19 czerwca 2019

Zalęgi

Upały nieco zelżały, był jeden dzień wręcz chłodny, dzięki czemu oziębiłam dom, wietrząc w nocy i o poranku. Teraz znów rosną, choć zachowują pewien umiar. Za to całkowity brak deszczu. W ogrodzie permakulturowym posucha. Nasionka dyni, które nawet skiełkowały, uschły. Zatem przez dwa ostatnie dni dosiewałyśmy ubytki, robiąc dołki w starych wałach, nasypując do nich wilgotnego przerobionego kompostu i siejąc nasiona z kilku ostatnich dyń zeszłorocznych, które nam dotrwały do teraz. Jeśli jednak deszcz nas ominie, mimo zapowiedzi na najbliższe dni, rzecz się nie uda.
Za to dynie i ogórki posiane na grządkach w obejściu, gdzie jest możliwość podlewania, rosną bardzo dobrze, więc jest pewne pocieszenie.

A na koniec niespodzianka. Indyczka jednak wysiedziała. Trzeba było im pomóc wyjść z jajek, bowiem inna gatunkowa mama nie daje stuprocentowego komfortu. W tym wypadku odpowiedniej wilgotności, którą zapewnia gęś, często kąpiąca się w wodzie. Indyki jeśli się kąpią, to zawsze w piasku. Trzeba było nawilżyć nieco nadklute jaja, co sprawiło, że gruba błonka pod skorupką łatwiej pękała i pisklę mogło samo ją rozerwać od środka. Gdybyśmy tego nie uczyniły, pewnie nie poradziłyby sobie same. Najpierw pojawiała się mała dziurka, zrobiona maleńkim dzióbkiem od środka i rozlegało się popiskiwanie. Gdy nie powiększała się w dostatecznym tempie do akcji ratunkowej przystępowała Anna, delikatnie odłupując skorupkę wokół. Ostatecznie z siedmiu podłożonych jaj, wyszło na świat sześć mięciutkich kuleczek. Jedno jajo niestety uległo rozbiciu na początku wysiadywania.


Tak, garbonose.

15 czerwca 2019

Dlaczego nie chcę ratować świata

Znów po jednodniowej uldze i niewielkim deszczu, praży. Przeglądając internet wyraźnie widzę, że do ludzi zaczyna docierać fakt ocieplenia klimatu i zagrożeń z tego płynących. Ukazuje się dużo wypowiedzi, mniej lub bardziej depresyjnych i sfrustrowanych. Osób zatroskanych o stan przyrody i zaangażowanych w odkręcanie zniszczeń, jakie czyni ludzka cywilizacja. Ciekawy wpis na ten temat popełniła Krysia Cornuet na swoim blogu, pt. "Uspokajacze sumienia", do którego odsyłam, a także do artykułu w nim zareklamowanego. Warte przemyślenia.

Żyję z uczuciem lęku i bezradności jako jednostka świadomie przynajmniej od 20 lat, a tak naprawdę od dziecka. Kwestia "końca świata" zawsze była mi bliska. Z tym się urodziłam, może po to, aby coś z tym zrobić na ostatek. Apokaliptyczne koszmary trapiły mnie przez całe lata. Chcę pomóc zrozumieć ludziom, że to się naprawdę stanie i to nieodwołalnie. Nie po to, aby popadli w przygnębienie, ale stanęli oko w oko z prawdą, bo tylko prawda rzeczywiście wyzwala.

Powiem tak, moje wieszczenia zawsze się nie podobały, nikt tego nie trawił i nie trawi, jestem z tym samotna, ale żyję tak, aby jak najbardziej opóźnić zmianę, równoważyć nieuchronne zniszczenia i ignorancję społeczną, zmniejszyć ostateczny szok. Trendy uzdrawiające ziemię nieco mnie śmieszą, bo widzę jak młodzi są naiwni i coraz bardziej odrealnieni. Moje pokolenie jest ostatnie z tych, które rozumieją, co się dzieje. Późniejsze wpadną w wir szybko narastających zmian i albo wymrą szybko i nieporadnie (nie łudzę się), albo dostosują się do zmienionych/zmieniających się gwałtownie warunków, z gotowością transmigracji na wschód włącznie. Bo na wschodzie, nawet nie w Polsce, lecz dalej ludzie przetrwają. 
Nie mam z tego powodu depresji, tylko stały smutek w sobie, (choć podszyty radością, bo wiem czemu to służy). Także dlatego, że ciągle innym buczę za nisko, za ponuro, przygnębiająco, ale przecież znam prawdę i jej się trzymam. Żadnych iluzji. Jest jeszcze Bóg, metafizyka, cele, o których niewielu ma pojęcie. Może się ujawnią większej ilości ludzi właśnie pod wpływem szokowych zmian, od których najlepsi złapią wiatr w żagle. 
Zmiany nie będą z dnia na dzień. Jest czas, aby się dostosować do nich, porzucić przyzwyczajenia, lęk przed samodzielnością, okowy mentalne. Te najtrudniejsze do zniesienia są tuż przed nami. Im większa ignorancja i wypieranie, typu "jakoś to będzie", albo "tyle razy już to słyszałem i nic", albo "to się da zaleczyć, poprawić, lepiej zorganizować, uświadomić ludzi itp." tym będzie większy szok i dzikie przerażenie, gdy nagle, z dnia na dzień stabilne filary naszego świata po prostu znikną. 
Późniejsze zmiany obejmą dwa trzy pokolenia, wszystko co najgorsze dopełni się do końca tego stulecia. W sensie takim: najpierw zarazy i wojny o energię i przestrzeń dla uciekinierów z krajów zbyt gorących, o dominację kulturowo-religijną, o wodę i pokarm, epidemie zwierząt i ludzi, potem zniknięcie granic, enklawy przetrwaniowe i utopijne oraz swobodne przemieszczania się tam, gdzie da się żyć. 
Będą pojawiały się ostre katastrofy pchające szybciej procesy zmian do przodu, np. pustoszące tornada, pożary lasów, deszcz meteorów, jałowienie ziemi, upały, wymieranie gatunków, po 40 latach suszy 40 lat deszczowych, ogromne powodzie i podniesienie się poziomów mórz, większość Europy zalana, trzeba będzie przesunąć się ku północy i na wschód. Tak, porzucić nawet polskie tereny, które w latach 30 i 40 będą jeszcze dość sprawnie funkcjonowały. Przy okazji wszystkie zgromadzone wirusy i bakcyle w tajnych laboratoriach wyjdą na zewnątrz i zrobią co swoje, znikając tym samym. Podobnie z reaktorami atomowymi... Życie przetrwa, obecna cywilizacja nie. 
Jeśli zobaczymy, że matrix to nie tylko system niewolniczy, w którym tkwimy, ale ogólnie cały materialny świat, biologii i natury, kultury, nauki, ot, niedoskonałe i spłaszczone, uwięzione odbicie świata boskiej świadomości, to wspólnie możemy go porzucić bez żalu, i bez powrotu. Ziemia ma w sobie moc, aby się odrodzić i robi to od milionów lat. 
Ci, którzy chcą doskonalić ten niedoskonały świat pewnie będą mieli następną szansę, i pewnie na wyższym poziomie. Aby mogli dojść do tych wniosków sami. W każdym razie procesy, które się zaczynają ujawniać posłużą udoskonaleniu ludzkiego ducha, wykasowaniu wszystkiego, co nim nie jest. Spójrzmy na to w ten sposób, a nie będziemy źli, ani się bać.

Przy okazji zapraszam na inny mój blog "Nostradamus po polsku", gdzie zamieszczam ostatnio artykuły o odczytanych datach w przepowiedniach tego wielkiego jasnowidza, który naprawdę nigdy się nie pomylił.

12 czerwca 2019

Upał w wiejskich opłotkach

Jak znosicie ten wzmożony upał?


U nas na razie odczuwalna 31-32, choć ma być większa, nieco orzeźwiające podmuchy wiatru, piasek wydmy rozgrzany bucha w południe gorącem jak plaża, pastwisko żółknie w oczach. Kozy pasą się jedynie wczesnym rankiem, przedwczoraj o 9, a wczoraj już o 8 wołały do obory. Kąśliwe i krwiopijcze bąki i gzy, podjarane słońcem nie dają im w ciągu dnia spokoju. Nawet na zacienionym zapleczu w zagrodzie. 
Z tego powodu wstaję, o zgrozo, jak Pan Bóg rolnikowi przykazał, o świcie, aby mogły coś skubnąć choćby trochę. W sadzie, albo jak na zdjęciu powyższym, w cienistym lesie opodal.
Po południu dopiero w okolicach 18, gdy powietrze staje się znośniejsze, wyskakują na chwilę na łąkę, pasą się w wielkim pośpiechu, biegiem albo na leżąco/siedząco, pobekując, po czym galopem całe stado wbiega do obory, uciekając przed muszą zarazą. Zadyszane, utrapione upałem. 
Jednym słowem sianko, woda, cień, i mało mleka. Ale już mi nawet o to mleko wcale nie chodzi, bo w taki czas jedynie twaróg, jogurt i kefir się udają. Tylko, aby miały chociaż trochę ulgi. 
Dodam, chemiczne środki odstraszające zostały zastosowane. Nic nie wnoszą, albo tak niewiele, że tego wcale nie widać. Dzisiaj jednak użyty olejek herbaciany w widoczny sposób ulżył tym najbardziej atakowanym. Czyli jest jakiś sposób.
Oby udało się przeżyć ten tydzień. I następny, który też niewiele ma być lżejszy. 
Poza tym zielenina w ogródku krzaczy w oczach, pomidory wznoszą się szybko do góry, papryka ma już owoce, dynie wypuszczają liść za liściem. W mieszkaniu, mimo krótkiego palenia w południe pod płytą, ze względu na robienie twarogu, temperatura jest niższa, niż na zewnątrz, zasługa cienistych drzew wokół, z pewnością. Które także okazują się dobrą przesiewającą światło zasłoną dla roślin ogródkowych. 
Drób chowa się w cieniu w najgorsze godziny. Trzeba dbać o wodę, aby była zawsze w potrzebie. I dokarmiać co rusz najmłodszych. Pisklęta indycze i kurze, pod jenduszką prowadzącą i kwoką, mają się świetnie i zdrowo. Z zapałem polują na muchy. Taka temperatura akurat im w tym wieku bardzo sprzyja.

Ku pamięci zamieszczam zdjęcie jeszcze niedawno bujnie kwitnących akacji (robinii) za domem. Ich zapach był oszałamiający i popołudniu i wieczorami pchał się do pokoju przez drzwi na taras zachwycającą chmurą. Od wczesnego rana huczały w koronach drzew przeróżne owady (och, nie tylko pszczoły żywią się pyłkiem, pełno tam przeróżnego bzyczącego tałatajstwa, pszczółek dzikich, os, osek, trzmieli, szerszeni leśnych, chrząszczyków i muchowatych też). Któregoś dnia zawiał wiatr i w ogródku przydomowym spadł śnieg z płatków akacjowych. Pozostało nam po tym przełomowym czasie winko kwiatowe, które bulgocze w gąsiorze.

9 czerwca 2019

Sienne zbiory

Sianokosy przez trzy pierwsze dni szły jak po grudzie.
Kośba poszła szybko i sprawnie. Pogoda dopisywała. Chciałyśmy zmieścić się w kilku prognozowanych dniach słonecznych, po których miało zacząć solidniej padać. Jednak, gdy siano wyschło i można już je było zbierać, 2 razy padła maszyna do kostkowania na łące. Kilku innych właścicieli kostkarek odmówiło z różnych przyczyn. Akurat pracowali, mieli nieprzygotowane maszyny, albo tłumaczyli, że właśnie jest wielikoje świato prawosławne. Tymczasem czas naglił. Kolejnego dnia Anna, po wysłuchaniu kolejnej odmowy ruszyła sama na łąkę i kilka razy przywiozła na przyczepce i pace samochodu siano luzem. Ale umęczyła się tylko, względem niewielkich efektów. Do tego siano owo zajęło całe pomieszczenie w budynku. W kostkach zmieściłoby się tam wielokrotnie więcej. Na szczęście nagle trafił się katolik ze sprawną i zadbaną maszyną z dalszej wsi. Anna zmobilizowała znajomych, którzy przypominali sobie kto gdzie co ma i w ten sposób dostała odpowiedni namiar.
Przyjechał punktualnie na łąkę, skostkował wały szybko i sprawnie. Po raz pierwszy, odkąd robię sianokosy widziałam tak dobrze ściśnięte i związane kostki. Znalazł się także pomocnik, Andrij, w całkiem dobrej formie, pracujący w niesamowitym tempie i z ogromną wytrwałością, której już u młodych mężczyzn się nie spotyka. Siano zostało zwiezione w kilku obrotach samochodem z przyczepką. Pomagałam ile mogłam, raz spadła większość kostek na zakręcie przy chacie, trzeba było zwieźć taczką. Potem donosiłam kostki Andriuszy, który je widłami wrzucał na stryszek.
To właśnie dlatego, że nie mamy dużej stodoły, a miejsca do gromadzenia zapasów są pod dachem, nie możemy skorzystać z belarki, która weszła w modę wśród rolników od jakiegoś czasu. I stąd kostkarek jest coraz mniej, są w coraz gorszym stanie i psują się łatwo.
Prognozy tego dnia były burzowe, ale jak zazwyczaj okazały się przesadzone. Było gorąco i wiał orzeźwiający wiatr. Dopiero po zmierzchu raz czy dwa zamruczało za horyzontem, i nie spadła ani jedna kropla deszczu. Jedynie nieco zelżała temperatura. Udało się bez problemu umieścić zapasy pod dachem.
Ostatnie reklamy prognostyczne, którymi bombarduje internet, a czasem nawet ostrzeżenia rozsyłane telefonami uczą ludzi paniki i strachu przed przyrodą. To nowy wynalazek, żeby straszyć zbiorowo pod płaszczem ostrzegania. Nie ma nic bardziej denerwującego, gdy co chwila brzęczy któryś z kilku telefonów, dostający SMSa przed burzą. Która wcale nie nadchodzi, albo okazuje się zwykłą przymiarką do czegoś w rodzaju burzy. Bo przecież zapowiadane opady wcale nie nadeszły...