20 września 2020

Placek z kapustą czyli okonomiyaki po polsku

Kapusta nam od lat nie wychodzi, wiadomo dlaczego - motylki. Białe, plenne. Ich potomstwo w postaci zielonych gąsieniczek szybko robi dziury w liściach i główki nie chcą się zawiązać. Należałoby roślinki w porę nakryć jakąś osłonką, ale zawsze przeoczamy ten moment. W tym roku eksperyment znów się nie udał, choć gąsieniczki szybko znalazły się w brzuszkach wiecznie głodnych kurczaków, to liście zjadły kozy, bo były zbyt dziurawe. Nieco lepiej mają się kalarepki w dużym tunelu, ale akurat to nie mój przysmak. Najwięcej... kozi. 

Za to świetnie udaje się pakczoj (pak choi). Jak pisze Wikipedia jest to rodzaj dzikiej chińskiej kapustki, której liście można śmiało zjadać także w postaci sałatek. Ponieważ udało się kilka główek po raz drugi teraz, na jesień wyhodować i nie były niczym zarażone, ani nadgryzione, poszukałam dla nich zastosowania.

Przebadałam internet i natchnął mnie przepis na japońskie placki z kapustą, nazywane Okonomiyaki. Oczywiście nie miałam japońskich składników, więc je zmieniłam, wykorzystałam zastępcze, posiadane, z ogródka i domowej roboty, zaś ze sztucznego dodatku glutaminiowych chipsów po prostu zrezygnowałam. Oto co wyszło:

Okonomiyaki po polsku

Składniki:

2 średnie główki pak choi (lub jedna duża, w oryginalnym przepisie to kapusta włoska, lub pekińska)
1 szklanka mąki (jako osoba bezglutenowa użyłam mąki ryżowej plus 3 łyżki ziemniaczanej)
1/2 szklanki mleka (może być podkwaszone, ja użyłam koziego jogurtu)
2 jajka (użyłam indyczego do ciasta i kurzego na wierzch)
kilka plastrów cienko pokrojonej słoniny (oryginalnie boczku)
1 średnia cebula
1 łyżka masła
sól, pieprz i koniecznie zioła ułatwiające trawienie kapusty (np. majeranek, oregano, bazylia, kumin)
tłuszcz do smażenia

Najpierw przyrządza się ciasto naleśnikowe, właściwie klasycznie. Mieszając mąkę, mleko i jajo do wiadomej lejącej się konsystencji. Można posolić i dodać przypraw.

Osobno pokroić cebulkę, podsmażyć ją na maśle do żółtego koloru na patelni i na koniec dodać do ciasta.
Pokroić drobno kapustkę i dodać do ciasta. Dobrze całość wymieszać.

Smażyć na gorącym oleju (lub smalcu) dość gruby placek, wielkości kilkunastu centymetrów średnicy, tak, aby dało się go łatwo przewrócić po solidnym zrumienieniu na drugą stronę. Po nałożeniu placka na tłuszcz układamy na jego powierzchni kawałki cienko pokrojonego boczku albo słoniny. One podsmażą się, gdy przewrócimy placek na drugą stronę. 

Klasycznie dla głodomora, który to danie może potraktować jako sycący obiad, Japończycy kładą na placku wyciągniętym na talerz i polanym sosem jeszcze jajo sadzone. To już do wyboru własnego. Dla mnie okazała się to przesada.

Oczywiście nie mając japońskiego sosu zastosowałam z powodzeniem sos słodko-kwaśny, niedawno zrobiony w dużym zapasie zimowym. Można też na jaju wierzchnim dać kapkę majonezu. Wyszło pysznie.

Podana proporcja starczyła na dwa placki i naprawdę syty obiad dla dwóch osób. Jako dodatek posłużyły polskie kiszone ogórki i kubeczek jogurtu na popitkę.

12 września 2020

Sos słodko-kwaśny

Pomidory i papryki w akcji. Szukam urozmaiceń. Leczo, przeciero-soki z odrobiną papryki, keczupy ostre i łagodne. I oto jeszcze wypróbowany ostatnio przepis na sos pomidorowo-paprykowo-ananasowy: 

Sos słodko-kwaśny

Składniki:

3 kg pomidorów
1 kg cebuli
1 kg papryki (użyłam w większości ostrych papryczek pepperoni i dwie czerwone słodkie)
puszka ananasów
puszka kukurydzy
2 łyżki curry
2 łyżki soli
10 ząbków czosnku
pół łyżeczki chili lub pieprzu cayenne
2,5 szklanki cukru (do słabszego octu owocowego można nieco mniej)
3/4 szklanki octu 10% (ja użyłam szklankę dwuletniego octu jabłkowego mojej produkcji)
2 łyżki mąki ziemniaczanej (gdy więcej octu to dwie czubate łyżki)

Przygotowanie
Pomidory obrać ze skórek, pokroić na drobno. Cebulę też pokroić, zmieszać razem z solą i gotować około godziny. W tym czasie pokroić paprykę i ananasa. Dodać do garnka i gotować jeszcze jakieś pół godziny. Pod koniec dodać kukurydzę i zmiażdżony czosnek.

Syrop z ananasów wymieszać z mąką ziemniaczaną i przyprawami oraz octem. Dodać do garnka i gotować ok. 5 minut. Zmniejszyć ogień i gotujący sos przekładać do wyparzonych wcześniej słoików.

Szczelnie zakręcone postawić do góry dnem, nakryć i czekać, aż ostygną.

Z podanych ilości wychodzi 5 litrów sosu, więc trzeba dobrać na wstępie stosowny garnek i odpowiednią ilość słoików.

Nadaje się do pizzy, placków ziemniaczanych i różnych wymyślności z patelni.

9 września 2020

Gliniane proste dodatki

Udało się zrobić kilka zdjęć kilku innych prac ceramicznych, które wyszły z rąk Anny. Oczywiście to wciąż nie wszystkie... 

Ot, kilka mydelniczek i patera w kształcie liścia.

Osobiście, lubię zielenie i błękity oraz wszelkie turkusy.


Mydelniczki to oczywiście rzecz indywidualna, niepowtarzalna, dobierana według gustu i kolorów w łazience czy kuchni. Ponieważ paramy się domowym mydlarstwem bywają równie naturalnym i prostym uzupełnieniem do całkowicie naturalnych środków czystości. 


 

Bywają też brązy.

A to obiecana podstawka pod coś, lub tylko ozdoba stołu... (moim zdaniem bardzo ciekawa i unikatowa, nadaje się pod owoce albo małe kanapki, lub cukierki)


8 września 2020

Praca ręczna

Oprócz ogrodowych zbiorów i pracy przetwórczej z tym związanej zajmujemy się z doskoku swoimi pasjami. Ja piszę horoskopy, uczę się astrologii (nigdy nie można w niej powiedzieć, że się wie już wszystko), czytam, szperam po słownikach i historii, rozmyślam. Anna kręci na kole i wypieka swoje coraz bardziej dopracowane i gładkie dzieła. Jest Koziorożcem z Księżycem w Pannie, więc lubi precyzję i dokładność, wszelkie niedoróbki idące na karb "pracy ręcznej", czy "artystycznego natchnienia" denerwują ją i moim zdaniem przesadza trochę z niezadowoleniem.
Wiadomo, ceramiczny przedmiot wykonany ręcznie inaczej wygląda, niż z odlewu, gdzie wszystkie kubki i talerze mogą być jednakowiusieńkie, a co najwyżej różnić się detalami szkliwienia. Ręcznie robiony, nawet na kole, każdy kubek jest kapkę inny i ma swoją historię powstania od zera. Każdy talerzyk również. Ale można dojść do takiej wprawy, że te różnice nie rzucają się w oczy nachalnie i bezczelnie, a całość sprawia przyjemne estetyczne wrażenie użytkowości codziennej. Artystyczne szaleństwa mają to do siebie, że ładnie wyglądają na półce, w praktyce szybko się psują i kończą. A Anna lubi praktyczność.

Co rusz wyciąga ze swojego piecyka nowe przedmioty, kubki, talerze, miseczki, patery i muszę wam to kiedyś pokazać szerzej. Tylko zdarzy się zbieg okoliczności: ładna pogoda z dobrym światłem i wolna chwila o takiej porze, by dało się zrobić zdjęcia.

Na razie wrzucam jeden z nich. Ma już przeznaczoną właścicielkę. Pojemnik na kłębek wełny, dla dziergających pań (panów też, jeśli tylko taki się zdarzy).

Z boku, na tle.

Z innego boku na innym tle.

I jeszcze z góry do wnętrza.

6 września 2020

Było minęło

Lubię jesienne wieczory. Bo już mamy jesień właściwie. Wszystkie stworzenia śpią i śnią, nawet psy i kot. Pasza tylko co jakiś czas się wierci, trąca mnie nosem i prosi o wypuszczenie. Wychodzi na taras i tam po chwili zaczyna szczekać gdzieś w ciemność. Głąb lasu, który zaczyna się opodal fascynuje ją niezmiennie. Ma świetny słuch i węch, i ciekawość. Laba tego nie rozumie. Ją ruszają konkrety, głosy ludzkie, zwierzęce, wyraźne dźwięki. Pasza zdaje się słyszeć, jak ćmy fruwają.

Kocur drzemie na parapecie tarasowym, równie zajęty istnieniem życia wokół. Drzemka jest czujna. Zapachy i dźwięki, ruch powietrza odbiera całym sobą, jego ciało mówi mu, że jest bezpiecznie, albo nie i wtedy wypoczywa albo zrywa się na nogi.

Szczekanie Paszy stało się prawie jednostajne. Tymczasem zaczęło się błyskać od zachodu. Wyłączyłyśmy komputery i weszłyśmy w żywy świat, ten świat oczywistości dla zwierząt, owadów i roślin. Po mieszczańsku trochę, choć tak daleko nam już do miasta i zwyczajów miastowych. Pod pupę deseczka, żeby usiąść na schodku. W ręku kubek własnoręcznie ulepiony z łykiem w zasadzie już dojrzałego słodkiego wina mniszkowego o smaku tegorocznej wiosny. Pies umilkł. Burza jeszcze nie nadeszła. Z lasu naprzeciw dobiegły naszych uszu porykiwania jeleni...

Pierwotności dopełniły grzmoty, błyskawice i deszcz, który nadszedł, siejąc swoje krople na nasze twarze i bijąc z hukiem o blaszany dach.

3 września 2020

Znak czasu

Piękny słoneczny, nieco jesienny dzień dzisiaj był. Jak od dość dawna każdy - owocny. Powstał kolejny zestaw zabutelkowanego soku przecierowego z pomidorów, twaróg i nastaw na cydr, zasypany enzymem. Anna buszując po tunelu w poszukiwaniu już naprawdę ostatnich ogórków (które kozy zjadają) i czerwieniących się pierwszych papryk, odkryła coś nowego. Sami zobaczcie, jak to było.

Te maleńkie, ledwie widoczne są najbardziej piekące. Już są bliskie...


A inne, większe oto jak pięknie prezentują się na świeżo wypieczonym talerzu ozdobnym. Są ostre, przyrządzam z nimi leczo, dodaję po kilka do przecieru pomidorowego, aby przydać mu charakteru, do zup albo węgierskiego gulaszu. 


Tymczasem pośród krzaczków zazieleniła się dziwna postać. Dobiegły mnie już wcześniej wieści, że pokazało się to coś na Podlasiu i to nawet w wyższych rejonach wedle Białostoka, ale zawsze co na żywo to na żywo...


I oto jej zbliżenie...


Znak czasów. 
Oprócz papryki w tunelu można napotkać nieco inaczej smakującą czerwień. Używam jej często jako dodatek do obiadu. Duszone świeże liście buraka liściowego, z dodatkiem ząbka czosnku, liścia selera, pokrojonej cukinii, przypraw... świetnie urozmaicają ziemniaki, ryż czy kopytka na talerzu. Pomagając potem w strawieniu całości oczywiście.

1 września 2020

Ogród i piece

Korniszony wyszły wyśmienite. Z czystym sumieniem polecam przepis na zalewę, podany tutaj. Są chrupkie jak trzeba, nie za kwaśne, nie za słodkie. Z tego powodu przybyło mi pracy, bo Anna zażyczyła sobie większego zapasu. Ogórki wciąż bez końca się kończą... Doprawdy nie wiem, czy zdołamy to wszystko zjeść do wiosny. Zwłaszcza, że na bieżąco przerabiam pomidory. I co rusz gar 8-litrowy na kuchni się warzy. A potem wrzący efekt przelewam pracowicie do butelek i słoiczków.

Bardzo lubię pomidorowy sok i tego akurat jestem pewna, że go wchłonę w ciągu zimy. W kolejce czekają papryki. 

Różnego rodzaju, już ogrodniczka sama nie wie jakiego. Przeważnie ostre. Niektóre już dojrzały do swej palącej czerwieni i leczo z kilkoma z nich wyszło nader mocne, więc trzeba będzie przemyśleć, co z tym dobrem zrobić, aby nie zmarnować.

Poza tym chłodno i mokro się zrobiło, zgodnie z wejściem Słońca w znak zimnej Panny i wilgotnej Wenus w wodnym znaku Raka pobudzanej przez pana deszczu Jowisza świecącego z przeciwnego znaku. Merkury leci prędko po niebie to i wiatry przy okazji generuje. Palenie pod kuchnią robi się przyjemnością. Muchy też już właściwie odpuściły. 

Anna jakoś częściej do gliny się bierze i swój piecyk odpala w pracowni. Takie ciekawostki z niego później wyciąga.

I jeszcze jedna: