24 września 2021

Dyniowe żniwa

Dni pełne różnych prac i czynności wciąż niedokończonych. Jesień już w rozkwicie, chłody, chmurne niebo, wiatry roznoszące wszędzie mokre liście i strząsające żołędzie z dębów obok chaty. 

Udało się zwieźć gałęzie z działki leśnej w miejsce poprzedniej zalegającej kupy leży teraz kolejna do pocięcia. 
I zebrać większość dyni wyrosłej w ogrodzie permakulturowym, na wałach słomiano-kozio-obornikowych i odrobinie przerobionego kompostu. Pośród ścigającej się z nimi dzikiej trawy, która z lichego dotąd perzu przemieniła się w sytą paszę jak na najlepszym pastwisku.
Ich ilość przekroczyła nasze oczekiwania. Z pozoru wydawała się niewielka, ale gdy weszło się głębiej między pędy i liście, co rusz znajdowały się całe rodziny dyniowe na krzaku, od największej do najmniejszej rosnące, mocno ukryte i zagrzebane wśród ziół.

Taczka okazała się potrzebna owszem, do zwożenia na pakę samochodu, ale oczywiście za mała jeśli chodzi o zbiór całego urodzaju.

Anna wdarła się w gąszcz pociemniałych i zwiędłych od przymrozków liści dyniowych i zaczęła żniwa. Takich kupek było w końcu na polu kilka. Pięć? Sześć?

I oto kolejna paka pełna, zajeżdża w obejście, gotowa do rozładunku. Trzeba główkować gdzie co pomieścić, i jak posegregować. 

Jedno jest pewne. Głód nam nie grozi. Mówiąc nam, myślę o całym żywym towarzystwie w gospodarstwie.

19 września 2021

Kaczki i papryka

I rozpadało się i ochłodziło. Zwierzęta kurnikują i oborują, dokarmiane, pojone pod dachem. Wypuszczamy tylko na chwilę kaczki, w przerwach, gdy mniej rosi. Im woda nie straszna, są zachwycone wręcz, ale jedno ze stadka jest młodym indykiem, o którego trzeba dbać, aby nie zmókł. Młode indyki są wrażliwe na zimno i przemoknięcie. Wszystkie wylęgły się razem pod wspólną matką i tworzą nierozerwalną i związaną uczuciowo wspólnotę.
Muszę stwierdzić, że indyki lepiej się integrują z kaczkami, niż z kurczakami. Czemu? Kurczęta szybko zaczynają grzebać i szukać pokarmu w ziemi. Poza tym rozwijają się i dorośleją dużo szybciej. Indyki są nastawione na łapanie owadów, którymi głównie się odżywiają i skubanie ziółek tu i tam. Rosną długo. To sprawia, że takie mieszane stado się rozłazi i gubi, do tego nie rozumie wzajemnie swoich języków ptasich. I trudno je zwołać razem.
Tymczasem kaczki, równie długo dorastające okazały się zagorzałymi łowcami much i owadów (oraz pożeraczami ślimaków i żab, jak zdarzyło mi się zaobserwować) tudzież miłośniczkami różnorakich trawek. Są przy tym niemożliwie prędkie i mają błyskawiczny refleks goniąc za przysmakami. To wspólne pasje z rasą indyczą do tego stopnia, że nawet jenduszka-wychowawczyni dopiero kilka dni temu dołączyła do dorosłego stada, zostawiając swoje ulubione kwaczące rozdzierająco podrostki.
Indyczak Pikuś, jedyny jaki się ostał z tegorocznych lęgów, nawet nie zauważył braku opieki matki, czując się absolutnie bezpieczny w swoim kaczym gronie. A grono natychmiast reaguje na jego brak. Co raz jedyny sprawdzone zostało z powodu pomysłu, że przecież indyka trzeba do swoich dołączyć razem z matką. Osamotnione kaczki krzyczały za nim długo, a rano wypuszczone ze swojej pakamerki szybko pobiegły pod drzwi indyczarni, gdzie porozumiewały się z członkiem stada tak głośno i uparcie, że już z nimi pozostaje stale. Trzeba będzie na zimę dołączyć kaczęta do stada indyków po prostu. Swoją drogą są to kaczki "grzędujące", łatwo wskakują wyżej gdzie chcą i mogą i tam spędzają noc, podobnie jak kura czy indyk.

Ale tak naprawdę miałam o czym innym opowiedzieć. O tym, że z racji ochłodzenia zbieramy już systematycznie plony. W ziemiance w skrzyni z piaskiem wylądowały buraki ćwikłowe, dynie w większości zwiezione czekają na tarasie, aby je wnieść na poddasze, co jest pracą dość mozolną, bo trzeba się nachodzić "w tę i nazad" z góry w dół wielokrotnie. Usmażyłam powidła z ostatnich śliwek węgierskich francuskich. A teraz przyszedł czas na paprykę. Otóż i ona.


Romaniana, niski krzak, jasnozielone liście, można prowadzić bez podpór, wczesna, bardzo plenna, niewymagająca. Słodka.
Poszła jako podstawa sosu paprykowego (z dodatkiem ostrego Purpurowego Czejena) do zakiszenia w kilkulitrowym słoju.


Ta z kolei, szpiczasta z Biedry, polecona nam przez koleżankę, która ją wynalazła i wypraktykowała w swoim ogródeczku, jest większa i bardziej mięsista, łagodna ale smaczna, nadaje się do jedzenia na surowo w sałatkach czy na kanapkach. Krzaki trzeba podpierać, bo mają dużo dużych owoców, pod którymi się uginają.
Nadmiary będziemy suszyć i proszkować. To rozwiązanie sprawdza się świetnie jako sowita obsypka dla mięs pieczonych i boczku pieczonego, czy dodatek do zup i sosów. 

12 września 2021

Pochwała drobnego ogrodnictwa

Był piękny, słoneczny i ciepły tydzień, taki wstępniak (oby nie zastępniak) polskiej złotej jesieni. Wilgotność zmalała, można było porąbać zalegające na podwórku drewno, pnie, stare deski tarcicowe i gałęziówkę i zwieźć je taczką w odpowiednie miejsca, gdzie ułożyłam je w ścianki. Czekają jeszcze konary klonowe i dębowe, które złamały się w zimie na kaczym dołku, częściowo same, a częściowo wycięte przez Anię piłą. Mimo, że ścianki w pełni zajęte, obie drewutnie i pod balkonami też ciasno, Anna ciśnie, aby jeszcze drewno z działki leśnej zwieźć. Dawno je tam czyści, zbiera i segreguje, czas najwyższy na zwózkę. Jakieś takie przeczucie obie mamy, patrząc na wcześnie zwijającą się przyrodę i ptactwo, że zima przyjdzie wcześniej niż zwykle i może być śnieżna i długa. Warto mieć większy zapas w razie czego.

Na szczęście kuchnia już naprawiona, grzeje jak trzeba, woda gorąca, ścianka na noc nagrzana ociepla mieszkanie dostatecznie o tej średnio chłodnej porze. Przy okazji pozwalając suszyć pranie.

Poza tym trwają jeszcze prace ogródkowe. 

Na obrazku malachitowa szkatułka, zielona w środku. Bardzo smaczna i mięsista, przede wszystkim do sałatek. 

Jest też, równie pyszna, o ile nie pyszniejsza w smaku inna odmiana.

Zwie się Ruski kozak.

Zaraza wdała się jednak w końcu w pomidory i duża część krzaków została wyrwana i zakompostowana w dole w zabezpieczony sposób. W to miejsce posiana została rzodkiewka, szpinak i pakczoj, może uda się jeszcze coś zyskać od ziemi. Ostatnie owoce pomidorów, głównie najodporniejszych koktajlowych różnej barwy właśnie przerabiam na soki i kiszonki. Mimo wszystko zbiór butelek jest pokaźny i liczniejszy niż w zeszłym roku. Więc nie ma przegranej, zwłaszcza, że część zbiorów udawało się pchnąć do klientów i trochę na nich zarobić.


Powyższe owocki Purpurowego cayenne jeszcze rosną i dzielnie nabierają mocno ostrego smaku.


Inne są łagodniejsze. Np. spiczasta z Biedry. :)


A jeszcze inne potrafią podstępnie zaskoczyć wyraźnym smakiem. Jednym słowem czekają jeszcze papryki do późniejszego zbioru. I ich przerób na sosy paprykowe.

Kozy odbyły ruję, acz nie wszystkie i chłopaki stacjonują w pełnym pogotowiu. Mleka jest całkiem sporo, jakieś 9-10 litrów dziennie, które systematycznie zamieniam w różne sery i serki. To też wartościowy zapas białka na dłuższy czas.

Dzisiaj zaś zaczęły się zbiory dyni. Nie ma już niestety na co czekać, bo przymrozki zwarzyły skutecznie dorodne liście i kwiaty dyniowe, które sczerniały i zmarniały w oczach. Jak na razie zjechały na pace te wyrosłe na wałach słomianych koło tunelu. Jest ich jeszcze trochę w innych miejscach, Niezbyt są pokaźne w ogólności. Bywały lepsze lata. Wiosna była chłodna, potem zbytnie upały, teraz deszcze. Ale zawsze cieszy to, co się udało. Dynia, zamiast ziemniaków, to dla nas ważny stały pokarm warzywny w zimie. Korzystamy z niego zarówno my jak zwierzęta. 

6 września 2021

Ostra zupa z pomidorów i papryki

Pogoda rozjaśniła się, jest słonecznie w ciągu dnia, choć rześko z rana i pod wieczór. Mała fala (falka?) przymrozku zwarzyła nieco liści dyniowych w obu ogródkach, poczerniały z brzegów od zachodu skąd problem przyszedł, choć na szczęście nie zaszkodziło to wciąż jeszcze niedojrzałym owocom.

Znajomy rolnik zebrał ziemniaki, ale są bardzo soczyste od wody i pewnie będzie problem z przechowaniem. Pierwsze 2 i pół metra wylądowało w ziemiance, po przebrnięciu kolejnej już kontroli policyjnej na drodze wylotowej przy "wąskim pasie". Jeszcze drugie tyle do wzięcia.
Pogaduszki rolnicze to głównie narzekania. Na przykład ziarno i sadzeniaki kupione w Centrali Nasiennej okazały się bardzo złej jakości, nie dość że słabe to zarażone wszystkim co się da. Kiedyś tego nie bywało.

W naszych tunelach też pojawiła się zaraza na pomidorach, ale na razie wybiórczo w długim. Te z cieplicy trzeba było wyrwać. I z innych małych ostatnie ogórki zostały zebrane głównie na karmę dla kóz (bardzo je lubią) i jakieś ostatnie małosolne. 

Zbieram zioła. Kwiat krwawnika i wrotycz, glistnik i dziurawiec. Lubię mieć świeży zapas na kolejny rok. Muszę przyznać, że herbatki z udziałem glistnika i dziurawca dały poprawę w objawach kamicy, na którą od lat co rusz narzekam. 

Bateria pomidorowych soków gotowa na zimę. Brakuje już butelek. Po raz pierwszy spróbowałam kiszonych pomidorów. Najpierw nieduży słoiczek koktajlowych zalany świeżo wytłoczonym sokiem pomidorowym z dodatkiem soli. Po tygodniu posłużyły do zupy. Ten dzień wybił dzisiaj. I oto jak sobie z zupą poradziłam, mając różne inne dodatki prosto z ogródka. Wyszła pyszna, ostra, kwaśnawa, smaczna i pożywna. Polecam!

Zupa pomidorowo-paprykowa

Składniki:
Wkładka mięsna w postaci kawałka tłustej kości, u mnie sprawdziły się żeberka koźlęce w tej roli.
Słoiczek kwaszonych pomidorów koktajlowych w pomidorowej zalewie.
3 dojrzałe spore słodkie pomidory
1 mała ostra papryczka
2 większe czerwone słodkie papryki
Garść świeżych kurek z lasu
Warzywa: cebula, tarta marchew, seler, krojona dynia lub cukinia.
5 łyżek ryżu.
Przyprawy: świeże liście lubczyku, selera naciowego, nać pietruszki, 2-3 listki mięty, gałązka tymianku. Oraz klasycznie: płaska łyżka soli, kilka ziaren pieprzu czarnego, ziela angielskiego, liść laurowy.

Wykonanie:
Wziąć garnek 3-litrowy, na początek wrzucić kość, zalać wodą na tyle aby ją zakryć, posolić (pamiętając, że kwaszone pomidory będą nieco słone), dodać ziela i pieprzu, liść laurowy i zacząć gotować. Potem wrzucamy kolejno warzywa, które najdłużej się gotują, czyli seler, marchew i pietruszkę. Następnie pokrojone papryki, cebulę i grzyby. Dodajemy krojoną dynię lub cukinię oraz pokrojone słodkie pomidory wcześniej obrane ze skórki. Wreszcie ryż, aby nabrzmiał i zmiękł. Dopiero na koniec, gdy już wszystko jest miękkie i rozgotowane dodajemy kwaszone pomidory. Wcześniej przetarłszy je na sitku, aby rozebrać je ze skórki. Wlewamy miąższ wraz z kwaśnym sokiem, w którym się kisiły. I gotujemy jeszcze chwilę. Można uzupełnić ilość zupy wodą, gdyby okazała się zbyt gęsta lub pikantna oraz dodać odrobinę cukru, gdyby była jednak zbyt kwaśna. Na talerzu można polać zupę odrobiną dobrego oleju z zimnego tłoczenia i posypać siekaną nacią pietruszki.

Gdy papryczka była rzeczywiście ostra, przygotujmy się na mocne wrażenia smakowe. Super!

Porcja obiadowa dla 4 osób, dla dwóch na dwa dni, dla jednej na cztery.

3 września 2021

Uszczelnianie

Czas biegnie niezauważalnie. Wciągnęło mnie tłumaczenie znalezionego w sieci kolejnego almanachu Nostradamusa (o naszych czasach) oprócz wykonywania codziennych obowiązków. Czekam też ciągle na zdjęcia z telefonu, aby wpis ubarwić. Domowniczka jednak ma jeszcze mniej chwil wolnych, aby to zrobić, a nawet już zrobione przesłać na komputer. Gdy już wieczór nadejdzie to trzeba przecież wiadomości z dnia sobie przekazać i omówić plany, potem w jakiś serial zajrzeć albo i nie, bo oczy same się kleją. I zaraz już jest ranek i wołanie: Ewa, wstawaj, już ósma! Wołaniu często towarzyszy miauczenie Maćka, który ode mnie domaga się śniadania. Przychodzi z dworu wcześniej i czeka cierpliwie aż otworzę oczy. Więc znowu baczność, stałe czynności ogarniające rzeczywistość własną i cudzą, czyli głównie zwierzęcą, szybkie śniadanie własne pośród nich, chwytanie w biegu wolnych przerw pośród zmiennych koniecznych zajęć, aby coś napisać, przeczytać, bo wieczorem już oczy nie te.

Sierpień zrobił się szybko chłodny i mokry. Przeplatany krótkimi wglądami słońca w naszą rzeczywistość, które witam zawsze z radością. Awaria cegiełki w piecu kuchennym sprawiła, że nie można go używać do czasu naprawy, zatem spora wilgotność w powietrzu i cieniu lasu sprawia, że pranie prawie nie schnie nawet w mieszkaniu. Słońce i lekki wiatr w ciągu dnia zatem mile witane. Mycie zrobiło się odtąd kłopotliwe, w zimnej wodzie albo podgrzanej w garnku. 

Na początku sierpnia odbył się u nas pokaz pieczenia chleba dla dziecięcej widowni z wakacyjnych półkolonii, która zjechała na rowerach na wioskę. Chyba to dla nich jakaś fajna zabawa, bo zwierzęta uatrakcyjniają im corocznie dość długie czekanie na rozgrzanie się pieca i wsadzenie ciasta.

Poza tym niewiele się dzieje. Czasem wpadnie Andriusza i pchamy roboty bardziej siłowe. Porąbał na drobniejsze kupkę grubego drewna, naprawił jako tako ogrodzenie w sadzie albo to i owo z mechanizmów, bo ma do tego smykałkę.

Kozy weszły w ruję, przynajmniej kilka z nich i trzeba było proces kontrolować, wachlując dwoma koziołkami tak, aby bezrogi przebywał tylko z rogatymi, a bezrogie z rogatym. 

Od dwóch dni wreszcie trwa wyczekiwana naprawa cegiełki i pieca. Trzeba było zdjąć płytę, wymontować zbiornik z paleniska, wyjąć przy tym trochę cegieł i kafli, spawaczo-zdun dopasował nowy zbiornik, pospawał to owo, hydraulik dokręcił, następnie trzeba wstawić wyjęte cegły i kafle, zalepić dziury. Przy okazji pomyślna wymiana baterii w łazience na nową też się uskuteczniła. Ważne sprawy.

Poza tym wokół dzieje się to, o czym wszyscy w Polsce słyszeli. Mianowicie rząd oddzielił sąsiednie wioski wzdłuż granicy, wyznaczając w nich stan wyjątkowy. Niby nic się nie dzieje specjalnego, ale każdy wyczekuje nie wiadomo czego. Policja i służba graniczna wzmogły kontrole na drogach, mowa jest o koniecznych przepustkach dla stałych mieszkańców okolic, aby znaleźć się legalnie w oddzielonym "wąskim pasie przygranicznym", ale na razie tylko mowa. I tyle. Turystyka z pewnością znów dostała kopa finansowego. Na szczęście wycofałyśmy się z niej już kilka lat temu, uznawszy że bawienie gości z miasta to nie nasza bajka, ale są tacy przecież, którzy z tego żyją. Świat się zmienia, życie utrudnia, ludzie spodziewają się pogorszenia, a nie polepszenia, strzygą uszami. I słusznie. Choć wciąż wielu takich, którzy żyją z dnia na dzień, bez myślenia o ewentualnych trudnościach. Jak choćby taki Andrij czy Iwanek. Wciąż uczę się tej sztuki, pustości umysłu, nieprzywiązywania się do rzeczy, spraw, warunków, zależności, planów i obaw. I ponoć robię postępy.