23 lutego 2013

Będą jaja

Robi się cieplej, około zera, śnieg mięknie, ale jeszcze za dnia sypie świeży. I mokry tym samym, obciążając drzewa za chatą, co mnie, jak co roku o tej porze niepokoi. Zazwyczaj coś się łamie, opada, raz spory konar złamał się nagle z trzaskiem kilka metrów ode mnie, gdy piasek w kociej kuwecie zmieniałam. Niby Iwan na jesień poprzystrzygał swoją piłą co mógł sięgnąć, ale akacje są wysokie i należałoby się tak naprawdę wdrapać po pniu i obciąć kilka niebezpiecznie zgiętych koło domu konarów u nasady wysoko. A o takiego speca dość trudno, przeważnie jeśli już ktoś umie się wdrapywać i ciąć piłą to umie także po dachach łazić i ma lepszą robotę w budownictwie, niż pojedyncze fuchy tego rodzaju. Ci zaś, którzy są dostępni, lepiej, żeby na drzewo się nie wspinali. Nawet na trzeźwo.
Ogarnia mnie znużenie pracą umysłową, siedzeniem przed komputerem godzinami, nawet sieć mnie nie wciąga. Ociągam się z zaplanowanym tłumaczeniem tekstu, choć już zbliża się koniec utworu i zawsze mnie to podkręcało. A teraz coraz wolniej, wolniej, ech.
Pewnikiem to znak. Idzie wiosna. Choć pani Wiera uważa, że tyle śniegu co napadało to szybko nie zejdzie i długo jeszcze będziemy mieć biało dookoła. Nie pamięta już tak długiej i śnieżnej zimy, choć większe zamiecie przeżywała, ale to było dawno.
- Jak wieje od wschodu to iszczo długo treba w pieczku dokładaty.
Dla mnie jednak liczy się to, że przy takich wysokich (no, niskich) temperaturach spalamy w obu piecach połowę taczki, a nie całą. I ciepło jest tak, że trzeba czasem klapę na poddasze uchylać i wypuszczać nadmiar "pary".
Powoli coś tam na tym poddaszu klecimy. Szafki kuchenne są już w połowie zamontowane, tj. przykręcone do siebie i do podłogi. Opracowałyśmy patent, aby zaoszczędzić na kupowaniu badziewnych plastikowych nóżek z Ikei, i zrobiłyśmy podnóża z resztek pozostałych z budowy drewnianych belek, przyciętych na odpowiednią długość i nawet przeszlifowanych i polakierowanych. Dwie krańcowe są przykręcone do podłogi, a środkowe tylko do szafek. Wszystko ładnie trzyma się kupy, należy tylko jeszcze deseczkę czołową przygotować i dokręcić jako cokół. Ponadto Anna wzięła się za malowanie ściany w kąciku kuchennym i sufitu na poddaszu. Białym akrylem. Żmudna praca, bo płyta gipsowa chłonie farbę i trzeba kilka razy ją kryć, aby odpowiedni kolor złapała.
Nadto dieta bezglutenowa, na którą przeszłam zaczęła dawać wyraźne rezultaty. Dolegliwości minęły. Z początku było mi trochę głupio nie jeść na śniadanie albo kolację kanapek, ale dość szybko przywykłam. Dzięki temu czuję lepiej smak potraw.
Ponieważ ze zbóż mogę jeść tylko kukurydzę, soję, ryż i proso, a trzy pierwsze dostępne w sklepie są już praktycznie wszystkie genetycznie modyfikowane, więc z nich rezygnuję (chyba, że uda mi się coś uchować samej w ogrodzie, ale kukurydza u nas nie rośnie, może soję uda mi się zdobyć, a za ryżem i tak niezbyt przepadam), to pozostały mi jagły. I tu odkrycie! Do tej pory jadłam je może kilka razy w życiu. Tymczasem to rewelacyjna kaszka, która pasuje i na słodko i na kwaśno, i do mięsa. Bardzo mi przypadła do gustu, i Annie, okazuje się, także. Przyrządzamy ją sobie często i jadamy praktycznie - zamiennie z ziemniakami - do wszystkiego. Kilogram na naszym targu kosztuje 6 złotych.
A o tym, że wiosna blisko i trza szykować się do innych czynności, niż zimowanie, czyli do końca wakacji, dała znać dzisiaj Gusia. Zasiadła bowiem, nie bacząc na śnieg, na szczycie sklepiszcza, czyli ziemlanki, umościła sobie gniazdko z patyczków i nie dawała się ściągnąć nawet na główny posiłek przedwieczorny. Anna zgoniła ją przemocą z pomocą psa, z niezadowolonym wrzaskiem raczyła zejść i przydreptać do obory. Rzuciłam jej garść świeżego siana na podściółkę i szybko zaczęła urządzać się pod dachem. Będą jaja.

21 lutego 2013

Podlaskie wakacje

Dzięki audycji wysłuchanej przypadkiem w radiowej Trójce, znalazłam w necie blog Agnieszki Pajączkowskiej, opisujący zeszłoroczną podróż po Podlasiu, którą zaczęła od Sejn, a skończyła w Niemirowie nad Bugiem. Od Hajnówki w dół są to już "nasze" strony. Przeczytałam cały blog od początku do końca z dużym sentymentem. Bo tak, tak właśnie to wygląda w oczach wrażliwego turysty (zaznaczam, gdyż bywają mało wrażliwi), ten odchodzący tutejszy świat, ostatki starej Polski. Ludzie, zwyczaje, pamiętania, języki, religie, chaty, praca w obejściu, codzienny związek z przyrodą.
Jeśli ktoś bywały tutaj, albo chcący zabyć, to niech koniecznie zapozna się z całokształtem zapisków warszawskiej fotografki. Mimo, że jechała bocznymi drogami  to i tak nie widziała wszystkiego, co warto zobaczyć, bo trudno jest zobaczyć (to zaledwie powąchać) Podlasie za jednym razem wakacji. Ile wiosek, tyle światów, całych krain. Każda inna, a jednocześnie swoja, podobna i niepowtarzalna. 
Niemniej przejeżdżała obok nas, z Czeremchy do Bobrówki, gdzie nocowała w uroczym zakątku, kolonii Turowszczyzna. I zakrętu do naszej wioski nie zauważyła, albo nie rozpoznała. Pewnie dlatego, że tablicę z nazwą wsi postawiono kilkadziesiąt metrów dalej od zakrętu!
Ja rzucam pomysł na nieco inne uproszczenie sobie, a jednocześnie urozmaicenie podobnych wakacji. Nie jeździć i oglądać ten cudownie pachnący świat przez szybę samochodu, lecz osiąść w jakimś miejscu i zwiedzać okolice osobiście, całym ciałem, na rowerze. Wieś w tę, wieś w tamtą stronę, dwie wsie, trzy. Może być zadziwiająco, a ile świeżego powietrza do płuc wpadnie? I cudownych spotkań ludzkich i zwierzęcych oraz pogodowych się wydarzy? Ile ciszy przeniknie duszę? Zapewniam, żadnej nudy nie byłoby. Samochód, miasto, cywilizacja, głowa i serce mogłyby całkowicie odpocząć.

19 lutego 2013

Latka lecą

Zaniemogłam z pisaniem na blogu, a bo i w życiu trochę mnie przycisnęły niespodziewane dolegliwości. To znaczy bywały wcześniej, ale nie w takim natężeniu i szybko o nich zapominałam, odkładając jakieś zdecydowane kroki na wieczne nigdy. Dalej się jednak nie dało tego ciągnąć.
Kilka dni trwało ustalanie tego, co mi jest. Drogą eliminacji pokarmów doszłam, co mi szkodzi. Okazuje się, że zaczęłam mieć objawy celiakii. Podobno kobietom w moim wieku to się nagle zdarza. Słowem zmuszona zostałam przez los do uściślenia diety, bo nie chcę tego nazywać zmianą, jeśli jem to co zawsze, tylko bez pewnych pokarmów co zawsze. Te moje najulubieńsze pozostawiłam bez zmian, więc nie jest to okupione jakimś strasznym wyrzeczeniem.
Jednym słowem z dnia na dzień zarzuciłam jedzenie chleba oraz potraw z mąki pszennej, żytniej i większości kasz. Najbardziej mi żal spośród nich chleba z pieca ze swojskim smalcem, masłem albo konfiturą własnej roboty. Ale trudno, raz się żyje, i lepiej zadbać o jakość tego życia, co pozostaje przede mną, zawczasu, niż kwękać i zapadać na zdrowiu coraz szybciej.
Porozmawiałam z zielarką utygan, która objaśniła mi dokładnie na czym polega to zaburzenie, a potem jeszcze z koleżanką od reiki z Krakowa, która prześwietliła mnie mentalnie trzecim okiem na odległość i zdiagnozowała stan moich narządów bardzo prawidłowo. Ona właśnie w ogóle natchnęła mnie do pomyślenia o diecie bezglutenowej już kilka lat temu, gdy sama dostała alergii na gluten w podobnym do mojego wieku i zdecydowanie pozbyła się tego zaburzenia, eliminując ze swojego jedzenia mąkę, cukier i mleko. Czuje się teraz świetnie, schudła i zniknęły depresje, które ją gnębiły długi czas.
Co do cukru, to nie mam problemów cukrzyco-podobnych, nikt w mojej rodzinie na to nie chorował, a poza tym od dziecka nie przepadam za słodyczami. Mogę ich w ogóle nie jeść, jak i nie słodzę herbaty czy kawy na przykład. Zatem ta czasem odrobina, jaką zjem w postaci loda na patyku, kiślu czy galaretki z bitą śmietaną wcale się nie liczy.
Także mleko mi nie szkodzi, choć od kilku lat piję jedynie kwaśne, jogurty, oraz jem w postaci masła i serów różnego rodzaju, czyli naturalnie przetworzone. Uważam, że - jeśli tylko nie ma się na nie alergii i ma dojście do niepasteryzowanego świeżego mleka - powinno się je spożywać w tych postaciach, dla dobra flory bakteryjnej w jelitach i żołądku.
Nie mam od tego zaflegmienia oskrzeli, na co narzekają niektórzy ortodoksi dietetyczni, twierdząc, że mleko powoduje zapadanie na choroby dróg oddechowych u dorosłych, którzy mleka nie potrzebują tak, jak dzieci. Nawet się nie przeziębiam od czasu wyprowadzki na Podlasie, czyli już 8 rok, w ogóle!
Tu nawiasem dodam coś na temat innego poglądu o mleku, że powoduje ono osteoporozę u starszych kobiet, otóż moje spostrzeżenia z życia wiejskiego temu przeczą. Znam wiele starych kobiet wiejskich, które są przyzwyczajone spożywać dużo mleka w rozmaitej postaci, i codziennie to robią od dziecka, a osteoporozy u nich ni śladu! Co rusz jednak już jakaś znajoma wiekowa pani, albo znajoma znajomej mieszkająca w miasteczku narzeka na odwapnienie kości. W czym rzecz? Odpowiedź jest chyba prosta i łatwa. Choroba pochodzi od mleka z chorych na odwapnienie krów hodowlanych! i mleka przetworzonego, kupowanego w sklepie.  I nie jest temu winne mleko samo w sobie (dowodem starsze pokolenie i ich przodkowie, żyjący na mleku krowim od zawsze, spożywanym w dużych ilościach, byle ono było prosto od krowy, takiej zwykłej mućki pasącej się na łące cały sezon).  Ale winien jest sposób produkcji, zaburzenie homeostazy zwierząt, ingerencja przemysłowa w ich naturalne potrzeby, a potem technologia przetwarzania.
Wniosek: jeśli człowiek niszczy naturalny porządek i wprowadza innowacje kosztem przyrody i zwierząt, zawsze zemści się to na człowieku, jako szczytowym szczeblu drabiny pokarmowej.

Poza tym sypie znowu, nocami mróz spada do kilku stopni poniżej zera, czasem więcej, czasem mniej. Zima udaje, że nie ma zamiaru odejść, trudno. Zapasów drewna wystarczy na pewno, zatem nie ma stresu. Takoż w piwnicy jeszcze pozostaje worek kartofli, ćwierć beczki kiszonej kapusty, mnóstwo soków, dżemów, kilka żółtych serów, kilka słoików przetopionego niedawno smalcu, kosz cebuli, w kredensie mnóstwo mąki na chleb i placki (nie dla mnie, ale co tam, jest), kilka butelek swojskiego wina, herbata i kawa w zapasie także są. Mięsa pełna zamrażarka, a kury znoszą już jaja. Można naprawdę dać się zasypać nawet na wiele dni.

Anna przykręciła wreszcie brakujące uchwyty do szafek kuchennych, w cieplejszy czas polakierowała podłogę w kąciku kuchennym na górze, no, i po raz trzeci od jakiegoś czasu odetkała zlew. Z tym zlewem miałam podejrzenie, że coś z nim nie tak, bo co rusz się zatykał, choć uważałam, aby nic grubszego z niego nie leciało. I moja racja! Składając syfon do kupy Anna odkryła, że zostało jej w ręku jedno kolanko, do tej pory używane. Panowie majstrowie zamontowali, z iście podlechicką wynalazczością, dodatkowe kolanko do odpływu i to była przyczyna, jak się okazało, cieknięcia i zatykania się rur. Jednak czasem dobrze być blondynką i iść po prostej, bez krzywizn!
Poza takimi drobnymi pracami zabawiamy się wieczorami oglądaniem filmów, seriali (nieśmiertelnej "Alaski" już czwarty sezon leci) i programów dostępnych w internecie, i już nawet planować nam się nie chce. Będzie co ma być. Tak mówi doświadczenie przodków.

7 lutego 2013

W białym ubranku

Przywaliło znowu śniegiem, mokrym, gęstym, choć wciąż temperatura około-zerowa i kapie z rynny woda, to i tak odnowiona zimowa szata znów cieszy oczy. Choć też i męczy, koniecznością odśnieżania drogi od garażu do bramy.
Ponieważ generalnie ostatnio nie mam weny do tworzenia intelektualnych problemów ani rzucania haseł, a nic specjalnego się nie dzieje (Bogu dzięki), to postanowiłam zamieścić kilka zdjęć, dla urozmaicenia i ucieszenia oczu. Bowiem dzisiaj właśnie Anna wzięła ze sobą aparat i udała się, tak jak to robi co kilka dni, spacerkiem po mleko do gospodarstwa pani Marusi, na drugim końcu naszej wioski położonego. Od kiedy kozy są zasuszone kupujemy świeże mleko od krowy, aby przede wszystkim zaspokoić apetyty naszych kotów, i tylko troszeczkę własne potrzeby.
No, właśnie koty... Zacznę od zaprezentowania Kluseczki w pieleszach domowych. Odczuwa on trwałą niechęć do wychodzenia na dwór i nie rozumie radości ze spaceru po mokrym i zimnym śniegu. Dlatego pozuje bardzo często w warunkach bardzo kulturalnych, jak widać na załączonym obrazku.


Za to Kola uwielbia świeże powietrze, zimową aurę, przestrzeń. Kontuzja nogi jeszcze jej dokucza, ale coraz mniej i widać poprawę. Kuleje jedynie, gdy się zbytnio nabiega, dlatego dość rzadko to robi. Ale z kolei wysiadywanie w domu, w towarzystwie stada kotów, które wyraźnie ją zniesmaczają, nie jest dobre dla jej wilczej psychiki, zatem pozwalamy jej od czasu do czasu się sforsować.


Na drugim końcu naszej wsi jest podobnie, jak na początku, pola, łąka, las. Teraz bardzo pięknie przystrojony.


A tam, gdzie kończy się asfalt i zaczyna droga do lasu stoją trzy krzyże, jak na każdą porządną podlechicką miejscowość przystało. Niegdyś odwożono tę drogą zmarłych do cerkwi i kapliczka była tu niezbędna. Według wiary miejscowej chroni ona żyjących przed powrotem ducha, który mógłby inaczej nie wiedzieć jeszcze, że całkiem, na amen umarł. W ten sposób dowiadywał się, że koniec kropka, przed nim nowy świat, zupełnie inny.


I dróżka boczna, do chaty pani Marusi wiodąca. Ranczerskie klimaty.


Tyle relacji. Ja tymczasem jak zawsze, palę w piecu, gotuję, sprzątam, zmywam, karmię, oraz piszę, czytam i dla rozrywki oglądam po raz n-ty serial "Przystanek - Alaska". Z FB wiem, że kolega Mieszczuch zimujący po raz pierwszy na wiosce również nagle dostał na jego punkcie... zainteresowania. To wpływ Podlasia, zapewniam... każdej zimy się o tym przekonuję.

4 lutego 2013

Krok po kroku

Nie przymroziło w piątek, ale w poniedziałek, według wersji naszej pani sąsiadki, która pilnie lokalnego radia słucha. W dzień spadło do -2 raptem.
Czujemy jednak nadchodzenie wiosny, to ostatnie chwile wakacji rolniczych, naprawdę. Nadchodzą wykoty, potem wywożenie gnoju z obory i kurnika, grządki, siew, pielenie, potem wypas, udój, sery, sianokosy, żniwa, zbiór owoców i warzyw, przetwarzanie jesienne, rżnięcie drewna na opał, klasycznie, to już mamy opanowane, co roku podobnie, w podobnych chwilach trzeba reagować, aby nadążyć za zmianami i czasem.
Te resztki wakacji wyglądają tak, że nie daje się nas odciągnąć od pracy głową, komputera, książek, no, i oglądania filmów, czym nadganiamy stracone przeszłe sezony rozrywkowe. Anna szyje dodatkowo, wyszukuje różne nowe wzory i technologie wytwórcze, a ja tłumaczę Nostradamusa, jak zawsze.
Dzisiaj była mała burza mózgów, bo czuję powiewy inspiracji i koniecznie muszę je przedyskutować. Inaczej się zresztą nie da, gdy działa się nawet w tylko dwuosobowym zespole. Ja miewam wizje i pomysły, Ania ma siły, zdolności organizacyjne i jest praktyczna. Sens musi być konkretny, dotykalny i łatwy do strawienia na co dzień, żadnych nadmiernych oczekiwań, marzeń. Na to jesteśmy zbyt... dojrzałe. Ot, trzeba kierunek rozwoju wyznaczyć, dla dalszych codziennych poczynań. Uwzględniając za i przeciw, oraz nieoczekiwane.
Ktoś mi podesłał czyjś cytat, o tym, że ten osiąga zamierzony cel, kto wyobraża sobie etapy dochodzenia do celu, a nie sam cel. To prawda. Bardzo długo, latami, w życiu tkwiłam w kropce, wizualizując sobie już spełnione osiągnięcia. Najczęściej droga do nich jest ciekawsza, wnosi różne możliwości i wybory, których nie brało się pod uwagę, czyniąc projekt celu na samym początku i ładując w niego wszystkie oszczędności, aby nie mieć nic, albo prawie nic na realizację pierwszego, albo drugiego etapu. Wyprztykać się na wstępie, to nie na siły Koziorożca, który zdobywa cele, rozpędzając się od etapu do etapu. A co dopiero dwóch Koziorożców!