25 grudnia 2022

Święta noc

Rano w kurniku okazało się, że zdechł w nocy stary dziesięcioletni gąsior Balbin. Odszedł spokojnie, nie niepokojony. Ciało wyniosłam w darze lasowi.

Bożonarodzeniową nocą obudziłam się we śnie, bo coś przyszło od drzwi tarasowych i wskoczyło spokojnie na tapczan, ułożyło się w moich nogach, jak zawsze bywało. Maciuś? zapytałam w myślach, zaskoczona. Usunęłam się trochę, jak zawsze, aby miał miejsce wyżej koło mnie. Wstał i podszedł blisko, łasząc się z miłością. Głaskałam go od głowy po czubek ogona czując w dłoniach jego gładką sierść, kształt.
Obudziłam się natychmiast, ze łzami w oczach. Jakiś czas czułam ogromne wzruszenie w sercu i miłość, z jaką on zawsze zjawia się przy mnie w snach, po czym najpierw Laba zaczęła wydawać szczególne dźwięki przez sen. Popiskiwała tak jak, gdy pieściła się z Maćkiem, iskała jego sierść, a on siedział przed nią spokojnie, poddając się. Gdy się uciszyła, zaczęła mruczeć Pasza na innym posłaniu, także przez sen. Dość niezwyczajnie. Bo gdy obie biegają we śnie inaczej wzdychają i słychać, że szczekają. Teraz obie nie szczekały, a mruczały, popiskiwały.
Pasza wkrótce obudziła się, wstała i podeszła do drzwi na taras, zaczęła je ze zdziwieniem obwąchiwać, po czym ułożyła się koło nich. Wtedy wstała też Laba, podeszła do niej i również chwilę wąchała próg. Po czym obie rozeszły się z powrotem do siebie.
I wtedy dobiegł mnie z zewnątrz jeden nawołujący okrzyk gęsi. Nigdy w domu nie słychać ich gęgania z kurnika, ale może to był okrzyk wydany przez owdowiałą Pulcię. Jeśli tak, to u niej zjawił się z wizytą Balbin.

21 grudnia 2022

Mapa nieba

Odrywam oczy od wykładu mądrego starego astrologa na temat poszukiwania zgubionych rzeczy w horoskopie obliczonym na chwilę zadania pytania, bo Anna dziwnie się miota po pokoju. Odsuwa meble, klęka, zagląda w każdą szparę z latareczką, wertuje książki i szpargały na biurku.
- Co się stało? - pytam.
- Wyleciała mi karta z telefonu przy wymianie i spadła gdzieś na podłogę. Ramkę znalazłam, o tu, ale środka nie ma...
- Poszukam w horoskopie, a nuż się znajdzie? - mówię. I jednym kliknięciem uruchamiam program astrologiczny, a w nim zegar pokazujący aktualny układ planet nad naszym domem.
- Sygnifikatorem kart pamięci jest Saturn - stwierdzam uczenie - sprawdźmy, gdzie jest w horoskopie. Bo jako na niebie tako i na ziemi.
- No, i? - pyta po chwili Anna wyglądając na klęczkach spod biurka.
- Wygląda na to, że jest u siebie, czyli gdzieś przy tobie. Patrzmy na kierunek zachodni, bliskość okna lub drzwi, wyższy poziom niż podłoga.
Dopiero po tym stwierdzeniu włączyłam się w pomoc w poszukiwaniach zguby. Przejrzałam wszystko wokół komputera, próg drzwi na taras, sąsiednie stoliczki, nic.
- Spójrz na swoje ubranie, może przylgnęła do ubrania, wpadła do kieszeni - proponuję.
Anna sprawdza wszystko dokładnie, przetrzepała także swoje siedzisko, nic.
- W takim razie nie mam pojęcia. Może źle określiłam sygnifikator, Ale jaki mógłby być inny? - wracam do swoich zajęć i gapię się jeszcze w mapę nieba.
- Jest u siebie - powtarzam - ale co to znaczy?
Po chwili Anna skacze jak szalona do góry. Jest, zguba się znalazła! Po prostu nigdzie nie zginęła. Pozostała w telefonie, a ona z nieuwagi zajrzała do nieużywanej starej komórki tej samej marki i wielkości, skąd kartę wyjęła i przełożyła szczęśliwie do drugiego telefonu, leżącego obok. Na podłogę upadła pusta ramka, i tyle. Karta była cały czas u siebie.

19 grudnia 2022

Wspólnota

Wczorajszym, sobotnim przedpołudniem Anna wybrała się ze swoją wystawką na jarmark do Hajnówki, już dawno temu zaklepany. Nie byłam z tego zadowolona, drogi ośnieżone, mróz trzaskający. I dzień rozpoczęłam przypadkowym wylaniem gorącej kawy na stolik komputerowy, na szczęście obyło się bez takich zniszczeń jak poprzednio, gdy trzeba było router wymienić. Ale kawa musiała być drugi raz parzona. Ot, taki znak. Znaczek.

Ledwie wyjechała za bramę, niedaleko domu, jeszcze w zakresie opłotków, zaryła na poboczu w śniegu, kilka centymetrów od głębokiego na 2 metry rowu. Wezwana na pomoc, zła, że nowa kawa znowu mi wystygnie, poszłam z szuflą śnieg odgarniać. I musiałam stwierdzić, że sprawa wygląda na poważną  do ogarnięcia, nawet dla dwóch osób.

I wtedy nagle przystanął ktoś jadący z wioski do gminy. Od razu uznał, że pomoże. Były na szczęście pasy spinające do użycia, wożone od czasu sianokosów. Nie byliśmy pewni ich wytrzymałości, więc kierowca ów zdecydował się na ryzyko, w razie czego miał zawrócić i swój hol przywieźć z domu. Jednak jego samochód był mniejszy niż nasz, a droga śliska. Deliberowaliśmy dalej jak tego dokonać.
I chwilę potem zatrzymał się jadący ze sklepu na rowerze Andrij.
I zaraz za nim inny wioskowy ziomal wracający akurat z miasta swoim nowym starym busem. Taki zbieg okoliczności na naszej bocznej drodze jest naprawdę ewenementem, tu całymi godzinami nic nie jeździ ani nikt nie chodzi!
Oczyściłam szuflą śnieg spod kół i pod karoserią ile się dało, samochód został doczepiony z tyłu do busa, za kierownicą usiadł ów sąsiad, jako bardziej po męsku zdecydowany kierowca i poszło!
Nasze auto wyciągane tyłem na drogę zachwiało się i zawisło niebezpiecznie nad rowem. Wtedy rzuciliśmy się jak jeden mąż w trójkę ze wsparciem. Ja, Anna i Andriusza pchnęliśmy go od czoła w górę, nurzając się sami po pas w śniegu.
Udało się pojazd ustawić prawidłowo w kierunku jazdy szybko i sprawnie. Podziękowania, piwko się należy, chłopaki! itp. po czym podróż była kontynuowana. Dzielna Anna wróciła bez większych przygód po zmroku, całkiem zadowolona, bo sprzedała większość swoich wyrobów, nadały się na prezenty świąteczne.

Ot, takie cuda sprawia zwykła ludzka wspólnota.

17 grudnia 2022

Śmięciowisko

W przerwie między śniegami zajechała do nas ekipa urzędowa zbadać komisyjnie i udokumentować na piśmie i fotograficznie jak sobie radzimy z kompostowaniem odpadów roślinnych tudzież segregacją śmieci. Ponoć z losu nas ten zaszczyt kopnął, ale mniemam, że to początek zaciskania się więzi systemu z prostym ludem. Bowiem opłat za pewien rodzaj wywożonych śmieci nie chcemy, bo z jakiej racji.

Cóż może robić rolnik i do tego ogrodnik z odpadami butwiejącymi i gnijącymi, jeśli nie wyrzucać na kompost? Aby i zwierzyna też z tego coś miała, no i gleba. Nawet popiół piecowy z drewna jest bardzo cennym składnikiem tegoż.

Komisja zajrzała także do kosza, robiąc fotkę śmieciom i badając czy są właściwie posegregowane.
Szkoda, że los nie padł na jakąś samotną niedorajdę, starowinkę albo ród troglodycki, bo z pewnością włos by się jeżył, a urząd miałby co robić dodatkowo, uświadamiając pospólstwo jak odróżnić plastik od szkła, a tkaninę od papieru. Szkło klasycznie w las leci w miarę jak naczynia są opróżniane w drodze ze sklepu, butelki plastikowe i puszeczki również, więc po co kosze i te wszystkie udziwnienia, jak i tak śmieć to śmieć, nie inaczej.

Kompostownik urządzony w zarekwirowanej spod gminnego sklepu dużej drewnianej skrzyni opakowaniowej spodobał się nader. Fotogeniczny. Brnąć dalej pośród śniegów w pole, gdzie więcej odpadów się kisi nikomu nawet nie przyszło do głowy. I tak pod białym puchem niewiele było widać.

Teraz to już zupełnie nic, bo efekty śnieżycy sprzed kilku dni zostały wczoraj dowartościowane i uwznioślone, aczkolwiek obyło się bez poprawki z łopatowania. 
Karmimy ptaszki, które zaglądają codziennie na taras. Głównie to młoda sójka w towarzystwie sikorek bogatek jak na razie. Skórki ze słoniny wywieszone, dodaję jeszcze naczyńko z kawałkami smalcu, posypanego różnymi ziarenkami, który całkiem dziobatym wchodzi, jak widzę. Potrafią również podczas obrządku rano i popołudniu żwawo i szaloną śmiałością zlecieć z nieba i porwać kawałek dyni z nasionami, krojonej dla kóz.  

12 grudnia 2022

Zimowanie

Na zimowe smętki, rodzące się z krótkiego dnia, długich wieczorów i przebywania we wnętrzu, do czego u mnie dochodzi zmęczenie wzroku sztucznym światłem i żmudną pracą pisarską najlepsze jest odśnieżanie w piękny, spokojny i pogodny dzień po śnieżycy, która już przeszła.

Napadało, owszem. Wyskoczyłam na taras wystawić tłuszczyk dla sikorek, które w taki czas zaglądają codziennie w moje okienko przy komputerze. Potem przedarłam się z łopatą do ziemianki po zapasy i po powrocie triumfalnie postawiłam pełną torbę zakupową na blacie kuchennym oznajmiając:
- Wróciłam ze sklepu!
Dowcip w tym, że na Podlasiu piwniczki zewnętrzne zwane są sklepami, skrótem od słowa sklepienie.
I wypakowałam świeżą dostawę ogórków, przecieru pomidorowego, soku jabłkowego, dżemu i paprykowego sosu do pizzy. Zimować bez wizyty w Biedronce mogłybyśmy do wiosny, a na upartego i dłużej, bez większego dyskomfortu, zatem nawet duże niedogodności pogodowe nie są nam straszne. Jak zresztą każdemu zapobiegliwemu wieśniakowi.
Zwykłam przed zimą zaopatrywać się w większy zapas kawy, kakao, herbaty, soli, cukru, mąki ziemniaczanej, ryżu, makaronu i płatków kukurydzianych, także w przyprawy nieziołowe (bo ziołowych jest aż nadto ze swojej uprawy) w rodzaju pieprzu czy ziela angielskiego albo przyprawy korzenne są zawsze w większej ilości kupowane, żeby nie musieć stanąć nagle przed ich brakiem. Takoż są w domu zawsze tłuszcze, zapałki, papier toaletowy, mydło, środki czyszczące w większym zapasie niż czynią to miastowi. No, i trochę domowego wina albo cydru na ewentualnego grzańca, stawianego na piecokuchni w zimny czas również się znajduje, gdyby ochota przyszła. Mocnych trunków nie używam, to już nie ten wiek i zdrowie. Choć zdrowotną nalewkę na porzeczkach czy aronii zazwyczaj nastawiam w niewielkiej ilości. Przydaje się, gdy dobiera się jakiś bakcyl albo trzeba się szybko rozgrzać po powrocie z pracy na dworze. 

Odśnieżyłyśmy na spółkę podjazd, Anna oczywiście więcej, bo młodsza i silniejsza, i teraz mamy malownicze góry na naszej podlaskiej nizinie w zasięgu ręki. Śniegu napadało do kolan. Ale można już poruszać się swobodnie stałymi ścieżkami aż do bramy. Zostało jeszcze przebić się do pracowni, drewutni i na tyły paszarni do drewna zgromadzonego tam pod dachem. To już jutrzejsze zadanie.

Ptaki zostały wypuszczone z tej okazji z zamknięcia i zażyły nieco światła i swego towarzystwa. Z zapałem jedzą świeży śnieg (nie dlatego, że nie mają wody, bo mają, zawsze świeżo nalewaną i nie zamarzniętą). Psy tarzają się, łapią ów śnieg w paszcze, biegają jak szalone robiąc świeże ślady na nietkniętej powierzchni. Jeden Balbin tylko dzisiaj dość szybko zrejterował i skrył się na ściółce w kurniku, widocznie łapki mu zmarzły. Dawał stamtąd uparte i głośne sygnały zawiadamiające gdzie jest i nawołujące niewierną żonkę do powrotu ku niemu.

Póki co dobrze jest.

11 grudnia 2022

Śnieżyca

Brygida ruszyła od wschodu, przynosząc zamieć od wczesnego poranka. Śnieg pada nieustająco, na szczęście jest suchy i lekki, wiatr go zwiewa i nie zalega ciężkimi płatami na gałęziach drzew. Choć wszystko jeszcze przed nami. Póki mamy prąd wrzucam zdjęcia z dzisiejszego dzionka. 

Jutro zaś odśnieżanie. Dzisiaj jakoś udało się przebrnąć do obory na obrządek, choć do kaloszy się nasypało. Drób i kozy pod dachem zostały zatrzymane. W tumanie na pewno by się pogubiły.

Tak patrząc na powyższe zdjęcie uświadomiłam sobie, że ów dąb na schwał, już jakiś 80-latek na pewno, jeśli nie więcej, który strzeże naszego obejścia zasługuje na jakieś imię. Trzeba coś wymyślić. Jutro z nim pogadam.

5 grudnia 2022

Ciepłe sople

No, i gdzie ten wielki mróz, sztuczna inteligencjo? Tu mam na myśli nie tylko twór cybernetyki, ale i inteligentów dziennikarzy odpowiedzialnych za wiadomości...

Przyszedł ciepły wietrzyk, śnieg taje, aczkolwiek zalega płatami na polach i pod dachami, gdzie poczynił skupiska, zsuwając się w dół. Temperatura stała i w dzień i w nocy około zera. Co do wiatru, nawet niezbyt silnego, to nie lubię go zimą, ponieważ zawsze wychładza mieszkanie i trudniej jest je ogrzać. Po prostu i w środku pojawiają się tajemne cugi wewnętrzne, które przeganiają ciepło. Do tego przy odwilży gorzej pali się w piecu, cug jest gorszy i trzeba palić umiejętniej, suchszym i lepiej porąbanym drewnem. Tym niemniej nie ma tragedii przy takim poziomie zimna-ciepła, jakie jest na zewnątrz i słabych powiewach. Kapią sople lodu, tworzące się w dzień.


No, cóż liczą się drobne radości. Anna uruchomiła władka dzięki wyprostowaniu akumulatora w domu i wyruszyła kończyć zwózkę przygotowanych gałęzi z leśnej działki. Leśniczy już był ostrzegł, że trzeba się pospieszyć, bo wchodzą wielkie machiny i będą wszystko mielić na miejscach ścinki.
A ja piszę, studiuję, czytam, oglądam filmy w internecie i gotuję. Dziś krupnik z kaszy gryczanej niepalonej z warzywami. Uwarzony na fajerach piecokuchni. Anna wolała jednak pizzę z żółtym serem od naszych kóz i sosem paprykowym mojej roboty z elektrycznego piecyka do pizzy.