22 sierpnia 2018

Tuśmy są

Ciekawostka propagandowo dziennikarska, czyli kolejny odcinek TV-9 kamerą Sąsiada z Polesia nakręcony i ustami Stiopy (Stefana) zwanego "Paka" komentowany.
"Ściopa prezentuje Berezyszcze"...

19 sierpnia 2018

Prze-twórstwo domowe.

Dzienny urobek: dwa sery (twaróg i podpuszczkowy), 4 słoiczki dżemu jabłkowo-śliwkowo-różanego, 8 słoiczków keczupu domowego, 3 litry soku jabłkowego, uwędzone 5 serków. W zasadzie trzeba liczyć dwudniówki, albo trzydniówki, bo przecież nie ustajemy w żmudnej zapasotwórczej pracy dorocznej o tej porze. Aby móc ocenić w pełni poszczególne dokonania. Jabłka dopiero się zaczynają tak naprawdę! I nikogo, kto by nas w tym wsparł, wziął sobie trochę i uzbierał. Wszędzie nadmiar, albo zwyczajne wygodnictwo. Tylko my dwie i kozy. Doszło 10 kilogramów aronii i wiaderko owoców dzikiej róży do obrania i wstępnego zamrożenia. Trzeba było już dokupić słoików, bo stare szybko się kończą. Niedługo może zabraknąć zakręcanych butelek na soki.
Zatem opróżniam gąsiory. Zlewam wino do butelek, z mniszka i kwiatów bzu. Żeby zacząć gromadzić sok na cydr. Bo ruszamy z cydrem, dłużej po prostu nie da się już zwlekać!

15 sierpnia 2018

Kaflowy piec kuchenny z okapem

Obiecane nie zginęło, tylko się trochę w czasie zawinęło... Niniejszym prezentuję serial zdjęciowy pokazujący w wielkim skrócie budowę nowego pieca kuchennego. Trwała przypomnę 10 dni roboczych, dwunastogodzinnych. Nie licząc czasu, który zajęło burzenie poprzedniego pieca, segregacja i gromadzenie materiału i gliny.
Oto brzuch pieca z zewnątrz. Najpierw zręby zewnętrzne ze starych sprawdzonych przedwojennych kafli zlepione. Zdaniem wszystkich doświadczonych zdunów nowoczesne kafle są prawie o połowę lżejsze i cieńsze od dawnych. Co się przekłada na gorszą jakość kumulacji ciepła oczywiście.


Kafle zgromadziłyśmy z rozbiórki dwóch poprzednich pieców, które stały pierwotnie w chacie, oraz doszły rozbiórkowe za przysłowiową flaszkę kupione w innej wiosce. Cegły częściowo nowe, ale co się dało ze staroci użyć, używaliśmy. Jak widać zostały pięknie przed ponownym użyciem umyte.


Jeśli ktoś się kiedyś zastanawiał, co się mieści w brzuchu pieca to ma tutaj podgląd. W szpary pomiędzy ceglanymi ściankami z gorszej cegły trafiły też pokruszone kawałki cegieł i zlepki gliny z rozebranej kuchni. I nareszcie zaczęło powstawać palenisko (widać zamontowane ruszta i biegnące z ich dwóch stron zbiorniczki z pospawanej grubej blachy, przewodzące wodę do nagrzania, tzw. cegiełkę). Aby ją zamontować potrzebny był hydraulik, który rozmontował poprzednią instalację, a teraz zamontował nową z użyciem starych, ale jarych jeszcze części. 


Nad cegiełką i paleniskiem rozciągnęła się wreszcie płyta kuchenna, z trzema otworami na fajerki.


Nad gotowym już paleniskiem zaczęła powstawać ścianka grzejna wraz z przewodami kominowymi. Dwie rury z wodą prowadzące od i do bojlera zostały kulturalnie zakryte kaflami. 


W piątym rzędzie kafli umieszczone zostały zawieszki na różne naczynia. Jest też wyczystka do czyszczenia kanałów wewnętrznych w ściance pieca, wiodących do komina. Jedna z trzech.


Podobne haczyki, w liczbie dwóch znalazły się z tyłu ścianki, która jest częścią ściany w pokoju. Rozwiesi się między nimi linkę i miejsce na zawieszenie prania zimową porą gotowe. Ścianka grzejna ma wewnątrz dwa rodzaje kanałów zbudowanych z cegły szamotowej i dwa szybry, zimowy i letni. Otwarcie zimowego powoduje nagrzanie całej ścianki, co daje efekt dodatkowego ścianowego pieca. To była zresztą główna przyczyna zburzenia poprzedniego, całkiem nowego pieca, który okazał się zduńskim bublem zbudowanym na chybcika "dla Warszawiaków", co i tak na niczym się nie znają.


No, więc tak to wygląda na koniec, już z okapem. Ten okap to typowy wzór podlaskich pieców kuchennych. W innych regionach Polski element raczej niespotykany.


Powstał zatem ważny sprzęt, na którym teraz codziennie przetwarzam gospodarskie zbiory, owoce, warzywa i mleko.

11 sierpnia 2018

System, a życie

Pogoda ogólnie biorąc na Podlasiu nie jest tak męcząca, jak donoszą ludzie z Polski. Przynajmniej mnie udaje się przetrwać upały, mimo stałych "zlewnych potów" zwyczajnych w moim wieku, i palenia pod płytą, w nowej kuchni, aby codziennie wykonać plan przetwórczy. A to nastawiam sokownik z jabłkami, a to cukinię na słodko-kwaśno, albo jak teraz keczup domowy, czy małmazję paprykową, bo można kupić na targu paprykę w większej ilości, albo leczo cygańskie na obiad, oraz jak co dzień podgrzewam kwaśne mleko na twaróg. Te codzienne czynności, zajmujące wraz z przygotowaniami (organizacja drewna na podpałkę, obranie i pokrojenie warzyw i owoców, umycie słoików i butelek) kilka godzin składają się na pracę rolnika i życie gospodarstwa w sezonie. W zamian nie chodzę ani nie jeżdżę do pracy na osiem godzin wyjęte z życiorysu pięć razy w tygodniu. Co sobie zawsze powtarzam ku pocieszeniu serca, gdy mnie ta codzienna krzątanina nieco znuży. Byle do jesieni. Boć wszystko jest trochę inaczej w tym roku, kwitnienie było intensywne i przyspieszone o miesiąc, tak zbiory są wcześniejsze i przetwórstwo szybciej się skończy. Jeśli to wszystko zapowiada wcześniejsze nadejście zimy nie będę zdziwiona. Kozy już właśnie, wraz z nowiem księżycowym, kończą ruję i spodziewamy się wykotów na Boże Narodzenie, a nie na Wielkanoc.

Wczoraj testowano na Podlasiu program wczesnego ostrzegania RCB w związku z pogodą. Ogłoszono alert burzowy drugiego stopnia w całym regionie i każdy (no, ja jakoś nie dostałam, trudno powiedzieć dlaczego, ale dotarło do mnie poprzez FB) dostał przynajmniej dwa razy ostrzegający SMS. Że idzie burza i silny wiatr, żeby zabezpieczyć dobytek i w ogóle trzymać się domu.
Efekt jak zawsze spalił na panewce. Owszem wieczorem dość szybko się ściemniło, słońce schowało się za chmurami, co wyglądało na nadciągający deszcz. Obrządek zrobiłyśmy szybciej, pochowałyśmy wszystko, co mogłoby pofrunąć na podwórku i z dowodami osobistymi w zasięgu ręki (gdyby doszło do jakiejś nie daj Bóg katastrofy) czekałyśmy na zapowiedzianą nawałnicę. Wieczór jednak okazał się spokojny, raz błysnęło na południowym zachodzie, ot i co. No, i spadła jakże potrzebna trawie ulewa.
Zamiast oglądać jakiś film, albo fejsować w internecie wypite zostało piwo domowej roboty, ja sprawdziłam moc niedawno zlanego wina z mniszka i rozczarowana, ale ucieszona, że spokój trwa niezakłócony poszłam spać.

Oczywiście tak nieudana próba alarmu (burze poszły bardziej w Mazowieckie) może tylko znieczulić na ostrzeżenia, po fejsie poleciała fala śmiechu i złośliwostek. Jak to w życiu bywa. System swoją drogą, życie swoją zdąża.