30 kwietnia 2022

Szybkie obiadki

To było wczoraj. Dzieło Anine przed włożeniem do pieca:


I po wyjęciu: 


Moje nie zdążyło doczekać się zdjęcia w całości. 


Oprócz placka sos paprykowy, cebula, ząbek czosnku, szpinak, kilka plasterków boczku i tarty ser żółty na wierzch. 

Dzisiaj dla odmiany tortille z mąki kukurydzianej z mlekiem i jajem gęsim wymieszanej z farszem z duszonego szpinaku i odrobiny twarożku. Zagryzane chrupiącymi korniszonami. Prawie wsio z gospodarstwa (prócz mąki, niektórych przypraw, oleju itp.). Coś trzeba robić z zieleniną. Bo rzodkiewki gonią.

25 kwietnia 2022

Elektryczne zabawki

Właściwie spokój trwa na tej naszej wioseczce przedwiosenny. Noce nieco cieplejsze spowodowały, że na naszym piachu zazieleniło się trochę mikrej trawki, zakwitła forsycja w ogródku i drzewa nieśmiało poszły w pąki. Po zdjęciach znajomych widzę, że zawilce kwitną, musiałabym w tym celu nieco dalej w las się udać, aby je spotkać, a na to rzadko daję się namówić. Mam nadzieję, że po prawosławnej Wielkanocy wiosna ruszy, bo ona na Podlasiu słucha się starego stylu, a nie zachodniej gregoriańskiej nowinki.
Na razie sadzonki papryki i pomidorów wciąż są w skrzynkach, które na dzień pracowicie wynosimy do cieplicy, aby wieczorem przynieść je do ciepłego domu.
Ale przyleciały jaskółki i już z wielkim szczebiotem obleciały włości w oborze, tylko patrzeć jak gniazda naprawią i zasiądą na jajach.
Siedzą na jajach także już dwie jenduszki. Reszta się niesie.

Dosadziłyśmy trochę krzewów dzikiego bzu i aronii w ogródku permakulturowym, w którym ogrodzenie nieco osłabło i prosi się o naprawę, inaczej zwierzyna leśna będzie miała wyżerkę. Truskawki mają się dobrze czyli przyjęły się. Z tunelu Anna przynosi już szpinak, szczypior i pierwsze, niewielkie jeszcze rzodkiewki.

Sprawiłyśmy sobie też rozrywkę, z racji inwestowania tracących wartość papierków w przydatne sprzęty. Po pierwsze jogurtownicę, która sprawdza się rewelacyjnie i muszę przyznać, że jogurt z niej wychodzi lepszy niż z wolnowara, którym do tej pory się posługiwałam. Lepiej kontroluje i trzyma temperaturę.  Co 3 dni (bo tyle nam zajmuje zjedzenie 7 pojemniczków) nastawiamy więc litr świeżego koziego, zaprawiony łyżką activii (sprawdza się też jogurt grecki) i zjadamy z musli, płatkami i dodatkiem owocowego dżemu domowego. W ramach dbania o florę jelitową i odporność tym samym.

Po drugie zaszalałyśmy i kolejny zakup to elektryczny piecyk do pizzy z kamiennym podłożem. Oj, zaraz ruszyły eksperymenty kulinarne! I tak ostatki zeszłorocznych żółtych serów zalegające jeszcze w piwniczce znalazły użytek. Starte na tarce sprawdzają się świetnie. Wespół ze świeżymi miękkimi, robiącymi za mozzarellę. Anna pieści się ze swoim ciastem, specjalna mąka do pizzy, dojrzewające nawet kilka dni ciasto, które w piecyku rośnie i puchnie jak bułka, czego osobiście nie lubię. Choć ostatecznie sprawdziła i doszła do wniosku, że zwykła mąka z Biedry smakuje tak samo. Ja robię dla siebie z bezglutenowej mieszanki kukurydzianej, ryżowej i ziemniaczanej, wychodzi tak jak lubię, płaskie, cienkie i ładnie zarumienione na dnie. Dodatki wszystkie z gospodarstwa. Sos paprykowy wypada rewelacyjnie, do tego duuużo cebulki, szpinaku, szczypioru, jakieś jajo na twardo i sera do woli. Obiad trzymający sytość do śniadania następnego dnia. 

15 kwietnia 2022

Początki sezonu

Wiosna za pasem, więc prace trzeba było podjąć jak najbardziej konieczne. Tunel już obsiany, obornik wydobyty z koziarni i kurnika i ogródki nawiezione, zatem Anna przystąpiła do budowy i obsady nowych grządek wzdłuż tunelu.

Udało się dwie takie obsadzić truskawkami. O, i właśnie niebo deszczyk dzisiaj przysłało, aby roślinki pobłogosławić! 

Poza tym pierwsze nowalijki już były. I czekają kolejne. Szpinak duszony z czosnkiem na patelni, z odrobiną twarożku koziego. Zasiew zeszłoroczny przezimował bez problemu. Szczypiorku ino patrzeć, jakby powiedzieli moi.

Bez zdjęć pozostają posadzone niedawno krzaczki aronii i drzewka wiśniowe.

Ja tymczasem wdrażam już powoli warzenie serów. Jeszcze niewiele, bo i mleka nie ma zbyt dużo, jakieś 3-4 litry dziennie, ale coś trzeba z nim robić. Zakupiona własnie jogurtownica sprawdza się bardzo dobrze, do codziennego menu śniadaniowego doszedł gęsty naturalny kozi jogurt.

Niosą się już także indyczki. Kryte i strzeżone przez tego dzielnego kolesia.

6 kwietnia 2022

Chleb domowy

Raz na tydzień pieczony domowy...



Składniki
:

Pół kilograma mąki pszennej
25 deko żytniej
Pół litra wody
3 łyżki oleju
Garść jakichś ziaren, słonecznika, siemię itp.
Zakwas zostawiony z poprzedniego ciasta, trochę drożdży, sól

Ciasto razem z ziarnem zaczynione po południu na dzień przed pieczeniem, pozostawione w chłodzie na noc. W dzień przeniesione do ciepłej kuchni, aby urosło.

Pieczone w naczyniu żaroodpornym, zakrytym, otwartym pod sam koniec, aby przyrumienić skórkę.

Puste naczynie rozgrzać najpierw razem z piekarnikiem do 200 stopni, i wrzucić do niego ciasto jednym zręcznym ruchem. Piec około godziny, ale zerkać jak się ma, bo czas może być nieco różny w każdą stronę.

Tak wygląda w środku po ukrojeniu:


Cena samych produktów około 4 1/2 złotych na obecne stawki. Kosztów pieczenia nie liczę, bo każdy ma inaczej. U nas można wręcz nie liczyć. A wielkość przynajmniej dwukrotnie większa, niż chleba sklepowego.

3 kwietnia 2022

Drzewo życia

Zacznę od opowieści dziwnej treści. Jakieś 25 lat temu, gdy stałam dopiero na progu wielkich zmian w swoim życiu i to całkiem nieoczekiwanych (acz obliczonych zawczasu w horoskopie kiedy przypadną), rozrywałam się latem robiąc sobie wycieczki rowerowe po okolicznych wioskach. Nie muszę dodawać, że nie było to na Podlasiu, ale gdzieś w odległej galaktyce. Okolice były (i są nadal) dobrze zalesione, więc zazwyczaj moim celem był jakiś las i ulubione miejsce w nim (jeziorko, staw, szczególne drzewo). Pewnego razu wybrałam się w swoje ulubione miejsca z przyjaciółmi z wielkiego miasta. Trafiliśmy do wioski dalekiej od szosy, niewielkiej, śródleśnej, zabudowanej klasycznie drewnianymi chatami. Jedna z tych chat była niezamieszkana i moi znajomi popadli w rozmarzenie. Pustostan pozwolił im zajrzeć w zakamarki, których nie znali.
Poza tym w obejściu, na samym jego środku rosło ogromne stare drzewo. Gigantyczny dąb. Drzewo życia. Był tak wysoki, że zadarłszy głowę nie widziało się jego czubka. W trójkę ledwie objęliśmy go rękami. Przyjaciel z zamiłowania fotograf usiłował daremnie zdjąć giganta.
Tej nocy miałam szczególne sny. Dotyczyły owego drzewa. Wyśniło mi się życie tamtejszych mieszkańców i zrozumiałam, że ich dusze nadal trwają, uwięzione w owym drzewie! Zmarli mieszkańcy chaty nie odchodzili do nieba, a żyli w nim dalej w jakimś swoim codziennym udręczeniu. Postanowiłam ich uwolnić, nie miałam wyjścia, bo spać nie dawali, więc porobiłam jakieś swoje modlitwy i prośby. I nagle poczułam chłodny powiew i wreszcie mogłam spokojnie zasnąć do rana.

Minął tydzień i moi przyjaciele z wielkiego miasta znowu się zjawili. Kolega fotograf był tak zafascynowany, że znowu zażyczył sobie wizyty w owej wiosce i ujrzenia dębu. Miał ze sobą lepszy aparat. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy na miejscu zastaliśmy owo wspaniałe drzewo leżące bezsilnie jak długie na ziemi! Upadło tak, że nie zrujnowało niczego w obejściu, żadnego budynku ani nawet studni. Okazało się, że w środku było prawie puste.

Zapytaliśmy na wiosce co się stało. Jakiś staruszek z sąsiedztwa opowiedział, że w tygodniu zdarzyła się niewielka ale nagła burza, zagrzmiało, lunęło i pojawił się jakby znikąd silny wiatr, ale zakręcił się tylko tutaj, w owym obejściu. I drzewo cicho upadło...

Dlaczego o tym teraz piszę? Ano nasz stary klon, drzewo życia zasadzone przez poprzednich właścicieli długo przed wojną, sypie się. Zaczął w styczniu, gdy wielki nadłamany konar pękał kilka tygodni nad drogą na zapleczu, aż wreszcie runął na ziemię. Konar został pocięty i zagospodarowany, ale okazało się, że to nie koniec.

Na Prima Aprilis przyroda postanowiła zrobić dowcip i nagle po suchej zimie sypnęła obficie śniegiem. Białe płaty padały całe popołudnie. Było na tyle ciepło, że śnieg był mokry i ciężki. W nocy zbudził mnie szczególny huk czegoś ciężkiego przesuwającego się jak gdyby po dachu. Jeśli był to śnieg, to musiało go być dużo. Nad ranem pojawił się drugi raz podobny dźwięk. Obudzona domowniczka poszła zobaczyć. Okazało się, że pod śniegiem złamała się stara śliwa węgierka rosnąca przed tarasem, dająca nam najsłodsze śliwki, jakie w ogóle jadłam. 

Od nocy trwał brak prądu i wody, ale wodę na szczęście szybko naprawili. Do rana napadało mnóstwo śniegu, ciężkiego, wilgotnego. Brnęłam w nim po kolana, wsypywał się do kaloszy. Obrządek był wyczynem.


Potem Anna poszła odśnieżać długi tunel. Poradziłam jej wziąć szczotkę na kiju, którą unosiła folię od środka i śnieg łatwo opadł. Cieplica również ocalała. Za to mały tunel w obejściu przy drodze, z którego nie ściągnęłyśmy folii na jesień załamał się pod ciężarem śniegu, który zsunął się z dachu komórki.

I poza tym kolejny duży konar klonu upadł, ocierając się w nocy o ścianę północną domu, na szczęście nie uszkodził ani przewodu elektrycznego ani wozu, który pod nim stoi. Wielka gałąź wpasowała się idealnie w drogę tylną między domem a ziemianką.


I taki jest los wszystkich istot żywych.

Prąd włączyli po 14-tej drugiej doby. Piękny słoneczny dzień, noc była mroźna i śnieg stwardniał, w ciągu dnia zmiękł i osunął się ze wszystkich dachów z hukiem, tworząc wysokie kopce u stóp budynków. Drób wreszcie wypuszczony z kurnika, poradził sobie, przemieszczając się dróżkami przez nas wydeptanymi.