Czas biegnie niezauważalnie. Wciągnęło mnie tłumaczenie znalezionego w sieci kolejnego almanachu Nostradamusa (o naszych czasach) oprócz wykonywania codziennych obowiązków. Czekam też ciągle na zdjęcia z telefonu, aby wpis ubarwić. Domowniczka jednak ma jeszcze mniej chwil wolnych, aby to zrobić, a nawet już zrobione przesłać na komputer. Gdy już wieczór nadejdzie to trzeba przecież wiadomości z dnia sobie przekazać i omówić plany, potem w jakiś serial zajrzeć albo i nie, bo oczy same się kleją. I zaraz już jest ranek i wołanie: Ewa, wstawaj, już ósma! Wołaniu często towarzyszy miauczenie Maćka, który ode mnie domaga się śniadania. Przychodzi z dworu wcześniej i czeka cierpliwie aż otworzę oczy. Więc znowu baczność, stałe czynności ogarniające rzeczywistość własną i cudzą, czyli głównie zwierzęcą, szybkie śniadanie własne pośród nich, chwytanie w biegu wolnych przerw pośród zmiennych koniecznych zajęć, aby coś napisać, przeczytać, bo wieczorem już oczy nie te.
Sierpień zrobił się szybko chłodny i mokry. Przeplatany krótkimi wglądami słońca w naszą rzeczywistość, które witam zawsze z radością. Awaria cegiełki w piecu kuchennym sprawiła, że nie można go używać do czasu naprawy, zatem spora wilgotność w powietrzu i cieniu lasu sprawia, że pranie prawie nie schnie nawet w mieszkaniu. Słońce i lekki wiatr w ciągu dnia zatem mile witane. Mycie zrobiło się odtąd kłopotliwe, w zimnej wodzie albo podgrzanej w garnku.
Na początku sierpnia odbył się u nas pokaz pieczenia chleba dla dziecięcej widowni z wakacyjnych półkolonii, która zjechała na rowerach na wioskę. Chyba to dla nich jakaś fajna zabawa, bo zwierzęta uatrakcyjniają im corocznie dość długie czekanie na rozgrzanie się pieca i wsadzenie ciasta.
Poza tym niewiele się dzieje. Czasem wpadnie Andriusza i pchamy roboty bardziej siłowe. Porąbał na drobniejsze kupkę grubego drewna, naprawił jako tako ogrodzenie w sadzie albo to i owo z mechanizmów, bo ma do tego smykałkę.
Kozy weszły w ruję, przynajmniej kilka z nich i trzeba było proces kontrolować, wachlując dwoma koziołkami tak, aby bezrogi przebywał tylko z rogatymi, a bezrogie z rogatym.
Od dwóch dni wreszcie trwa wyczekiwana naprawa cegiełki i pieca. Trzeba było zdjąć płytę, wymontować zbiornik z paleniska, wyjąć przy tym trochę cegieł i kafli, spawaczo-zdun dopasował nowy zbiornik, pospawał to owo, hydraulik dokręcił, następnie trzeba wstawić wyjęte cegły i kafle, zalepić dziury. Przy okazji pomyślna wymiana baterii w łazience na nową też się uskuteczniła. Ważne sprawy.
Poza tym wokół dzieje się to, o czym wszyscy w Polsce słyszeli. Mianowicie rząd oddzielił sąsiednie wioski wzdłuż granicy, wyznaczając w nich stan wyjątkowy. Niby nic się nie dzieje specjalnego, ale każdy wyczekuje nie wiadomo czego. Policja i służba graniczna wzmogły kontrole na drogach, mowa jest o koniecznych przepustkach dla stałych mieszkańców okolic, aby znaleźć się legalnie w oddzielonym "wąskim pasie przygranicznym", ale na razie tylko mowa. I tyle. Turystyka z pewnością znów dostała kopa finansowego. Na szczęście wycofałyśmy się z niej już kilka lat temu, uznawszy że bawienie gości z miasta to nie nasza bajka, ale są tacy przecież, którzy z tego żyją. Świat się zmienia, życie utrudnia, ludzie spodziewają się pogorszenia, a nie polepszenia, strzygą uszami. I słusznie. Choć wciąż wielu takich, którzy żyją z dnia na dzień, bez myślenia o ewentualnych trudnościach. Jak choćby taki Andrij czy Iwanek. Wciąż uczę się tej sztuki, pustości umysłu, nieprzywiązywania się do rzeczy, spraw, warunków, zależności, planów i obaw. I ponoć robię postępy.