Przedzimie nadal się pitoli. Właśnie zszedł śnieg zamieniony najpierw w oblodzenie, ruszyły wilgocie i mgły nad burymi polami i lasem. Ha, trzeba zabrać się wreszcie za przedświąteczne porządki!
C.o. już jakiś czas chodzi kilka godzin w ciągu dnia, od kiedy nocami temperatura zaczęła spadać poniżej zera.
Tymczasem pojawiła się nowa pralka. Kupiona w dniu i godzinie, które wyznaczyłam astrologicznie tak, aby ominąć pechowe układy. Nigdy nie wiadomo, jak by było gdyby, więc efekt trudno mi oceniać. Ot, przeznaczenie, że zaglądam w gwiazdy w takich wypadkach. Przyjechała po kilku dniach w czasie również harmonijnym. Wczoraj, przy Księżycu w znaku Byka, samodzielnie ją zainstalowałyśmy w miejsce starej, którą trzeba było wystawić tymczasowo na podwórze. Poczeka tam na złomiarzy. A dzisiaj ta nowa odbyła inauguracyjne pranie. Bez kłopotu.
Piłę udało się Annie naprawić, wymieniła sama prowadnicę i na razie podstarzały już sprzęt rżnie drewno bez problemów. Kupa gałęziówki na podwórzu zmniejsza się stopniowo. Trzeba miejsce uwolnić, bo działka w lesie wciąż niedokończona, i do wiosny będzie nowy zbiór.
Młynek odesłany, czeka na weryfikację, więc kasa jeszcze nieodebrana. Tutaj Anna porządziła się z datą sama. Zobaczymy jak będzie.
Jednak pechowy miesiąc jeszcze się nie skończył, wczoraj zdarzyła się trzecia już w jego trakcie nagła awaria prądu podczas gdy pisałam na komputerze. W efekcie tekst znikł na zawsze. Ponad miesiąc drobiazgowej pracy tłumacza po prostu na darmo. I tak się plecie.