1 grudnia 2023

Gadu gadu i zima w pełni

 


I ścisnął mróz. Nie jakiś kosmiczny, ale nie listopadowy na pewno. Nieco śniegu naleciało, jednak mniej niż np. na Pomorzu, gdzie wilgotność jest większa. Anna zerwała resztki zieleniny z tunelu, którą skarmiam drób.

A drób ma się nieźle. Indyki zostały przeprowadzone ze stodółki pod dębem, zbyt zimnej na taki czas, do indyczarni w oborze, gdzie mają większe pomieszczenie pomiędzy kozami i garażem, ocieplone zatem z każdej strony, również od sufitu, bo na stryszku pełno siana zalega. Dostały świeżą słomianą podściółkę i póki co zimują, wypuszczane jedynie w słoneczne dni na kilka godzin, aby mogły rozprostować skrzydła. Bo fruwać lubią, niczym "orły, sokoły".

Za to kaczusie są mrozoodporne, ale i sprytne bestyje. Upatrzyły sobie legowisko w obejściu, pod resztkami starego tunelu, gdzie żeśmy część słomy zmagazynowały, aby mieć ją pod ręką, gdy potrzebne będzie odświeżenie ściółki w oborze. I tam, chronione od śniegu spadającego na głowę i wiatru dmuchającego w piórka spędzają swój kaczy czas, nierzadko wespół z kurami. Wychodząc jedynie na karmienie i do wodopoju.


My też się grzejemy, wychodząc na dwór jedynie w potrzebie.
Anna przez kilka dni słuchała bezpośredniej konferencji fejsbukowej pod wezwaniem "Żywe siedliska", i cieszę się, że ta już się skończyła, bo z trudem można się z nią było porozumieć w normalnych sprawach. Zaraz słychać było: "Cicho, cicho! Nie gadaj! Przeszkadzasz! Nie teraz! Za chwilę...". Ledwie to wytrzymałam.
To, co niechcący podsłuchałam przekonało mnie, że na ogół młodzi uczą młodych i już po dwóch trzech latach odgrywają ekspertów rolniczych, dietetycznych i ekologicznych, z pełną barwnością i swadą przydając sobie epickiego wyrazu i lecąc na wdzięku osobistym oraz modnym, wyświechtanym już słownictwie i wyrażeniach typu: "energie", "przestrzeń", "wibracje", "oczyszczenie", "wspólnota". Zwolennicy wegetarianizmu piali swoje, po czym dostawali ładunek informacji od praktykujących rolników, że gospodarstwo naturalne rodzące zdrowe rośliny musi być nawożone przez zwierzęta, bo bez zwierząt się nie da i już. A dietetycy przekonywali o wyższości spożywania masła i słoniny, nad olejami. I ich przeczysta ideologia nieco traciła na swej boskiej wzniosłości.
Acz było też sporo wykładów ludzi z pasją, merytorycznie przygotowanych, nie rozwlekłych w swojej opowieści, a nawet kilkoro starszych praktyków rzeczywistości, których warto było posłuchać. Więc co kto chciał to miał. Ostatecznie Anna wyszła z tego zadowolona, nawet zainspirowana i chętna do jakichś nie wiem jakich jeszcze działań, ale jeszcze bardziej ucieszona, że wreszcie się skończyło to nieustanne nadawanie i ma czas dla siebie.
Póki co zaczyna uczyć się angielskiego, i chodzi na warsztaty, przygotowując też przedświąteczne jarmarkowe stoisko. Jakie warsztaty? Ano w niedalekiej wiosce będzie nauka wycinanek ludowych i robienia gwiazdy betlejemskiej dla kolędników prowadzona przez twórczynie ludowe.

1 komentarz: