24 grudnia 2023

Wigilia 2023


Wesołych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia, bez obstrukcji i niestrawności, bez obżarstwa i zatruć, pośród miłości i wzajemnej wyrozumiałości, a nie narzekań i pretensji, przy rozświetlonym drzewku, jako osi świata do nieba, w ciepłym domu, u boku przyjaznych ludzi i zwierzątek, życzą wszystkim Czytelnikom tego bloga ktosie spod Lasu, Kresowianki. Niechaj się dzieje wam wszystkim dobro, pokój, wybaczenie, mądrość i smak!

20 grudnia 2023

Przedświąteczne lśnienie


Po prawie tygodniu stanęłam na nogi, smak wrócił, wyszorowałam nawet kuchenną pieczkę na wysoki połysk, choć już na drugi dzień, czyli dzisiaj, sił nie stało na dalszy ciąg porządków. Sprzątam nie dlatego, że tak wypada, ale że konieczność. A Święta, nasze odrodziny i Nowy Rok warto przywitać w odświeżonym wnętrzu.

Na podlaskiej wsi trwa odwieczny przesąd, mający coś wspólnego z chińskim feng-szuei, że jak komina nie wyczyścisz przed nowym rokiem, okien nie umyjesz i podłogi nie wyszorujesz, to cały następny rok będziesz żyć w brudzie i biedzie. Komin przewodzi energie z dołu ku górze, i nie tylko może się zatkać i doprowadzić do pożaru czy zaczadzenia mieszkańców, ale poprzez niego posyła się życzenia ku niebu, często opatrzone spaleniem w palenisku czegoś w ofierze (mogą być kości z kaczki, ptaka fruwającego albo jakieś zioła wonne). Stąd jeśli jest czysty i cug dobry w nim mieszka to i życzenia biegną szybciej i skuteczniej.
Sztuka feng-szuei uważa, że otworami okiennymi i drzwiami wpada do domu ze świata żywa energia Qi. Jeśli szyby są czyste, drzwi w odpowiednią stronę, we wzmacniającym kolorze, a wszystko dodatkowo opatrzone np. w dźwięczące dzwoneczki to Qi niesie dobro, szczęście i zdrowie. W przeciwnych przypadkach odwrotnie.
Wziąwszy jeszcze i ten fakt, że wszystko to dzieje się w okolicach równonocy zimowej i pory odrodzenia się światła nieba, to wdruk energii jest odpowiednio mocny i rzeczywiście długo działający, aż do następnego okrążenia.

Komin mamy już wyczyszczony, piec lśni, jeszcze tylko odkurzacz puścić w ruch, mopem parowym wymyć podłogi, okna przetrzeć, no i łazienkę umyć, nie jest źle. Bez pośpiechu, zdąży się do moich imienin.

Z jadła i napoju to przede wszystkim śledzie w różnych wariantach trzeba przyrządzić nieco wcześniej, a to zawsze idzie sprawnie. Są kupione, tylko odmoczyć. W wigilię zupa grzybowa w planie. Jarzębiak dojrzał odpowiednio do skosztowania. Nie obżeramy się jakoś specjalnie przez te trzy dni, zawsze z braku ochoty. Duch Świąt sprawia, że nie chce się jeść, bo Sytość fruwa w powietrzu. Po co się więc jeszcze dodatkowo przejadać? 

Anna rozpracowuje z pasją budowę gwiazdy betlejemskiej. Zmywarka cicho chodzi. Ja jeszcze trochę słaba po chorobie lubię po obiedzie uderzyć w krótką drzemkę dla regeneracji sił.
Każdego wieczoru przed snem czytam jakiś fragment książki na czytniku. Teraz zainteresował mnie "Lód" Jacka Dukaja, w zimowym klimacie podróży do Irkucka transsyberyjską koleją na początku XX wieku w towarzystwie Nikoli Tesli, pośród zwalczających się agentur rosyjskich ociepleników i lodowników, aby zbadać możliwość dogadania się z "lutymi", mroźnikami rozwalającymi biologiczne organizmy niczym kwantowy komputer. No, i tak się plecie.

12 grudnia 2023

Ukryty smok

Zima trwa choć się zmywa. Niż i ocieplenie sprawiły, że śniegi zalegające z hukiem pospadały jednej nocy z dachu. Dopadały jednak zaraz nowe, gęste i lepkie. Wokół zalega biała mgła. A my przechodzimy doroczną zarazę. Jak zawsze drogą obsmarkania przez jakieś chore dziecko przyprowadzone przez beztroskich rodziców na warsztaty w domu kultury.
Anna pierwsza weszła na jej ścieżkę, ja się trzymałam. Przynajmniej ułatwia to funkcjonowanie pośród codziennych obowiązków. 
Po trzech dniach poczuła się lepiej, a mnie zmogło. I jak zawsze przyszpiliło do łóżka mocniej. Objawy trudne do zaklasyfikowania i nazwania. Grypa? Katar? Przeziębienie? Cowid? Po prostu nazwę tę chorobę katarem z gorączką i brakiem smaku. Tylko brakiem, a nie zniekształceniem, jak miałam przy znamiennej zarazie. Niemniej apetyt stał się minimalny, kawa poszła w odstawkę, a wszelkie jadło stało się mdłe. Przychodzi mi jeszcze jedna nazwa do głowy: koffit. Bo jakoś zawsze na tę kawę pada niesmak. 
Gorączka nie była jakaś niebotyczna, choć pewna nie jestem. Zwyczajnie w termometrze padła bateria i nie ma jak sprawdzić. Powtórzyła się we dwie noce. Pierwszej po wstaniu z łóżka zakręciło mi się w nogach i o mało nie upadłam, zaskoczona osłabieniem. Ratuję się używaniem koca elektrycznego, w przypadku pojawienia się dreszczy i wychłodzenia, które zapowiada nawrót gorączki. Z lekarstw podstawowe witaminy, Ibuprom na ból głowy, krople do nosa (oj, bez nich byłoby trudno sprawę przejść), kilka kropel jodu na dzień. No, i 2-3 kieliszeczki jakiejś nalewki, pigwówki, aroniówki albo malinówki.
Siła wraca powoli i w systemie dwa kroki do przodu, jeden do tyłu. Już mi tęskno za kaczusiami i kozami, ale jeszcze nie mam siły wyjrzeć na świat dzienny zewnętrzny. Zajmuję się tylko wewnętrznymi obowiązkami, szykowaniem karmy dla zwierzyny i paleniem w piecu. Póki co ratuję się oglądaniem na ekranie komputera układu Tai ci zwanego bodajże, o ile dobrze pamiętam, Tańcem Smoka, w różnych wykonaniach chińskich mistrzów i mistrzyń. Działa nawet tylko przez oczy. Regulując energię życiową i ustawiając wszystko ku życiu i zdrowiu.

3 grudnia 2023

Przedświąteczne nauki


Kilka wspomnień z warsztatów. Gotowy wzór.


Do roboty.


Szkielet do wypełnienia.


I wycinanki.

1 grudnia 2023

Gadu gadu i zima w pełni

 


I ścisnął mróz. Nie jakiś kosmiczny, ale nie listopadowy na pewno. Nieco śniegu naleciało, jednak mniej niż np. na Pomorzu, gdzie wilgotność jest większa. Anna zerwała resztki zieleniny z tunelu, którą skarmiam drób.

A drób ma się nieźle. Indyki zostały przeprowadzone ze stodółki pod dębem, zbyt zimnej na taki czas, do indyczarni w oborze, gdzie mają większe pomieszczenie pomiędzy kozami i garażem, ocieplone zatem z każdej strony, również od sufitu, bo na stryszku pełno siana zalega. Dostały świeżą słomianą podściółkę i póki co zimują, wypuszczane jedynie w słoneczne dni na kilka godzin, aby mogły rozprostować skrzydła. Bo fruwać lubią, niczym "orły, sokoły".

Za to kaczusie są mrozoodporne, ale i sprytne bestyje. Upatrzyły sobie legowisko w obejściu, pod resztkami starego tunelu, gdzie żeśmy część słomy zmagazynowały, aby mieć ją pod ręką, gdy potrzebne będzie odświeżenie ściółki w oborze. I tam, chronione od śniegu spadającego na głowę i wiatru dmuchającego w piórka spędzają swój kaczy czas, nierzadko wespół z kurami. Wychodząc jedynie na karmienie i do wodopoju.


My też się grzejemy, wychodząc na dwór jedynie w potrzebie.
Anna przez kilka dni słuchała bezpośredniej konferencji fejsbukowej pod wezwaniem "Żywe siedliska", i cieszę się, że ta już się skończyła, bo z trudem można się z nią było porozumieć w normalnych sprawach. Zaraz słychać było: "Cicho, cicho! Nie gadaj! Przeszkadzasz! Nie teraz! Za chwilę...". Ledwie to wytrzymałam.
To, co niechcący podsłuchałam przekonało mnie, że na ogół młodzi uczą młodych i już po dwóch trzech latach odgrywają ekspertów rolniczych, dietetycznych i ekologicznych, z pełną barwnością i swadą przydając sobie epickiego wyrazu i lecąc na wdzięku osobistym oraz modnym, wyświechtanym już słownictwie i wyrażeniach typu: "energie", "przestrzeń", "wibracje", "oczyszczenie", "wspólnota". Zwolennicy wegetarianizmu piali swoje, po czym dostawali ładunek informacji od praktykujących rolników, że gospodarstwo naturalne rodzące zdrowe rośliny musi być nawożone przez zwierzęta, bo bez zwierząt się nie da i już. A dietetycy przekonywali o wyższości spożywania masła i słoniny, nad olejami. I ich przeczysta ideologia nieco traciła na swej boskiej wzniosłości.
Acz było też sporo wykładów ludzi z pasją, merytorycznie przygotowanych, nie rozwlekłych w swojej opowieści, a nawet kilkoro starszych praktyków rzeczywistości, których warto było posłuchać. Więc co kto chciał to miał. Ostatecznie Anna wyszła z tego zadowolona, nawet zainspirowana i chętna do jakichś nie wiem jakich jeszcze działań, ale jeszcze bardziej ucieszona, że wreszcie się skończyło to nieustanne nadawanie i ma czas dla siebie.
Póki co zaczyna uczyć się angielskiego, i chodzi na warsztaty, przygotowując też przedświąteczne jarmarkowe stoisko. Jakie warsztaty? Ano w niedalekiej wiosce będzie nauka wycinanek ludowych i robienia gwiazdy betlejemskiej dla kolędników prowadzona przez twórczynie ludowe.

27 listopada 2023

Zimne gorące


I zaczęło mrozić, nieco śniegu spadło, a niektóre poranki, jak wczoraj czy dzisiaj są w pięknym ostrym słońcu. Aż chce się wyjść na idealnie czyste powietrze i odprawić codzienną poranną gimnastykę wobec oka pana nieba. Jakby ktoś pytał, to ćwiczę sobie pradawną chińską Qigong (czyt. ći-kong), genialne proste powolne ruchy harmonizujące całe ciało, łatwe do zapamiętania, bo w sumie jest ich osiem, i do wykonania nawet dla staruszków czy różnych połamańców, sprawiające że utrzymuje się nie tylko giętkość kręgosłupa, wszystkich stawów, wzroku, mięśni, poczucie równowagi i dotlenienie, ale i spokój umysłu i serca.

Ptaki mają się dobrze mimo zimna. Karmię je suto i różnorodnie, dla urozmaicenia dostają im się jeszcze zielone liście tego i owego trwające w cieplicy. Odporne na takie przymrozki są zwłaszcza jarmuż i kapusta pekińska. Kury, choć tylko te młode nadal się niosą i co jakiś czas jaja zaczynają się wysypywać z lodówki. Wtedy zawiadamiamy chętnych do zaopatrzenia się.

W wolnowarze rosół się warzy przez całą noc. Generalnie nastał czas gorących wywarów i zup. Rozgrzewka od strony żołądka to kolejny sposób, aby przyjąć zimę pogodnie. I zdrowo, mam nadzieję.

Piec działa spokojnie w swoim tempie, a właściwie dwa piece, bo w nocy i z rana grzeje nas kaflowa pieczka. Nowy sterownik do pompy już zakupiony, teraz szukamy fachowca. Póki co nie ma biedy. Nawet mam wrażenie, że bez pompy ciepło kaloryferów dłużej się utrzymuje. I gdy już ruszy, będę jej pewnie używać tylko dla szybszego rozruchu ogrzewania. Przyspieszenie rzędu może 40-50 minut, a może mniej, jak sądzę, zatem nic znacznego.

23 listopada 2023

Rozgrzewki czas

Nasilające się zimno i nocne mrozy kazały nam przedwczoraj uruchomić piec c.o. To zawsze dzień napięcia. Bo trzeba najpierw wyczyścić piec i przewód kominowy wiodący do pieca (udało się w oparach pyłu, który trafił na kompostownik jako zasilacz gleby) i wyrównać wodę w grzejnikach oraz ciśnienie czyli wykonać stosowne odpowietrzenie. Tym razem, gdy już wszystko się dokonało jak trzeba, zaczął szwankować sterownik do pompy wspomagającej obieg. Nie jest to awaria uniemożliwiająca grzanie, bowiem mamy system postawiony hydraulicznie, więc jedynie obieg ciepła w kaloryferach zwolnił i dom ogrzewa się jakąś godzinę później.

Kolejnego dnia sterownik "odpoczął" i zadziałał jak zawsze. Na koniec padł, gdy już piec stygł. Zatem jest sprawa do załatwienia. Trudno, urządzenie działało bez szwanku całe 12 lat, ma prawo zasłabnąć.

Dzisiaj piździ zimny wiatr, zawiewając lodowatym deszczo-śniegiem, po którym zapewne pozostanie wielka gołoledź, i nawet ptactwo pozostało w swoich zamknięciach. A kozy, które od chwili pierwszych opadów śniegu uznały, że czas zimować pod dachem są zabezpieczone zamkniętymi wrotami do koziarni. Mają w środku zacisznie i cieplutko, wylegują się na ściółce żując siano i ledwie odpowiadając pojedynczym zdawkowym beknięciem na powitanie, gdy się do nich zajdzie, nakarmić czy napoić.
Już tylko dwie kozy są dojone co dwa dni, reszta zasuszona. Magazynuję te resztki w zamrażarce, w butelkach. W ten sposób Anna ma w zimie swoje mleko do kawy, ja zabielacz do zupki porannej, a koźlątka awaryjne dokarmianie na przedwiośniu w czasie, gdy jakaś matka wraca do mleczności dłużej niż szybciej.

Niedawno jeszcze udało się nam zwieść od ziomków ze wsi zalegającą u kogoś w stodole słomę żytnią. Było tego kilka obróceń przyczepką (plus pełna paka) przez dwa dni. Słoma za stara na skarmianie, ale nadaje się w zupełności na podściółkę w kurniku i koziarni, reszta zaś trafiła na wały dyniowe w sadzie i kilka grządek wzniesionych. 

Ponadto spróbowałam nastawioną 2 miesiące temu czeremchówkę, i powiem wam, nie ma lepszego lekarstwa na rozgrzewkę w ten zimny i przewiewny czas! 

13 listopada 2023

Zanikanie

Poranki już mocno rześkie, wilgotne i mgliste. Powoli przygotowujemy się na śnieg i mróz. Liście selera i pietruszki z cieplicy i grządek, kwiat aksamitki i liście kocimiętki powędrowały do suszenia. Aksamitkę piję codziennie w ramach herbatki, a także robię mocniejszy napar, razem z szałwią, czasem dorzucam liście dębu i dolewam do gorącej kąpieli. Profilaktycznie, nie żeby się leczyć. Ot, przyjemnie jest się wypławić raz w tygodniu w jakichś zapachowych naturalnych substancjach. Kocimiętka ma właściwości nasenne i uspokajające, podobne do melisy, więc mieszam je z aksamitką jako swoje ziółka wieczorne.

Anna jeszcze czasem idąc za kozami w las przynosi garść grzybów. Podgrzybki i maślaki już zanikły, ale można nadal znaleźć kurki i zielonki (w moim rodzimym regionie także podsłonkami nazywane). I tak czasem jeszcze zdarza się zupa grzybowa, albo sos ze świeżych grzybów.

Wczoraj przy niedzieli ponadto wylądowała na jarmarku w Białymstoku. Kulturalnie pod dachem urządzony, więc zimno nie doskwierało, zebrał blisko stu wystawców. 

Wróciła wieczorem, może nie tyle wzbogacona, bo po odjęciu kilku stówek zapłaty za stoisko pozostało niewiele, ale zadowolona z poobracania się pośród ludzi, znajomych i nieznajomych ceramików, w dużym mieście, w swojej branży.


Tak nawiasem mówiąc, zapomniałam byłam zapisać na blogu, że we wrześniu Anna odbyła kurs robienia tynków z gliny. Może się do czegoś przyda nam ta wiedza, bo dziury w paszarni wciąż zapraszają niechcianych drapieżnych gości, i strach tam drób zostawić.


Póki co to raczej odpoczynek jest jej bardziej potrzebny, a nie nowe plany. Jak to po każdym sezonie.
Mleko u kóz na naszych oczach zanika, więc i ta praca staje się z dnia na dzień lżejsza. Już niedługo wakacje rolnika!

6 listopada 2023

Jesień już

Trochę się pozmieniało, ale wypadki szybko ogarniamy. Takie to już gwiazdy na niebie w ostatnim czasie, dużo opozycji planet w znaku Skorpiona i Byka. W samo zaćmienie Księżyca padł mi komputer. Szczęściem w nieszczęściu zdołałam spisać swoje pliki, spodziewając się niespodziewanego. I po kilku dniach zostałam właścicielką nowszego modelu. 

Było też kiełbasienie domowe i ukręciłyśmy 8 kg wyjątkowo pysznej kiełbasy w ciągu pewnego jednego dnia. Trzeba też było kupić nową zamrażarkę (stara chodzi, a jakże, ale zawsze lepiej mieć zapas, niż nie mieć w razie awarii), gdzie oprócz kiełbasy i mięsa z tegorocznych kaczek zamrażam jeszcze mleko i sery twarogowe. Bo kozy zaczęły już ograniczać mleczność, są dojone tylko rano, niektóre co dwa dni. Zatem starcza na jogurt i twaróg, które robię co 3 dni.

Ponadto przy zmianie miesięcy tuż przed pełnią był wysyp grzybów, Anna prawie nie wychodziła z lasu, wpadła w szał grzybobrania. Takich jak poniżej pełnych kubełków przyniosła niezliczoną ilość.

Suszarka chodziła na okrągło, oraz siatka pełna grzybów stała nad rozpaloną płytą. Wyszło z tego sama nie wiem ile słoików suszu. Codziennie grzyby królowały na stole, w rodzaju zupy grzybowej, sosu czy smażonki. Do tego ponad 10 słoików zamarynowanych w domowym occie powędrowało do piwniczki.

Pogoda po pełni szybko zrobiła się typowo listopadowa, deszczy, mży i mgli. Poranki są mocno chłodne. Acz wciąż starcza nam palenie jedynie pod kuchnią przez kilka godzin południowych, aby ogrzać połowę domu, gdzie zimujemy. W ogrodzie są jeszcze resztki zielonych upraw i poplon. A przy płocie taka wielka stepowa trawa nam wyrosła.

27 października 2023

Podsumowania sezonowe

Mama z córciami, bardzo krzykliwymi. Córcie co prawda innego gatunku, ale to się nie liczy. Indyki mają wielkie serca. Perliczki zaś, czyli kurki afrykańskie, mimo że z innego kontynentu, akurat świetnie się wpisują charakterem i wyglądem w indycze stado. Nie odstępują mamusi.
Poniżej dalsze inne dzieci mamy indyczki. Już trochę ich mniej, bo zaczął się sezon na kaczynę. Zostawiamy parkę na rozmnożenie w przyszłym roku. Plus Kaczusię Kasię, która niedawno zniosła mi zapas jaj na zimę.


I drugie stadko. Tu wszystko po Bożemu. Same indyki. Nastolatki kilkumiesięczne wzrostem już dorównują matce, ale reszta wiadomo, długie nogi, długi ogon i wielki apetyt. Jak u dorastających młodych ludzi.

17 października 2023

Ochłodzenie

I przyszedł nów z zaćmieniem i pogoda (jak i nasz rząd, który umyślił sobie w tym terminie wybory i go zaćmiło na amen) ma się ku diametralnej zmianie. Dawni astrologowie logiką swoją doszli prawa, że cień, jaki podczas zaćmienia rzuca glob księżycowy na Ziemię wychładza atmosferę, stąd spodziewać się należy zmian pogody i anomalii trwających od kilku miesięcy po czasem nawet rok i więcej (zależnie od położenia w znaku i ważności zaćmienia). Niedługo, podczas pełni czeka nas kolejne, tym razem księżycowe, a w przyszłym roku 3 kolejne zaćmienia na wiosnę i 3 na jesień! Tak zaćmieniowy rok jest bardzo rzadki, dlatego zapowiada się duże pogorszenie i wychłodzenie klimatu, zimno, wiatr, deszcze, nie ma co ukrywać. Zapasy mogą się przydać, czy to nasion czy przetworów, na dłużej.
Na razie wyraźnie spadła temperatura w nocy, zbliżając się do granicznego dla resztek upraw zera. Nocami leje zimny deszcz. W dzień pojawia się zza chmur nieco słońca, ale ociepla już ono nieznacznie powietrze, choć pozwala jeszcze żerować ptakom i zwierzynie na pastwisku.
Ściągnęłyśmy dynie z pola i ogrodu. Mikre to zbiory w porównaniu z ubiegłymi latami, większość owoców niedojrzała. Nic to, te najmniejsze skarmiam na bieżąco, trąc dziobatym i krojąc paszczatym do jedzenia, więc nic się nie ma prawa zmarnować. Te większe i duże warzywa powędrowały na poddasze, gdzie będą leżakować ile się da.
Ważną sprawą jest wyczyszczenie koziarni i kurnika z obornika. Jeden boks już jakiś czas temu udało się samodzielnie obrobić. Tym razem pomagier skrewił (jak zawsze, już się nie dziwimy, dnia 15 miał odbiór pieniędzy z kasy państwowej, a to oznacza co oznacza), zaś traktor nie zechciał ruszyć, coś padło w systemie zapalania, akumulator czy podobne i trzeba się przeprosić z taczką. To oczywiście przedłuża zaplanowane prace.
Jeśli chodzi o chłody, to palenie pod płytą w kuchni raz dziennie podczas obiadu na razie wystarcza.

26 września 2023

Jesienne uciechy

I znów był jarmark. Tym razem w Ciechanowcu, z okazji święta ziemniaka. Dojazd i przyjazd łatwy, więc można było kilka godzin postać w oparach smażonych frytek, patrząc jak ludzie pochłaniają ze smakiem? zwykły cukier zamieniony maszynowo w watę. 

Pod strzechą, choć czy to taka, jaką dawniej kładziono na chatach? Może i tak. Jednak w praktyce poza skansenowej nie sposób już dostać słomy ciętej kosą w snopach, łatwiej robić to z trzciny. Łatwopalnej, dużo bardziej niż słoma, zwłaszcza gdy wyschnie w upalne lata.

Trochę wiejskich atrakcji pod publiczkę dla mieszczan. 

I stoisko, kątem oka kamery uchwycone.

Przy którym zatrzymała się miła para czytelników niniejszego bloga. Pozdrawiamy z tego miejsca serdecznie, także w imieniu koziołka Myszkina vel Puszkina, albo nawet i Putina.

Zaś od początku tygodnia ruszyły inne zajęcia, bo trzeba wykorzystać powrót słonecznej i ciepłej pogody. Powstały dwie wzniesione grządki w dawnym sadzie, ogrodzone deskami tartacznymi i wypełnione chruściano-korowo-liściowo-trocinowymi śmieciami, zgrabionymi na podwórzu w miejscach, gdzie zalegała gałęziówka, teraz już pocięta i ułożona na zimę. Z dodatkiem obornika i słomy.

Zbiór malin zmusił do nastawienia ich na sok. Do tego kocimiętka, melisa, aksamitka na susz do herbatek uśmierzających nerwy. Idzie ciemny czas, trzeba się przygotować.

18 września 2023

Kolorowe jarmarki

Anna czasem bierze udział w lokalnych imprezach wystawienniczych, jarmarkami nazywanych. W sezonie to sposób spotkania się z ludźmi i zaprezentowania swego dorobku twórczego, rzemieślniczego. Wczoraj "zaliczyła" imprezę doroczną urządzoną w Budach Leśnych na trasie między Hajnówką a Białowieżą. Nie było jakoś spektakularnie, ale też i nie umęczyła się zbytnio.

Wystawiła co nieco. Na przykład koszulki farbowane naturalnie metodą eko-print (czyli żywymi liśćmi) lub drukowane sitodrukiem.

I klasycznie, ceramika. Także z naturalnymi odciskami liści.

Lub wzorów serwetkowych, takich jakie dziergały nasze babcie.

12 września 2023

Obfitość

Noce stały się chłodne, temperatura spada do 11 i 10 stopni, dzięki czemu nawet upalne dnie, coraz krótsze z końcem lata zrobiły się do zniesienia. A dom jest cały czas mile i z równowagą dzienno-nocną wychłodzony, i mogę spokojnie gotować na płycie, paląc "za darmochę" chrustem i ogrzewać tak wodę w bojlerze.

Anna spędza większość dnia na dworze, w swoim ukochanym ogrodzie, który dopieszcza, zmienia, projektuje w głowie na przyszłość, z dumą znosząc codziennie jakieś zbiory. Cukinię, patisony, marchew, buraczki, koktajlowe pomidory, fasolnik, paprykę, czy pierwsze w tym roku dynie (o, właśnie, zaliczyłyśmy już pożarcie pierwszej dyni Hokkaido!). Wszystko to muszę zagospodarowywać. Nadmiar cukinii czy liściastych sałat, rukoli, kapust i rzodkiewek nie jest kłopotem, bo dzięki niemu kozy mają pyszne jedzenie i robią z niego dla nas mleko, przemieniane moimi rękami w sery, twaróg i jogurt, czyli czyste białko. Które daje się krócej lub dłużej przechowywać.


Wszelkie odpady warzywne, jak nać marchwi czy buraków zasila także brzuchy drobiu, który chętnie obdarowuje nas w zamian jajami. Stąd więc nasza dieta jest teraz bardziej warzywna niż w innych porach roku i składa się z wielości jarzyn różnych gatunków i smaków, gotowanych i pieczonych, surowych i kwaszonych, z dodatkiem serowym lub jajecznym.

Ruja niby się odbyła, ale ponieważ pewności nie ma, że wszystkie przeznaczone na rozmnożenie kozy skutecznie "zaszły" czekamy na ewentualną powtórkę z rozrywki (która powinna nadejść w odległości dwóch tygodni po pierwszej rui). Wraz z bohaterem wydarzeń, kozłem Myszkinem. 

30 sierpnia 2023

Leśne życie

Nocna nawałnica idąca od Ukrainy, czyli z południowego wschodu, długim ciągiem pomruków, porywów wiatru, błyskawic i ulewy przemyła i ochłodziła rozgrzany upałami świat. Pastwisko umyte, kozy pobiegły z rana zajadać świeże spady i skubać czystą odrastającą kępami trawę, zainteresowane także jak co roku o tej porze miłością. Ruja powoli wchodzi na obroty. Kozioł o zmiennym imieniu Myszkin albo Puszkin, a ostatnio nawet Putin, mimo młodości jakoś daje radę.

Od jakiegoś czasu nasze beztroskie życie hodowcy zdominowała jednak obawa i ostrożność. Oto co można bowiem napotkać tuż za pastwiskowym ogrodzeniem. Wytężcie wzrok. Pazurzasty ślad wielkiej łapy nie pozostawia wątpliwości kto tu zagląda. Zresztą są też inne ślady, bardziej namacalne a nawet spektakularne (które może zostawię dla siebie, aby nie degustować słodkomiłych i zakochanych w przyrodzie wielbicieli natury).

Fachowcy ponoć identyfikują drapieżnika po jego odchodach. Ot, i dowód fotograficzny. Kto się na tym zna, niechaj wie.

Nie widujemy już wcale w pobliżu zwierzyny płowej spokojnie pasącej się na wygonach. W krzakach można natknąć się na szkielety dużych sztuk. Ponoć wataha się zwiększa, ludzie donoszą o szczeniętach. Mur swoje robi.

26 sierpnia 2023

Bezcenna praca własna

Kilka chłodniejszych nocy z ulewami pozwoliło nam wszystkim odetchnąć od wysokiej temperatury, choć teraz znów rośnie z "wielką parą". Niemniej noce są dłuższe, wieczory szybciej zapadają, więc udręka siłą rzeczy staje się bardziej znośna.
Wczoraj zebrałam z krzaków w ogrodzie permakulturowym owoce czeremchy i aronii, dzisiaj je zamroziłam przed użyciem. Niedużo, ale dla nas to wystarczająca ilość. Mają właściwości zdrowotne, oczyszczające z metali ciężkich. Ktoś z miejscowych opowiadał, że wyleczył się dzięki jedzeniu czeremchy z jakiejś nieuleczalnej dla lekarzy choroby, jednak nie pamiętam czy szło o nadciśnienie czy cukrzycę.

Przy dzisiejszym obiedzie Anna, postawiwszy przed sobą największy z zastawu płaski talerz napełniony potrawą, nagle wykrzyknęła w podnieceniu i prawdziwym zachwycie:
- O, rany! Wszystko na tym talerzu jest nasze! Naprawdę!
Rozważyłam w pamięci, no, tak: koźlęcina plus warzywa w rodzaju: marchew, cebula, czosnek, cukinia, bakłażan, fasolka, trochę przypraw zielonych, a do tego sałatka ogórkowa i krojony pomidorek, zgadza się. 
- Tylko sól, pieprz i smalec kupione w sklepie - stwierdzam. - Jak myślisz, ile taki obiad kosztowałby w "renomowanej restauracji" podającej produkty naturalnie wyhodowane i pewne na sto procent?
- Nie mam pojęcia. Ale kilka stówek na pewno. A my tak jemy każdego dnia! Tylko za pracę codzienną własnych rąk.
- I nóg - dopowiadam - policz bieganie za kozami.

22 sierpnia 2023

Dary słońca

Życie się plecie w upałach sierpniowych (które wcale takie dziwne nie są o tej porze roku), właściwych dla stałego i słonecznego znaku Lwa. Kozy przystopowały na szczęście wolę penetracji okolicy, mimo że pastwisko prawie wyschło, żółte i wyleniałe. Czas spędzają w sadzie, jedząc spady jabłkowe i resztki zielonej trawy pod drzewami, czasem sąsiadka coś im wrzuci przez płot, czyszcząc swój ogródek, czasem Anna przerzuca wycinane stopniowo gałęzie zakrzaczeń z porośniętego gęsto samosiejkami ugoru, pełne jeszcze liści, które one z żarłocznym zapałem pochłaniają. Korują także gałęzie, które później, gdy się ich trochę uzbiera zwieziemy na przyczepce jako opał na zimę.
Największy upał po południu spędzają w oborze, przeżuwając spokojnie, po czym jeszcze na chwilę są wypuszczane przed drugim obrządkiem, wtedy już spokojnie skupiają się na wyjadaniu chwastów, jeszcze żywych na pastwisku, podlewanych sporadycznymi ulewami.
Mleka dostatek, robię zatem żółte sery, które dają się przechowywać do kilku miesięcy w piwnicy i dają nam zapas pożywnego białka przez jesień i zimę. Jest to produkt, którego w sklepie w ogóle nie kupujemy.

Anna codziennie spędza dużo czasu w swoim ukochanym tunelu, gdzie zbiera, podlewa i zasiewa znowu kolejne roślinki (np. rzodkiewkę, rzepkę itp. które na jesień dają przyjemne i zdrowe, wolne od robactwa typowego dla wiosny i lata - plony). Co kilka dni przetwarzamy pomidory na przeciery i sos, ogórki na sałatkę albo małosolne, resztki idą na skarmianie kóz, które bardzo je lubią. Zaczęła się fasolka. Oto trochę obrazków.

Fasolnik chiński, zabawnie wężowo długi strąk z maleńkimi ziarenkami, całkiem smaczny.

Aksamitka, mnóstwo jej posianej w ogrodzie i tunelach dla ochrony przed robactwem, teraz służy nam do zbioru, suszenia na herbatę i napary, lub jako przyprawa do potraw. Nastawiłam także zdrowotną nalewkę na świeżych płatkach kwiatu. Aksamitka zawiera luteinę, ważną dla dobrego wzroku. Poza tym jest bakteriobójcza i oczyszczająca, więc warto ją pić często, zwłaszcza upał do tego zachęca, aby się nawadniać.
Niedawno były zbiory bazylii, która wysuszona i pachnąca powędrowała jako zapas przyprawowy do potraw na zimę. Świetna zwłaszcza do pomidorów i serów.
Z mięty już dawno wykonałam zapas syropu służącego Ani do dosładzania napojów latem.

Bakłażany się udały, jem często i nie narzekam na smak. Wręcz bardzo lubię ich konsystencję grzybo- lub mięsko-podobną w potrawie. Najpierw trzeba przeciąć wzdłuż i wydłubać środek z nasionkami, wnętrze posypać solą i poczekać aż wypuści sok. Wylać go potem, warzywko pokroić w średnią lub większą kostkę i smażyć i dusić (ja robię na skwarkach, ale osoby mające we wstręcie zwykłe tłuszcze, mogą się bawić w oleje takie i śmakie, które jednak w smażeniu tracą dobre właściwości, gust to gust, wybór to wybór), przyprawione według upodobania. Można zapiekać, też smaczne.

Oraz pierwsza próba uprawy egzotycznego (tym bardziej na Podlasiu) arbuza. Krzaczek wyrósł i wydał trzy owoce, urosły nieduże, ale z cienką skórką i soczystym słodziutkim wnętrzem. Zjadłyśmy z satysfakcją. Niestety melony się wycofały ze współpracy, nie dały plonu.

Na zdjęciu owoc kruszyny, z krzaczka odkrytego na naszym nieużytku. Poza tym można się tam raczyć słodkimi owocami czeremchy. Ulubione zajęcie (oprócz szukania grzybów) podczas wypasu stada poza pastwiskiem. Niektóre są jeszcze czerwone, te późniejsze od czeremchy amerykańskiej, czarne są już jadalne z naszej polskiej odmiany (albo na odwrót, już dawno mi się pomyliło). Oba gatunki współżyją z nami w okolicy i różnią się porą kwitnienia i owocowania.

12 sierpnia 2023

Sierpniowa zupa warzywna

Po dniach i nocach na tyle zimnych, że dojrzewanie pomidorów prawie zamarło, ruszają znowu upały. I przerób zbiorów. Głównie pomidorów, choć trochę słoików sałatek ogórkowych w kilku ulubionych smakach też do piwniczki powędrowało. U znajomych w gościnie spróbowałam kiszonych zielonych pomidorów i jutro robimy, bo w trzeci dodatkowy tunelik zaraza wlazła i trzeba było zebrać owoc w niedojrzałym stanie.
Generalnie codziennie jemy kiszonki, kapusty z burakiem, rzodkiewki, ogórki małosolne lub kwaszonki: korniszony, sałatki ogórkowe czy ćwikłę. Do tego jogurt na śniadanie z dodatkiem domowego dżemu lub pasteryzowanych jagód, wszystko tytułem nie jedynie smaku, ale i podtrzymania zdrowia i stałej odporności.

Dziś na obiad ugotowałam sierpniową zupę warzywną ze składników w większości z gospodarstwa wziętych. Oto składniki na 3-litrowy garnek (4-5 porcji dla dorosłych osób).

Jedna marchew starta.
Jedna cebula pokrojona w talarki.
Pół cukinii syryjskiej pokrojonej w kostkę.
Trzy garście kurek znalezionych w lesie za domem, przedtem sparzonych i dobrze opłukanych z piasku.
0,8 litra przecieru pomidorowego swojej roboty.
Jeden krojony pomidor mięsisty, jeszcze nagrzany słońcem w ogrodzie.
Dwie małe papryczki czerwone, nieostre.
Cztery wyżyłowane liście kapusty włoskiej, pokrojone.
Liść pietruszki.
Liść selera.
Trzy listki mięty (mięta wyostrza smak, spróbujcie tego sposobu, ja się przekonałam).
Kilka listków kolendry.
Suszona bazylia.
Ziarna pieprzu prawdziwego, ziela angielskiego, kolendry. Szczypta pieprzu cayenne i pieprzu ziołowego.
Siedem łyżek ryżu.
Sól do smaku.

Uzupełnić wodą, zagotować i ugotować do miękkości wszystkich składników.
Jeśli zupa jest bez wkładki mięsnej, typu jarskiego, można dodać na koniec podsmażonej na maśle czy oleju cebulki. W naszym przypadku nie pieścimy się. Dodaję przysmażonych dużych skwarków ze słoniny, albo boczku. 

3 sierpnia 2023

Niewidzialna pełnia

Warsztat nie odbierał telefonów kilka dni, aż Anna kazała mi sprawdzić układ gwiazd i wyznaczyć dzień kolejnej próby. Przeczekałyśmy dwa dni i w porze pełni w powietrznym znaku Wodnika (komunikowanie się) udało się z rana od pierwszego razu. Mechanik odebrał telefon i oznajmił z punktu, że auto jest naprawione i można je zabierać. Wymieniono czujnik paliwa. Zatem i Księga I-Cing miała rację, bo wcześniej odpowiedziała, że samochód jakiś czas postoi zaparkowany, po czym wymieni się w nim jakąś część z pomyślnym skutkiem. Ta odpowiedź zawczasu sprawiła, że Anna nie wpadała w niepotrzebne rozterki, gorączkowe histerie czy niepokoje i zdała się spokojnie na los.
- Pełnia wszystko wcześniejsze wypełnia - mówię - Teraz następuje zwrot spraw. I rozstrzygnięcie.
- Jechać dziś czy jutro?
- Jutro. Teraz Księżyc wchodzi pod promienie słońca, coś może zaszwankować.
Jednak Anna uparła się, lekceważąc uczoną opinię i przygotowywała się na wyjazd pociągiem do powiatu, żeby odebrać samochód przed fajrantem. Ale pół godziny przedtem nagle przypomniała sobie, że umówiła się na wizytę znajomego, dawno nie widzianego, który miał wpaść w ramach wycieczki rowerowej. I tak oto zrezygnowała z wyjazdu, przekładając ją na jutro.
- Ciekawe co jeszcze pokaże pełnia, a raczej nie pokaże, bo Księżyc jest w złych godzinach - stwierdziłam.
Ano, zaczął padać deszcz i znajomy odwlókł wycieczkę. Pojawił się akurat kwadrans przed wieczornym obrządkiem.
- Mamy niestety pracę - mówię wychodząc z domu - dostałeś SMSa? O tej porze nie ma zmiłuj się. Obrządek, święta rzecz. Nie mamy czasu, zwyczajnie.
- A co to obrządek? - zapytał z głupia frant miejsko-wiejski inteligent. Wytłumaczyłam, bo zapewne jakąś agnihotrę sobie wyobrażał albo inne czarodziejskie rytuały przy pełni, kto go wie!
Anna ganiała wtedy kozy, które na wielkim gigancie z wyschłego i obgryzionego pastwiska zawiesiły się na łące u sąsiadki pod lasem.
Pogadaliśmy chwilę, omawiając ogrodnicze kwestie, tudzież magazynowanie wody i podlewanie tunelu, jak i elektryczność ze słońca. I rowerzysta odjechał, nim kozy przybyły na podwórko, a ja zajęłam się zaganianiem ptactwa pod dach. Anna wróciła, dziwiąc się, że wizyta się nie odbyła. 
- Ależ odbyła - mówię - ale nie było jej pisane ujawnienie się, bo Księżyc stanął w promieniach słońca, czyli stracił siłę i władność. Wniosek: nie należy nic zaczynać w samą pełnię. Można kończyć, ale lepiej chwilę przed lub chwilę po niej.

Następnego dnia rano Anna najwcześniejszym pociągiem zajechała do miasta, odebrała samochód i szybciutko wróciła. Zdążyła dokładnie na porę porannego obrządku.

Pojawił się też sam z siebie Andriusza i pomógł przez dwie dniówki uporządkować kwestie drewna na podwórzu, posortować deski i obrzynki kupione w tartaku, na te zdatne na materiał budowlany i na te do porżnięcia i spalenia. W planie naprawa i budowa nowych grządek wzniesionych.

Póki co trwają zbiory ogórka i pomidora. Przetwarzam. Ot, czas prac wszelakich.

25 lipca 2023

Lato w pełni

I przeminęły doroczne trzy dni festiwalowe. Z których zaliczyłam osobiście jeden, pierwszy. Zakończył się pechowo, ale i szczęśliwie, bowiem samochód zaparkowany blisko domu kultury nagle zaparł się i nie odpalił mimo prób odpowietrzenia pompy, a działo się to blisko północy. Pomógł życzliwie kolega Jerzy, który podpiął naszego zdechlaka pod swój samochód i zaholował nas do domu. Za co dostał sera i jajek w nagrodę.
Anna przez dwa następne dni dojeżdżała na zajęcia warsztatowe i do swego stoiska rowerem, starą holenderką nie do zdarcia. Ja zaś pilnowałam domu i karmiłam ptactwo co 2 godziny, jak co dzień. Oglądając co najwyżej niektóre koncerty w relacjach bieżących transmitowanych przez FB. 
Na koniec koleżanka przywiozła nasze klamoty na miejsce swoim autem i tak to się skończyło. Choć nie, bo teraz trzeba uruchomić kwestię naprawy zdechlaka, wziąć lawetę itp. i zależnie od opinii mechanika zdecydować co dalej.
Póki co uwagę znowu zajęły sprawy ogrodnicze, zbiory cukinii i patisona (idą sukcesywnie na leczo i w gębusie naszych kózencji), ogórka (trochę na sprzedaż, trochę na przetwory), pierwsze pomidory, buraki czerwone, kapustne, jarmuż, cebula. 

Wieczorem, gdy już ptaszki i kozy są zapakowane pod dach, siedzimy gadając albo i nie - na tarasie, popijając cienkusza albo rozcieńczone wodą soki czy rabarbarowy kompot w celu nawodnienia organizmu i jak przystało na każdego rolnika "patrzymy jak samo rośnie". Nie wiemy już co to ekran TV, długie siedzenie przed monitorem. Czasem radio w tle pracy leci, a wieczorem biorę czytnik do ręki i sunę przez literackie historie aż oczy zaczynają się same zamykać. 

19 lipca 2023

Prawie trzy dni ciemności

Jakieś 3 dni temu zapowiedziano nawałnicę. Cały dzień był słoneczny i spokojny, zaczęło się delikatnie zbierać przed wieczorem, ale obrządek poszedł sprawnie i spokojnie. Wszystkie zwierzaki ukończyły swój dzień jak zawsze i nakarmione, napojone, nasłonecznione, wydojone wylądowały pod swoimi dachami bezpiecznie. 

Przy okazji pokazuję ostatnio zbudowane samodzielnie ustrojstwo, zwane przenośnym traktorem dla ptaków.

Tak to wygląda w użytkowaniu przez nianię kurę z jej dziewięcioma indyczętami:

W użyciu jest też zagródka dla innego stada, niani indyczki z jej kaczymi i perliczymi dziećmi:

Jeszcze miejscy ugrzecznieni turyści na elektrycznych rowerach zajechali po drobne produkty z gospodarstwa, i chyba trochę byli zdziwieni, że jakaś zwykła zaganiająca kozy patykiem i niewybredną mową wiejska baba w znoszonym dresie, chwaląca się swym śmierdzącym kozim serkiem, odzywa się do nich jak do równych sobie. Ach, te szufladki w czystych głowach! I delikatne nosy!
Zmieniająca się szybko aura przegoniła nas z tarasu, lunęło siekąc od południowego wschodu mocnym skosem czynionym przez silny powiew wichru. Już chwilę potem nie było wody w kranie ani prądu, a z oddali niósł się głos syreny wzywającej strażaków do akcji.

- Och, jaka szkoda, że nie podstawiłam pustych wiader pod okapem dachu, kozy miałyby rano deszczówkę do picia! - zawołałam, ale na szczęście wodę dość szybko włączono, awaria hydroforni zawsze ma absolutny priorytet we wszelkich naprawach w gminie. Niestety, nasza wioska i takie jak nasze, gdzie mieszkańców jest jak na lekarstwo stoi zawsze na końcu w kolejce. Tym razem brakowało zasilania przez dwie noce i półtora dnia. Wicher połamał drzewa w gminie, zerwał kilka dachów i uszkodził łącza w wielu miejscach.

Co do zamrażarki nie było strachu. Już nieraz wypróbowana w dłuższym okresie, więc wiem, że zamrożenie może się utrzymać pięć i nawet chyba więcej dni (dalej niesprawdzone), zwłaszcza, gdy jest pełna i zawartość głęboko zmrożona.

Rano następnego dnia po prostu napaliłam pod płytą, aby zagotować wodę na kawę i umycie akcesoriów serowych, z rozpędu ugotowałam też wszystko co trzeba innego, obiad i karmę dla ptaków na następny dzień. Z tego bojler nagrzał się na tyle solidnie, że starczyło ciepłej wody na dwie kąpiele. Niestety, zabrakło zmielonej kawy, a młynek nie działał. W zamian jednak było kakao, w sporym zapasie kupione.

Padła mi akurat bateria czytnika, więc zabawianie się rozpoczętą lekturą nieznanej mi książki Verne`a „Pan świata” na zmianę z „Bożą inwazją” Philipa K. Dicka nie było możliwe. Wróciłam jednak dzięki temu do lektury książki papierowej i dokładnie przestudiowałam w wolnych od komputera chwilach przypisy do „Podróży nocnej do najszlachetniejszego miejsca” Ibn Arabiego. Dopiero wtedy zorientowałam się, że ich autorką i w ogóle tłumaczem tej starożytnej, przepięknej, mistycznej księgi jest kobieta. Kobietą była również redaktorka tekstu. Ho ho ho!
Anna zajęła się tymczasem szkliwieniem prac ceramicznych, bo większość wyprzedała na niedawnych jarmarkach okolicznych i musi zrobić nowe.

Czytnik i telefon dało się zregenerować korzystając z powerbanka, po czym następnego ranka wyczerpany został nabity znowu słońcem dzięki turystycznej paneli fotowoltaicznej. Działało też radio oraz wieczorem lampy słoneczne na tarasie, wniesione potem do pokoju. Długo ta zabawka nie była potrzebna, ale wreszcie okazało się, że warto ją mieć i sprawdza się w takich okazjach dobrze.

Kolejnego dnia jednak nie miałam już cierpliwości palić pod płytą, zwłaszcza że szło na upał, a suchy chrust się wyczerpał, mokrym po deszczu już tak sprawnie nie idzie gotowanie. Trzeba było jednak zakupić butlę gazu i przeprosić się z kuchenką gazową. Co poszło sprawnie i umiliło mi dzień. Prąd wrócił około południa.
Z tej radości na obiad przyrządziłam pierwsze leczo, z wykorzystaniem rozmrożonej zeszłorocznej papryki i tegorocznej cukinii i patisona, które podarował nam zalany obfitością ogrodu sąsiad, taczką nadmiary swych płodów rolnych zwiózłszy. Nasze jeszcze jakoś w powijakach. W zamian są jednak inne.

8 lipca 2023

Ogrodowe specjały

Skarby ogrodu. Tadam!
Oto - oprócz jakichś zielonych przypraw w tle -  burak liściowy. Jasny i czerwony. Nadaje się do kiszonek albo do duszenia na patelni podobnie jak szpinak. Francuzi ponoć jedzą go z serem. U nas można także drobno posiekanych, duszonych czerwonych liści użyć do chłodnika (tego chłodnego na zsiadłym mleku, a nie do gorącej zupy!).  


Kapustne. Mamy już za sobą pierwszy letni "bigosik" z główki kapusty lipcówki. Starczył na dwa dni.


Arbuzowy eksperyment. Wraz z ustrojstwem podlewającym zmontowanym z wypalonych ale nie szkliwionych glinianych biskwitów, umieszczonym w glebie. Woda przesącza się powolutku przez porowate ścianki zakopanego w ziemi dzbanka. Widok z góry.


Ogóraski. I koper w tle. Na baczność. Małosolne już w obiegu. (Kozy też nie narzekają).


Pomidory, kwiaty aksamitki chroniące przed szkodnikami i coś tam. W ogóle w tunelu mało ogarniam co jest co. Cała uprawa przypomina istną zieloną dżunglę.


Tu i ówdzie trafia się fasolka.


Buraki, nasz ostatnio hit jedzeniowy. Cienko krojone, pieczone w naczyniu żaroodpornym, z dodatkiem marchwi, cebulki, bobu, jakiegoś mięska, i z włoską czarną kapustą, której liście robią za delikatny jarmuż na wierzchu, podpieczone na koniec od góry zamieniają się w chrupiące i smaczne chipsy, całość na talerzu posypana koperkiem i popijana jogurtem, zagryzana ogóraskiem, żyć nie umierać.


Tymczasem stopniowo zbieram porzeczki, najpierw czarne, teraz czerwone, z których warzę galaretki, w dziesiątki słoiczków idące.

3 lipca 2023

Piękny potwór a natura

Pogoda jak to przy pełni, niepewna. Trochę wiatru, trochę chmur, trochę rosy i dżdżu, trochę słońca.
Trwają prace przy konstruowaniu kurzego traktora. Trzeba było kupić siatkę wolierową, taką, owaką. Przeszukać zakamarki w szopce i wyciągnąć deski, beleczki i resztki płyt z różnych budów zdatne do konstrukcji. Anna docięła je pod wybrany wymiar i przy pomocy pomagiera złożyła w całość, umocniła, ze mną zaś naciągnęła i docięła siatkę, teraz stanęło jeszcze na drzwiczkach do tego ustrojstwa. Praca delikatna, wymagająca skupienia i odporności na stres. 
Dlatego nasze dwa wylęgi kaczo-indyczo-perlicze wciąż wychodzą na zmianę do zagródki, jedynej zabezpieczonej szczelnie od zewnątrz i od góry specjalną siateczką. Do tego przedwczoraj pojawił się na świecie trzeci lęg. Już prawie uznany za nieudany eksperyment.
Kurza kwoka wysiedziała 9 jaj od Halinki i wylęgła 9 indycząt. Żwawych i silnych.  Kolejny problem logistyczny do pokonania. Póki co próbujemy te dodatkowe dzieci sprzedać. O ile jednak na początku sezonu jaja i małe indyczęta szły od ręki, to teraz nikt nie odpowiada na ogłoszenie. Trudno, jakoś będziemy je chować i czekać na klienta. Szkopuł w tym, że kwoka ma w zwyczaju szybko, już po miesiącu czy tak jakoś, ledwo odchowane kurczęta odpychać od siebie i porzucać. Co dla indycząt jest zgrozą. Indyczka bowiem prowadza je i chroni troskliwie prawie do dorosłości.

Poza tym zaczynają się z wolna zbiory ogórków. Te poniżej na obrazku poszły wszystkie już na drugą porcję małosolnych. Ponoć rakotwórcze, jak ogłosił urząd europejski od zdrowia (czy raczej chorób), ale jak sądzę dotyczyć to może w istocie ogórków zachodnich, z dużych gospodarstw, gdzie podlewa się szklarniowe uprawy wodą z gnojowicy. Mieszkańcy Niemiec od lat już narzekają na brak smaku w jarzynach, znajoma mówiła, że wszystko tam smakuje jednakowo, tylko wygląda inaczej. Dlatego polskim jedzeniem była zachwycona. A rozmawiałam z nią na ten temat już prawie 20 lat temu.
Pamiętacie historię sprzed kilku lat, gdy w Niemczech zmarło trochę ludzi w wyniku zjedzenia surowych ogórków? Całą sprawę wyciszono skutecznie, ale rolnicy wymieniali się uwagami właśnie na temat owego nawożenia i podlewania substancjami pochodnymi od zwierząt karmionych wiadomo jak w chowie zamkniętym. Najwyraźniej problem się nawarstwia, ziemie jałowieją, użyźniane sztucznie lub takim to pseudo-naturalnym cudem biotechnologii.
Mój mistrz Michał wieszczył, że ogromne połacie pól zostaną porzucone jako ugory, z powodu "pięknego potwora, którego zrodzi ziemia". Jak sądzę miał na myśli także uprawę roślin modyfikowanych, pięknych i dorodnych z wyglądu. Ale dobrze, dobrze, wierzcie nie wierzcie, zamknijcie oczy i uszy. My osobiście na razie nie boimy się rakotwórczego kiszonego ogórka, bo wszystko uprawiamy w zgodzie z Matką Naturą. Ale mieszczuchy niech lepiej baczą, co i od kogo kupują w tej materii, bo i do Polski zaraza produkcji zmechanizowanej przyszła, jedynie ma mniej lat.


I dla urozmaicenia i uspokojenia tematu trochę innej natury wrzucam. Glina, ceramika, wzorek z przyrody wzięty, mydelniczka pod mydełko domowej roboty (jakby ktoś pytał). Prosto z pieca wyjęta.