Upały trwają, ale szczęśliwie noce zaczynają być chłodniejsze, co sprawia, że dom zdąża się wychłodzić przed kolejną dawką ciepła ze słońca. I nie tylko słońca. Bo przecież zbiory trwają, a nawet dopiero się rozpędzają i kuchnia jest teraz polem codziennej wytrwałej pracy.
Trwa przetwarzanie. Ogórki, choć przecież udaje się je sprzedać potrzebującym, i te małe konserwowe i te większe, sałatkowe, te z tunelu i te z gruntu, to jakoś skończyć plonować nie chcą. Mimo, że Anna obiecuje mi to od dawna. Powstały wielkie zapasy kiszonych w słojach, i plastikowych butlach po wodzie i tych mniejszych, po mleku, tudzież hordy całe sałatek ogórkowych, meksykańskiej, z przyprawą do kurczaka, czy z miodem, w których cały czas sprawdza się nasz domowy ocet. Nabrał mocy przez dwa, trzy lata dojrzewając w głębokiej piwnicy. Nauczyłam się też kisić nie tylko z dodatkiem klasycznym kopru, czosnku i chrzanu, oraz liści dębowych i porzeczkowych, ale też z dosypką czarnuszki, czy dodaniem gałązki bazylii albo lubczyka. Na bieżąco jemy małosolne i w mizerii a la tzatziki. Anna tylko donosi skrzynki zielonych ogórasków i wynosi do piwniczek gotowe pełne słoje. Przynosząc z nich kolejne partie słoików i butelek do zapełnienia.
Ogórki skończyć się nie chcą. Dzisiejszą partię zamieniam w korniszony według przepisu ze starej powojennej książki, którą Nina bardzo szanuje i dała nam zerknąć. Twierdzi, że lepszego przepisu na zalewę nie spotkała, a wiele wypróbowała. Zatem do dzieła!
Poza tym już szykują się pomidory (na szczęście w ilościach dla nas przerabialnych), no, i jabłka. Czyli sokownik rusza do pracy, oraz tłoczarnia soku, który na cydr nastawiamy.
Trochę cukinii i patisonów już zostało zebranych, co z dodatkiem jabłek, mirabelek, cebuli, pomidorów i papryczek zamieniam w keczup domowy. Jak co roku w sporej ilości, takiej, która ma mi starczyć do przyszłych zbiorów.
W takich dniach, tygodniach właściwie, bo muszę liczyć to w czasie do przodu jeszcze długim, obie kuchnie pracują, i płyta i gazowa. Więc się nie dziwcie, że w południe i do wieczora temperatura wzmaga się, aż do tej równej z zewnętrzną, a wieczorem przez chwilę nawet i większą, gdy żelazna kuchnia oddaje ciepło, a na dworze robi się chłodniej. Na szczęście noc stabilizuje sprawę, czyniąc poranek bardzo znośnym, co poprawia humor.