25 lipca 2022

Czas słońca

Środek roku, czerwiec i lipiec to czas, gdy napór koniecznych prac i nowych sytuacji jest w naszym życiu dużo silniejszy, niż w ciągu całej reszty roku. Nie tylko dlatego, że rolnictwo to dyktuje, ale i dlatego, że obie jesteśmy spod znaku Koziorożca, a lato stwarza dla nas wyzwanie z racji położenia słońca naprzeciw naszych zimowych urodzin. W efekcie nie ma wiele czasu na rozrywkę, a gdy już się taka trafia, to jest ona powiązana ściśle z wysiłkiem i pracą, a nawet ich eskalacją.
Od momentu przesilenia letniego wysiłek się wzmógł. Najpierw sianokosy, potem drugie sianokosy i zwózka siana, całkiem samodzielna, przy całkowitym braku rąk do pracy w okolicy. Potem jeszcze odbył się u nas jak co roku pokaz pieczenia chleba, urządzany przez GOK w ramach projektu albo półkolonii dla dzieci. To jeden dzień przygotowań i następny poświęcony imprezie, zabawianiu "gości" i stadka dzieciaków, które przyjechały z opiekunami na rowerach. Poczęstunek, pokazywanie, objaśnianie itp. 
Zaraz potem rzucił się ogór, podlewanie, zbiór. I porzeczki, to samo. Przy czym w tej sprawie los mi pomógł, a raczej przeszkodził, bowiem większość krzaków czerwonych i białych porzeczek zdążyły przede mną opędzlować kury. Kiedy tylko zobaczyły, że zrywam, zaraz wzięły się do dzieła. To co zostawiłam na następny dzień, cudownie po prostu znikło. Skończyło się zatem na kilkunastu słoiczkach dżemu i gąsiorze wina, które już pięknie chodzi. Przepadło przynajmniej drugie tyle. 
- O, nie! - stwierdziła Anna - koniec z kurami! KONIEC! W przyszłym roku zostają tylko kaczki i indyki.
Mnie w to graj. Kurzych jaj i tak nie mogę jeść, więc całe to bieganie koło kur nadmierne mi się wydaje. Choć kocham wszystkie swoje ptaki i nigdy im nic nie brakuje, ale logika dziejów przemawia przeciw dalszej ich hodowli. Nie wybijemy ich, ale spokojnie dojdą swego końca bez odmładzania stada. Kaczki, gęsi i indyki również znoszą jaja i dla nas aż nadto wystarcza.
 
A potem nadszedł czas festiwalu i kolejne zakręcenie. Głównie dlatego, że Anna prowadzi na nim warsztaty ceramiczne jako pomoc mistrza oraz własne stoisko, co zajmuje cały boży dzień, aż do nocy. Docierałam na imprezę po południu, gdy już prace domowe były ukończone i co nieco towarzysko się odprężałam, witając się ze starymi znajomymi i rozmawiając o tym i owym.

Zdarzało mi się też pilnować kramu. Przy okazji uaktualniam swoją gębusię, po kilku ładnych latach od ostatniego zdjęcia.

A tu też ja w tle, ale bez głowy. I dobrze, bo prace najważniejsze. Wszystkie dzieła z sitodrukiem sprzedały się pięknie. To ostatnie zdobnicze zainteresowanie rozwijane przez Annę, mającą z sitodrukiem i poligrafią dużo wspólnego od lat. I jeszcze zbliżonko.


Poniżej przykłady prac Aninych, których dawno na blogu nie było. 


Mydelniczki...


Na jarmarku wystawiało się przynajmniej kilku profesjonalnych ceramików, ale nie było tak źle z utargiem. Kilka rzeczy trafiło ludziom do gustu i sięgnęli do portfelików. Mimo widma nadchodzącej inflacji czy też gorszego krachu, o którym wieszczą jasnowidze i ekonomiści.

Doroczne trzydniowe świętowanie rdzenności naszej narodowej i tutejszej zakończyłyśmy goszcząc na kolacji mistrza ceramiki Jerzego z rodziną, a raczej częścią rodziny, żoną i najstarszą córką. Piecyk do pizzy spisał się na medal. Sera, cebulki, jarmużu, bazylii oraz sosu paprykowego własnej roboty nie żałowałam. Pogaduszki na tarasie przy świetle solarnym były równie pyszne.

14 lipca 2022

Owocobranie

Ochłodzenie, a wraz z nim rzadkie, ale za to zlewne deszcze. Przeważnie nocą, ale wczoraj ulewa wypadła w dzień. Przedwczoraj pojawił się Zefir i dmuchnął tak skutecznie, iż przez całe popołudnie i noc nie było prądu w większości regionu. Także złamał do końca starą kosztelę, wysokie drzewo, które już wielokrotnie osypywało się konarami, ale w tym roku obłożone ogromną ilością owocu nie wytrzymało ostatecznie. Jakimś cudem, i to cud nie pierwszy w tym roku związany z drzewami, pień z czubem opadł w stronę, gdzie nie było innych drzew i zaledwie musnął ogrodzenie. Tym sposobem dzisiaj poszłyśmy najpierw, przed wypuszczeniem kóz na łąkę, pozbierać jabłka i naprawić płot. Jeszcze jedna jabłoń w końcu sadu straciła odgałęzienie, zatem zrywałyśmy guguły i wiadrami znosiłyśmy je na taczkę dość długo. Z obawy przed przejedzeniem się nimi kóz. Drobne ilości spadów zjadają już od dawna i to ich przysmak coroczny, więc są już przyzwyczajone, ale taka ilość mogłaby je oszołomić. Kilka lat wstecz jedna z kóz, najadłszy się takich niedojrzałych koszteli ze złamanego konaru dostała silnej gorączki, trzeba było szybko interweniować zastrzykami. Lepiej chuchać na zimne.
Zatem zabrawszy owoc z placu wyżerki i naprawiwszy z grubsza płot (trzeba było dostawić słupek i umocować nadwyrężoną siatkę), wypuściłam kozy z kaczego dołka w południe i ruszyły galopem do sadu. On jeden jest jeszcze w miarę zielony, reszta pastwiska wyschła, zielenią się tylko jakieś niskie porosty. Może przy częstszych opadach trawa odbije, wysieje się nowa, zobaczymy. Przeważnie tak było w deszczowe lato.
Guguły się nie zmarnują. Będę im je skarmiać przy obrządku w kontrolowanych ilościach.

Poza tym porzeczki czarne już właściwie zagospodarowane. Nie było ich zbyt dużo, ale i tak więcej, niż w zeszłym roku, gdy w ogródku permakulturowym krzaki prawie nie miały owocu. W tym każdy jednak zaowocował, to trzeba przyznać. Zrobiłam około 10 słoiczków dżemu, a reszta poszła do gąsiora na wino.

Zaczynają się cukinie, a z nimi leczo cygańskie. Co prawda z zeszłoroczną papryką, zamrożoną przezornie, ale zawsze swoją. Oraz przecierem pomidorowym zeszłorocznym, domowym, który daje boskie smaki, tak w zupie, jak w sosie i w leczo właśnie. Z dodatkiem kurek, które po deszczach zaczynają się pokazywać w pobliskim lesie i Anna wyskakuje na nie z rana przed śniadaniem.

Pierwsze owocowanie świdośliwy zaliczone, owocki były duże i smaczne. Zjadłyśmy prosto z krzaka.

I tak się plecie.

6 lipca 2022

Pierwsze zbiory ogrodnicze

Ostatni transport siana odbył się ostatniego dnia wolności, przed wejściem w życie zakazu zbliżania się do "muru" na odległość 200 metrów. Z ogonem za samochodem, który przystawał i nieruchomiał, gdy się przystawało, aby pogadać albo zapytać o co chodzi, po czym śledził pilnie robotę na polu w cieniu krzaków z sąsiedniej łąki.
Po dwóch dniach zbłądził jednak do nas Andrij i pomógł te ostatki wrzucić na balkonik i rozmieścić pod dachem paszarni. Był jeszcze przy jakich takich siłach z pogodnego rana. Wszystko zatem dobrze się skończyło.
Tym sposobem można się było zabrać za inne inne pilne prace. Przede wszystkim ogórka. Który w ciągu palącej pogody wziął i niepostrzeżenie zaczął dojrzewać.

Z braku czasu na podlewanie pierwsze zbiory trafiły w paszcze kóz, spragnionych orzeźwienia. Bowiem ogórki okazały się puste w środku i gorzkie z braku dostatecznej ilości wody w upale. Kozom to nie przeszkadzało. Pałaszowały, aż im się uszy trzęsły.

Anna zatem przede wszystkim zajęła się ogrodnictwem i pilnymi pracami, przede wszystkim systematycznym podlewaniem spragnionych ogórków. 

W ten sposób kolejne zbiory zaczęły odzyskiwać równowagę smakową i mięsistość. I już mogą iść w ręce klientów i trafić na małosolne do kamionki.

Ponadto trzeba było zająć się też pomidorami, oberwać nadmiarowe liście. 

Takoż wyrwać plony buraka, który pięknie obrodził. W zamian posiany został następny i już został posadzony, w gruncie i tunelu.

Ja tymczasem przerobiłam 5 kilogramów buraków na ćwikłę, wyszło 17 słoiczków, które wylądowały w zbiorach piwnicznych. 

Zaczęły również dojrzewać porzeczki. Trochę się spiesząc zerwałam owoce z krzaków przy domu, aby ubiec żarłoczne kury i indyki. Nastawiłam nalewkę i winko w gąsiorkach. Niewiele, ale zawsze. Reszta jeszcze przede mną. Ptactwo też pastwi się nad pierwszymi cukiniami i truskawkami, trzeba się z nimi ścigać. To nas motywuje, aby do przyszłego roku zmienić trochę hodowlę na mniejszą i mniejszych szkodników. Na przykład takich jak poniżej.

Poza tym palące upały minęły na rzecz opadów co jakiś czas, które ruszyły grzybiarzy do lasu poszukujących pierwszych kurek. Kolik już się chwalił sporymi zbiorami, ale nasze próby poszukiwawcze w bliskim otoczeniu jak na razie spełzają na niczym. Deszcz przyjmujemy z ulgą, jak i cała przyroda wokół. I wynędzniałe od słońca pastwisko.

Spędzamy wieczory na tarasie w towarzystwie psów, szkliwiąc biskwit, dobierając fragmenty do jakichś całości w rodzaju kolczyków czy zawieszek ozdobnych z ceramiki. I czekając na rozbłyśnięcie lampek ładowanych w dzień słońcem. Piękny spokojny czas.