Ogórki z wolna się kończą. Zapasy zrobione. Jeśli nie trafi się ktoś chętny na zakup ostatków, skarmiam te większe kozom i kurom (indyczki o tarte ogórki wręcz się biją), nic się nie marnuje. Puste grządki znów mają być zasiane. Szpinakiem, rzodkiewką, pakczojem i kapustą pekińską.
Teraz zaczynają się pomidory. W jednym małym tunelu i dużym. Jest kilka krzaczków gruntowych, ale te jeszcze zielone.
Drugi tunelik dostał zarazy i trzeba było zlikwidować krzewy. Mimo to uzbierała się miedniczka zielonych pomidorów i teraz zjadam je z apetytem na śniadanie. Uwielbiam zielone smażone pomidory z patelni do sadzonego jaja. Cudne śniadanie tylko o tej porze roku.
Dzisiaj nastawiłam pierwszy gar pomidorowego przecieru.
A poza tym zdrowo rosną także dwunożne stworzenia.
A co to za przepięknościowy zwierz? Pies wymiata.
OdpowiedzUsuńPies jak pies, każdy widzi. Pasza czyli. Owczarka kozia. :)
UsuńPomidory jak malowane! Indyczęta również. Dyniowate jak widać również szaleją jeśli tylko nie brak im wody. Podczas moich podróży po kraju widzę już rozpoczęte podorywki a to pewny znak, mimo panujących upałów, zbliżającego się końca lata. Podpatruję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje relacje z życia. Chciałbym czytać Ciebie więcej
OdpowiedzUsuńPo doskonałym filmie przeczytałam książkę o tym samym tytule "Smażone zielone pomidory". Przesmażyłam, posmakowałam i odtąd to moje ulubione, wrześniowe jedzenie i mój ulubiony film.
OdpowiedzUsuń:)
Usuń