12 grudnia 2022

Zimowanie

Na zimowe smętki, rodzące się z krótkiego dnia, długich wieczorów i przebywania we wnętrzu, do czego u mnie dochodzi zmęczenie wzroku sztucznym światłem i żmudną pracą pisarską najlepsze jest odśnieżanie w piękny, spokojny i pogodny dzień po śnieżycy, która już przeszła.

Napadało, owszem. Wyskoczyłam na taras wystawić tłuszczyk dla sikorek, które w taki czas zaglądają codziennie w moje okienko przy komputerze. Potem przedarłam się z łopatą do ziemianki po zapasy i po powrocie triumfalnie postawiłam pełną torbę zakupową na blacie kuchennym oznajmiając:
- Wróciłam ze sklepu!
Dowcip w tym, że na Podlasiu piwniczki zewnętrzne zwane są sklepami, skrótem od słowa sklepienie.
I wypakowałam świeżą dostawę ogórków, przecieru pomidorowego, soku jabłkowego, dżemu i paprykowego sosu do pizzy. Zimować bez wizyty w Biedronce mogłybyśmy do wiosny, a na upartego i dłużej, bez większego dyskomfortu, zatem nawet duże niedogodności pogodowe nie są nam straszne. Jak zresztą każdemu zapobiegliwemu wieśniakowi.
Zwykłam przed zimą zaopatrywać się w większy zapas kawy, kakao, herbaty, soli, cukru, mąki ziemniaczanej, ryżu, makaronu i płatków kukurydzianych, także w przyprawy nieziołowe (bo ziołowych jest aż nadto ze swojej uprawy) w rodzaju pieprzu czy ziela angielskiego albo przyprawy korzenne są zawsze w większej ilości kupowane, żeby nie musieć stanąć nagle przed ich brakiem. Takoż są w domu zawsze tłuszcze, zapałki, papier toaletowy, mydło, środki czyszczące w większym zapasie niż czynią to miastowi. No, i trochę domowego wina albo cydru na ewentualnego grzańca, stawianego na piecokuchni w zimny czas również się znajduje, gdyby ochota przyszła. Mocnych trunków nie używam, to już nie ten wiek i zdrowie. Choć zdrowotną nalewkę na porzeczkach czy aronii zazwyczaj nastawiam w niewielkiej ilości. Przydaje się, gdy dobiera się jakiś bakcyl albo trzeba się szybko rozgrzać po powrocie z pracy na dworze. 

Odśnieżyłyśmy na spółkę podjazd, Anna oczywiście więcej, bo młodsza i silniejsza, i teraz mamy malownicze góry na naszej podlaskiej nizinie w zasięgu ręki. Śniegu napadało do kolan. Ale można już poruszać się swobodnie stałymi ścieżkami aż do bramy. Zostało jeszcze przebić się do pracowni, drewutni i na tyły paszarni do drewna zgromadzonego tam pod dachem. To już jutrzejsze zadanie.

Ptaki zostały wypuszczone z tej okazji z zamknięcia i zażyły nieco światła i swego towarzystwa. Z zapałem jedzą świeży śnieg (nie dlatego, że nie mają wody, bo mają, zawsze świeżo nalewaną i nie zamarzniętą). Psy tarzają się, łapią ów śnieg w paszcze, biegają jak szalone robiąc świeże ślady na nietkniętej powierzchni. Jeden Balbin tylko dzisiaj dość szybko zrejterował i skrył się na ściółce w kurniku, widocznie łapki mu zmarzły. Dawał stamtąd uparte i głośne sygnały zawiadamiające gdzie jest i nawołujące niewierną żonkę do powrotu ku niemu.

Póki co dobrze jest.

5 komentarzy:

  1. Ja też zrobiłam zapasy wszelkich dobroci przed zimą. Na pieski uważaj, bo mój złapał anginę po jedzeniu sniegu. Z wielką przyjemnością czytam twoje wpisy. Miłego zimowania:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety miastowi nie mają gdzie przechowywać większych zapasów. Ziemianek nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mam taki sklep i to jest fajna sprawa, bo jesienią można zgromadzić i część tanio nakupić warzyw. Nie wiem czy w "pruskiej" Wielkopolsce zwali to sklepem, ale w mojej- po stronie Królestwa Polskiego tak. Nigdy nie pomyślałem, że nazwa pochodzi od sklepienia.
    A swoją drogą ciekaw jestem czy kisisz pomidory

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz chyba spróbowałyśmy kiszonych, ale nie podpasowało, może dlatego, że tyle innych kiszonek jest do jedzenia. Z pomidorów robię tzw. przeciery i gromadzę w dowolnej ilości. Są super także do picia jako soki.

      Usuń