25 marca 2023

Z cierpliwością wiosennie

Praca idzie swoim wiosennym tempem do przodu. Postanowiłyśmy wszystko robić systematycznie i bez wysilania się. Codziennie coś.

Po postawieniu tunelu, przygotowaniu gleby i obsianiu powierzchni przyszła pora na grządki. W ogródku przydomowym właściwie niewiele trzeba robić, bo są gotowe, wzniesione i odeskowane. Nawet trochę zeszłorocznej zieleniny odbija na nich pod nakryciem z włókniny. Pasternak, pietruszka, seler naciowy. Ale Anna nie byłaby sobą, gdyby nie postawiła choć jednej nowej wzniesionej. Toteż szpadel w dłoń, odkryłam nim miejsce z czarnoziemu, Anna przywiozła z lasku kawałki powalonej przez wiatr brzozy, nadgniłej już i rozkładającej się pięknie. Kora zdjęta poszła do zapasów służących łatwej rozpałce w piecu, a reszta na dno grządki. Potem dwie kostki siana, specjalnie zostawione na zimę na dworze, aby nabrały wilgoci, starych liści z kupki jesiennej, na to obornik i nakrycie z czarnoziemu na wierzch. 
Sekatorem ostrzygłyśmy też krzaki porzeczek ze starych częściowo uschłych, a częściowo obrośniętych żółtym mchem gałązek, i młode drzewka ze zbędnych pędów też.

Dzisiaj zaczął powstawać nowy wał w sadzie wzdłuż tunelu, na rozłożonych na trawie tekturach, które Anna ściąga w tym celu spod sklepu spożywczego (po to, aby trawa pod spodem zgniła, a nie przerastała). Dnia nie starczyło, aby skończyć, zresztą zaniosło się na deszcz. I bardzo dobrze, bo pięknie podleje zawartość grządek, które w ten sposób nabiorą mocy przetwórczej i nie trzeba ich będzie potem podlewać. Anna zasiała także bób. Bobu nigdy dość.

23 marca 2023

Z jarym godom

Czuć wiosnę, mimo że mają wrócić nocne mrozy już niedługo. Jare Gody uczciłyśmy zaciągnięciem całkowicie samodzielnym we dwie folii na dużym tunelu. To wyczyn, bo zawsze dotąd pomagali nam chłopacy, jeden albo dwóch. Jednak tym razem Anna wyczekała na moment zupełnej ciszy w powietrzu, bo przy tak dużej powierzchni folia potrafi złapać nawet malutki wiatr i niczym balon wyrwać się z rąk w trakcie zaciągania. I gładko poszło, także i zasypywanie jej w gotowych już rowkach, oraz końcowe przyciśnięcie cegłami. Trzeba zabezpieczać, bo wichury letnie bywają podstępne, wyrywając brutalnie słabsze umocowania z ziemi.

Przez dwa następne dni Anna zgryzła glebę glebogryzarką, podrzuciwszy tam kompostu z zeszłego roku, porobiłam rowki i zasiałyśmy pierwsze nowalijki, głównie rzodkiewkę, cebulkę i koper. Kończy się zapas zeszłorocznej dyni i kozy będą miały wiosenną wyżerkę z liści i korzonków, oprócz tego że oczywiście my też się najemy i zakisimy co nieco.
W cieplicy wcześniej posiane i odrastające z zeszłego roku, rukola, mizuna, szpinak już się zielenią. Reszta bardziej ciepłolubnych grzeje jeszcze listeczki w skrzyniach w domu. Papryka, pomidory, bakłażany. 

Poza tym z wolna bierzemy się za naprawianie płotów i ogrodzeń, z których cała ściana od lasu w zimie padła i wymaga nowego umocowania.
Koźlęta mają się dobrze, wychodzą już z matkami na kaczy dołek, gdzie biegają społem radośnie przez dwie-trzy godziny dziennie. Dwójkę od Flory, która od lat ma czynny tylko jeden strzyk z powodu dawnego zapalenia, ciągle jeszcze dokarmiamy, choć nie za bardzo jest czym. Koźlęta rosnąc więcej wypijają od matek i nadmiary się kurczą. Ale czas biegnie i z kolei dzieciaki już zaczynają interesować się sianem i owsem, więc jakoś dotrwamy.

I dla przykucia oka wrzucam moją Kasieńkę, która jak to każda kaczka, raduje me serce. Nie wiem czemu, może ze względu na swoje krótkie nóżki i śmieszny chód, kaczki jako gatunek bardzo mnie rozśmieszają, mają taki niesamowity dar. Są przy tym rzeczywiście inteligentne i zabawne same z siebie. Jeszcze nie zniosła jaja w tym roku, opindala się. Resztka kur zresztą także. Pierwsze i jak na razie jedyne kurze jajo znalazłam dopiero dzisiaj w gnieździe.


Co rano, gdy otwieram drzwi obory wita mnie szalony kaczy lot ku światłu i miseczce karmy, którą stawiam w umówionym miejscu. Wciąż mając nadzieję, że o mnie nie zapomni.

13 marca 2023

Mikro w makro

Dokarmianie weszło w fazę rutynową. Pierwsze dni za nami. W trzecim dniu jedno najsłabsze koźlę zdechło, trudno, nie miało mu się na życie, wykot trwał zbyt długo. I tak wynik jest dobry i w zgodzie z normą. Naturalne padnięcia się zdarzają, u nas trafiają się co jakiś czas, a bywa że są lata bez tego, więc nie narzekamy. I Bogu i naturze dziękujemy za sprzyjanie.

Podrzucam zdjęcia dzisiaj zrobione, w chwili bardziej słonecznej niż zachmurzonej. Dzieciaki wyszły na spacer do sieni. Nie są to wszystkie z nich, ale połowa.


Ten czarny na głównym planie to Bombel, szefuńcio. Z tej racji, że urodził się pierwszy i jedynak w dodatku, teraz jest prowodyrem gromadki. I już tak zostanie. Ten z boku raby jak cielaczek, istna cielęcinka, zowie się oczywiście Łatek, i należy do najmłodszych. 

Koźlątka, zresztą jak i wszystkie zwierzęce dzieci, ledwie staną na nogi nabierają wigoru, ciekawości i we wszystkim naśladują dorosłych. Tworzą też ze sobą mikro-stado wewnętrzne, w którym panują prawa obowiązujące w stadzie zewnętrznym , dorosłym. Tak, że matka szefa takiego stadka wzrasta w hierarchii. W tym roku awans trafił się najmłodszej Inez, czyli Nesce, Kawusi.


Maluchy trudno uchwycić aparatem, tak są ruchliwe. Stąd zdjęcia niewydarzone i nieupozowane. Ledwie naciśniesz przycisk, a one już w innej pozycji śmigają. Bombel oczywiście pomaszerował samodzielnie do kurnika, eksplorować nowe przestrzenie. A za nim reszta brzdąców, trzeba było wyłapywać.

12 marca 2023

Nie sztuka

Pogoda bura i mglista, teraz zaczął wiatr nawiewać chmury i rozganiać je, więc mamy marcowy garniec ze słońcem i śniegiem na zmianę.

Od 6 marca czyli od pełni księżycowej przez kilka dni trwały wykoty. Nie były na szczęście trudne i nawet Flora zdołała sama przyprowadzić trójkę. Ostatnie wyskoczyło z niej po kilku godzinach i jest nieco słabowite, chwiejne, trzeba je dokarmiać i stawiać na nóżki. Stać stoi, ale boi się zrobić krok do przodu, bo łatwo się przewraca. Przymuliło go i może się rozejdzie, mam nadzieję. Robię mu masaże i ćwiczę stanie na własnych nogach.
Ponadto Mikusi zrobiło się zapalenie jednego strzyka. Zdojenie go było trudnym doświadczeniem, bo koza kopała i wyrywała się z bólu. Dostała zastrzyk przeciwzapalny i obserwujemy. Jej dzieciaki ciągną mleko ze zdrowego strzyka. Doimy ile się da z resztek inne matki i uzbieranym mlekiem dokarmiamy głodomory z butelki. Najgorsze są pierwsze dni, dzieciaki bowiem potrzebują wzmocnienia i uwagi. Z doświadczenia wiem, że jeśli nawet słabowite koźlę przeżyje trzy dni na wspomaganiu, to potem zaczyna być lepiej. Choć bywały wyjątki. Wiadomo, zależy.

Zatem w kuchni wyszły z całorocznego ukrycia strzykawki, smoczki, butelka, glukoza i podgrzewanie.

26 lutego 2023

Pomiędzy

Trwamy w zawieszeniu pomiędzy. Temperatura i plucha wciąż ta sama, z tą odmianą że raz pada zmrożony deszcz, raz mokry śnieg, który szybko topnieje. Kozy brzuchate jak na razie nie wykazują objawów "pękania", ale ino patrzeć. Pełnia blisko. Zresztą porody się na pewno rozciągną w czasie, bo niektóre kozy powtarzały ruję, nawet 2 razy. Gwiazdka dopiero ostatnio zaczyna przybierać kształtu, a Malwa nie wiadomo czy w ogóle zaszła, taka żywotna. Florka, szykując się już do powiększenia rodziny profilaktycznie "wygryzła" ją ze wspólnego boksu do odsadnika obok, skąd Malwisia nieustannie usiłuje się wydostać. Chrumkania, kąsania wzajemnego przez płot nie ma końca.

Drób "zamurowało". Kury i kaczka ani myślą się nieść. O gęsi nie wspomnę, bo już stara, więc jak coś zniesie, to będę tylko mile zaskoczona. Indyki też jeszcze nie wykazują miłosnych nastrojów. Bo u nich zaczyna się od dosiadania przez indora, po czym po jakimś czasie indyczka znosi zestaw zalężonych jaj, przeważnie od 15 do 17 sztuk, co trwa jakiś miesiąc.

Niebem przelatują już z dawna gromadki żurawi i gęsi. Coś tam ćwierka z lasu przyjemnie, ale nocami pohukuje jeszcze ptak nocy, jak to zimą - usadowiony bliżej ludzkich siedzib niż latem.

Anna wzięła się za segregowanie nasion, zebranych w zeszłym roku i kupionych, wysiała w pojemniczki pierwszą zieleninę, sałatę, taką owaką, mizunę, rukolę, szpinak. Inne nasiona w przygotowaniu, wilgotnieją i czekają na swoją kolej. Ja zaś czytam, piszę i rozmyślam, jak zawsze zimną porą.

18 lutego 2023

Oto Otto

Sztuczny prorok rozgłosił alarm przed ogromnym wichrem o nie naszym imieniu Otto, w całej Polsce. Dobrze wiedzieć, że może nie być prądu, bo można poczynić pewne zabezpieczenia. Ale i tak je czynię, czy jest wiatr czy nie, bo na wsi awarie zdarzają się z różnych powodów, całkiem długie, nawet kilkudniowe, zatem ostrzeżenia pełne sztucznej troskliwości i tak nam po nic. 

Miało wiać okropnie w nocy i rano. Nasłuchiwałam. Owszem, wieczorem trochę popadało, bo gnały chmury, potem od czasu do czasu jakieś pojedyncze podmuchy było z lekka słychać, ale idące górą, prawie wcale nie zahaczały o okna czy drzwi, tylko o korony drzew. Rano nieco powiewało, ale dzień szybko wyczyścił niepokoje. I ustało prawie całkiem, choć wieczorem nieco pohuczało znowu w samych koronach. O co tyle hałasu?

Z tego wszystkiego jednak rano wyłączono prąd. Pewnie wiatr gdzieś coś przewrócił. Właśnie wstałam.
-  No, tak. Jak teraz zaparzyć kawę? Jak ugotować ryżankę na śniadanie?
Od jakiegoś czasu, tzn. od chwili jak butla z resztką gazu po roku czasu zaczęła sama się rozkręcać i wypuszczać smrodki na kuchnię, zrezygnowałyśmy z używania palników gazowych, kuchenka służy nam już tylko elektrycznym piekarnikiem w dziele kucharskim. W takim przypadku jednak mogłaby się przydać.
- Trudno się mówi. Przynieś węglarkę gałęzi spod daszku na altanie. Rozpalę pod kuchnią - orzekłam dzielnie, bo i z braku prądu przecież czasu więcej się zrobiło, nie szło do internetu zajrzeć czy pisać w komputerze.
Anna skoczyła i w try miga przyniosła co trzeba. Nałożyłam pod blachę i rozpaliłam, nawet ogień łatwo się zajął i natychmiast zahuczał pod płytą. Postawiłam czajnik pełen wody na ogniu i rondelek z płatkami ryżowymi na zupę. Po 20 minutach woda zagwizdała, zupa zabulgotała i zjadłam ją, zalawszy kozim mlekiem, rozmrożonym z butelki zmagazynowanej na jesieni. Kawa zapachniała. Ot, żaden problem. 
Ogień rozgrzał ściankę kuchenną i mogłam napalić w piecokuchni godzinę później niż zwykle. Bo prąd szybko wrócił, na szczęście.

16 lutego 2023

Nieruch

Kozom brzuszki rosną. Nam też. Aczkolwiek nie jem jakoś nadzwyczaj wiele, to jednak w zimie mało się ruszam. Tyle co ogarnąć piec, omieść mieszkanie, ugotować, zrobić jeden z obrządków (drugi wykonuje Anna) i tyle. Resztę pracy wykonuję na siedząco. Czyli czytam, piszę, uczę się i gapię w ekran czy to komputera, czy telewizyjny (żeby mnie źle nie zrozumiano, nie mamy telewizji, tyle co Netflix). Ówże telewizyjny wielkości wystarczającej, wisi na ścianie głównego pokoju, własnoręcznie przywieszony jakiś czas temu i robi wieczorami za kino.

Dziś zaś tłusty czwartek. Wypadało uczcić dorocznym smażeniem serowych pączków bezglutenowych, moimi rękami rzecz niejasna, bowiem wytwarzanie słodkości należy od zawsze do Anny. Jak co roku muszę odkrywać wymaganą gęstość ciasta, stąd zazwyczaj pierwsza partia jest nieudana. Zbyt rzadko je przyrządzam. Raz tylko wyszły mi prawie idealnie okrągłe po usmażeniu, zdaje się rok temu. Dzisiaj nie było najlepiej. Ciasto na przedostatnim kaczym jaju umieszane, okazało się za rzadkie, a gdy to odkryłam po spartolonej próbie i dodałam mąki, to już smak się nieco zmienił i nie jest to to, co trzeba. Ale trudno. Jednak domowniczka wcina, nie patrząc na rosnące brzucho. Raz do roku można. Ma zakaz krytykowania. Bo jakże to? Zajadać i psioczyć? Nie idzie w parze.

Z filmów oglądam przeważnie słodkie romanse, zabawne familiaki, fantastykę i japońską anime. Jakby ktoś pytał. Niezwyczajnej łagodności ze mnie człowiek. Nie znoszę kryminałów, chyba że są wybitnie inteligentne, ani horrorów. Tudzież idiotyzmów, których teraz mnóstwo się zrodziło i mnożą się matematycznie, pewnie sztuczna inteligencja je wymyśla.

Z innych wydarzeń ponad tydzień temu Anna zwlokła ze świata bakcyle i zaczęła niedomagać. Kaszel, osłabienie. Oprócz witamin wlałam jej w gardło zwiększoną dawkę wody jodowej, raz, drugi, trzeci, dostała pierwszej nocy gorączki jak trzeba, kapkę powyżej 38, i rano zaczęła zdrowieć. Po dwóch dniach już tylko pokasływanie zostało i utrzymywało się całkiem długo. Aż przeszło.
Ja zaś, może dlatego, że suplementuję jod od jakiegoś czasu systematycznie, w ogóle nie zachorowałam. Ale odpukać, sezon przedwiosenny jeszcze przed nami!

31 stycznia 2023

Zamieranie

Czas mija właściwie tak samo, więc blog zamarł. Choć wraz z początkiem roku wydarzyło się coś bardzo istotnego. Mianowicie zmarła pani Ela, była właścicielka naszego siedliska. Pogrzeb był po Nowym Roku. Tym sposobem powróciły wspomnienia, a także sprawy z duchami, jak to u mnie, gdy wszędobylska cisza pozwala słyszeć nawet szelest ich niewidzialnych kroków.
Przypłynęły dlatego wspomnienia. Od chwili zamieszkania tutaj w 2009 już tyle osób z wioski zmarło, także te opisane na tym blogu. Jak Big Johny, pani Marusia i jej dieduszka, pani Zina, sołtys, stary Mikołaj, pan Adam od UFO, Jary, Sławko i paru innych. W zamian nieco ludzi przybyło, właścicieli z miasta albo nowo narodzonych, więc w sumie wioska utrzymuje równowagę demograficzną, choć niektórzy pojawiają się tylko dorywczo, latem.  

Pogoda utrzymuje się także w równowadze. Około 0 stopni w dzień i w nocy. Czasem jest wilgotniej, czasem nieco mroźniej, ale odrobinę. Mgły nad pastwiskiem, albo szybko topniejące opady śniegu lub deszczu ze śniegiem. Dobre dla drobiu, bo już ptaki są starsze i źle znoszą mrozy. To właśnie silny mróz w grudniu tak umęczył Balbina, że się zwinął. Wdowa po nim, Pulcheria, a zdrobniale Pulcia ma się dobrze. Po kilku dniach szoku odzyskała pewność siebie i zarządza teraz wszelkim gatunkiem ptasim na całym podwórku. Jedynie z kaczką nie chce się zakolegować, a po cichu liczyłam na to.
Kaczka dostała przypadkiem imię, Kasia, wyszło z moich ust jako zdrobnienie od Kaki. Otóż nadaję naszym zwierzakom przeróżne przydomki w chwilach natchnienia, większość ma ich kilka. Zoria, Zorka, Zorunia, Zoreczka, Zorzydło. Gwiazda, Gwiazdka, Gwiazdeczka, Zagwozdka. Malwa, Malwina, Malwusia, Malowidło. Fiki, Fikusia, Loczek, Kędziorek. Miki, Mikusia, Misia, Misiunia. Czarna Inez, Ineska, Neska, Nessunia. Itd.

Poza tym piszę, czytam, uczę się, oglądam filmy, przeważnie ludzkie i dobre. Ostatnio ulubiłam sobie dawną japońską anime. Cud miód na moje serce.

1 stycznia 2023

Fajerwerki i miecze

Wieczór sylwestrowy w planie miał być wieczorem zaglądania w przyszłość poprzez karty. Ale głowy puste obu rozpytujących sprawiły, że karty gadały trzy po trzy.

- Patrz, ta Dama mieczowa to kobieta w jakiejś determinacji, kogoś straciła nieodwołalnie, ma za sobą bolesną przeszłość, a teraz chce powojować, aby coś ważnego jeszcze zdążyć zrobić.
- Kto to, ja? Ty?
- Nie sądzę. Mówię co widzę. Może później coś mi przyjdzie do głowy... No, więc słuchaj. Czego chce ta babka, to mówi druga karta. Całkiem przyjemna, spokojna. Ona walczy o bezpieczeństwo i święty spokój, jadło i napitek. W takim razie tego nie ma, a chce mieć.
- I co dalej?
- Dalej jest Rycerz mieczowy, męska zwarta wojownicza energia prąca odważnie do przodu i podejmująca ryzyko, przeważnie grupowa. Ona będzie wśród nich i wybije się jakoś na czoło, choć wszyscy będą zaangażowani w podjęte zadanie jednakowo, aż do zwycięstwa. Te miecze to konflikt, zimno, czasem rany, broń i pojedynki, na słowa, poglądy, ale i inne trudne tarcia i starcia. 
- No, dobrze, nic nie rozumiem, ale jak to się skończy?
- Właśnie. Odwrócona szóstka Mieczowa to jest jak przewrócony okręt, który nie może wypłynąć w daleką podróż, z powodu jakiejś przeszkody nie do pokonania, albo katastrofy. Coś im wszystkim się nie uda, choć tych dwoje, Dama i Rycerz wygląda, że jakoś to przetrwają, a klucze rozwiązania będą w rękach kobiety, bo ona jest w zestawie najsilniejsza. Ale tyle mieczy, czyli kart pikowych, to jakaś smutna i gniewna historyjka. Nie wiem nic więcej. Pewnie niedługo dowiemy się, o co szło w kartach, jak znam magię i życie.

Udało się przejść spokojnie sylwestrowy długi wieczór przy post-apokaliptycznym filmie skandynawskim, pt. "Krab", ziejącym mroźną Północą i pokazującym ruinę cywilizacji w sposób oszczędny, nie tak fajerwerkowy, jak efekciarskie amerykańskie produkcje. Bohaterka, która straciła bliskich wraz z ekipą zwerbowanych komandosów przedarła się na teren wroga przez zamarznięte morze, gdzie miała odpalić zabójczego wirusa. Poszła jednak po rozum do głowy i plan nie udał się...
- Aj! - zawołałam po kilkunastu minutach oglądania - Już wiem o czym były karty! Opowiedziały nam ten własnie film! Skończy się zatem boleśnie.

Pewnie przez tę jego realistyczną oszczędność w efektach Anna nagle przejęła się i zaczęła wspominać o surwiwalowych sposobach na przetrwanie wrogiej ekspansji.
- Taki karabin zamontowany pod stołem, fajna rzecz...
- Albo, jak wymyślił nasz kolega, zapas trujących suszonych grzybów zostawiony przy kuchni, żeby wróg się nażarł i zdechł... - dopowiadam. - Choć bałabym się zemsty losu, bo można zapomnieć gdzie się co schowało i taką trutkę samemu zjeść przez nieuwagę.
- Jedzenie poutykane tu i tam. Siekierka w lesie. Zwierzęta trzeba by najpierw rozpuścić, żeby miały choć małą szansę. Jakieś nasiona w zapasie. I krzesiwko.

Z tym poszłyśmy spać na kwadrans przed północą. Ledwie się wyciągnęłam w pościeli poderwał moją uwagę huk noworocznych petard, puszczanych corocznym zwyczajem, przez chłopaków z wioski. Psy nawet uszami nie zastrzygły. Kozy i kury pewnie też. Ze zwierzem domowym czy hodowlanym na dalekiej wiosce jest inaczej niż w mieście, bo wokół rozciąga się przestrzeń do ucieczki, a gospodarz zachowuje spokój. Choć zapewne takim żubrom, łosiom, sarnom, lisom, zającom czy borsukom, a nawet wilkom, co się plączą w okolicy, należy się przypomnienie, gdzie jest nasze ludzkie terytorium. I że jeszcze tu trwamy.

Obudził mnie wyjątkowo ciepły i słoneczny dzień.