarz i zapomina podstaw, takie zakręcenie przy codziennych obowiązkach
podwójnie wysysa z sił. Gdzie te czasy, gdy
miało się zawsze wolne i czas dla rozmów, rozważań i ludzi!
Subskrybuj:
Posty (Atom)