30 marca 2018

Test medyczny

W ostatnim czasie Saturn i Mars, dwa największe w astrologii malefiki, czyli twórcy zła, w kwadraturze do Słońca w wiosennym znaku Barana dają mi popalić. Dają zresztą popalić nam wszystkim, ponieważ są to układy odpowiedzialne za tę nieszczególną, niewiosenną, zimną, śnieżną i pozbawioną powabu pogodę, której jak dotąd końca nie ma. Mars jeszcze zbliża się do Saturna na moim urodzeniowym Słońcu w Koziorożcu, ale to już pesteczka. Wobec tego, co mamy już dzięki Bogu za sobą.
Od półtora tygodnia w domu testujemy wielką i małą farmę. Na tę samą chorobę. Ja - Koziorożec z Księżycem w Pannie, doświadczany Marsowo-Saturnicznie, na starcie 38,5 stopni gorączki, po zażyciu 13 kropel cudownego specyfiku stosowanego przez carskich lekarzy wojskowych podczas I wojny światowej (koszt grubo poniżej złotówki) doszłam pierwsza w pozycji pionowej do mety. Anna, tak samo Koziorożec z Księżycem w Pannie, doświadczany w w/w sposób i identycznie wysoką gorączką, po zażyciu 16 tabletek antybiotyku i różnych takich (koszt 50 złotych) właśnie przedwczoraj zgięła się nie tak i dostała na samej mecie... ataku lumbago. A po nocy spędzonej z gorącym termoforem na wiadomej części ciała, zaliczyła zjazd, z którego musiałam ją własnoręcznie z podłogi zbierać i podnosić. 
Po intensywnym dokarmianiu od rana, chuchaniu w rozgrzanej pościeli, oraz pieszczeniu oczu i uszu netflixowym gównem serialowym bez przerwy, zdołała wpełznąć po drabinie na strych obory, aby zrzucić zapas siana dla kóz na kolejny etap urlopu rekonwalescencyjnego, Sama nie wiem, czego lepiej się trzymać, z tych metod leczniczych... bo gros pracy spadło na moje barki. W każdym razie gaszę wieczorem pragnienie czerwonym winkiem własnej roboty... i rozmyślam o podobnych splotach przeznaczenia rozwiązanych innymi sposobami, wnoszącymi jakże odmienne skutki na dalej.

26 marca 2018

Kryzys wiosenny

Powaliła nas choroba. Anna szybko zrejterowała do lekarza i zaczęła kurację antybiotykową. Ja pozostałam przy swoich metodach. Po tygodniu czasu mogę powiedzieć, że obie czujemy się jednako ch...jowo.
Kiedy razem miałyśmy powyżej 38 stopni gorączki musiałyśmy skoordynować swoje wysiłki, aby wykonywać codzienne konieczne prace, nawet pełznąc i czołgając się. Aby potem paść na kilka godzin w ciepłą pościel i usiłować wypocząć.
W tym czasie wykociła się ostatnia koza, na świat przyszły dwie śliczne kłapciate kózki, trzeba było dopełnić obowiązków położnej. Nie zauważyłyśmy z tego chorobowego przemęczenia, że koza ma ranę na wymieniu, wyglądała na zabrudzenie łożyskiem. Anna odkryła prawdziwą przyczynę dwa dni później, gdy zdojone mleko z nabrzmiałego strzyka zaczęło być mocno różowe. Na szczęście w domu jest stale w pogotowiu lekarstwo i strzykawka. Koza dostała trzy razy antybiotyk, specjalne odkażające smarowania i opuchnięcie już schodzi, mleko też wróciło do zwykłej barwy.
Dostała cios rogami od własnej matki, która była już mocno zmęczona ciasnotą i zamykaniem ich na całe dnie. Kiedy pogoda zaczęła się wyraźnie poprawiać i ocieplać, w dzień słońce wysoko stać, a my odzyskałyśmy nieco sił, kozy są wypuszczane na kilka godzin na podwórze, gdzie zajmują się korowaniem zwiezionego drewna i jedzeniem siana, a koźlęta bieganiem i zabawą. Bardzo to uspokoiło nastroje.
Wizja zbliżającej się wiosny, ćwierkające wiosenne ptaszki, ciepło w ciągu dnia (w nocy są nadal przymrozki i gleba wcale nie odmarzła) poruszyła też rolniczy biznesik. Ogłoszenia dawno wisiały tu i ówdzie, a dopiero teraz bywa po kilka telefonów dziennie. A to ktoś kózkę kupił, a to kozła pożyczył, a to koguta się sprzeda, może indora lub indyczkę. Tylko o jaja nikt nie pyta, a wysypują się z lodówki, mimo, że codziennie karmię nimi psy i koty, a Anna zrobiła wielojajeczny sernik z przedostatniego twarogu zeszłorocznego, przechowanego w zamrażarce.

Zajrzał też majster ustalony jeszcze przed zimą, do wykończenia pokoju głównego, który wciąż pozostaje w pierwotnej wersji. Szykuje się zatem ostry remont zaraz po świętach.

Póki co snuję się po świecie w zwolnionym tempie, z trzaskającym bólem zatok czołowych, tłumionym tabletkami przeciwbólowymi, nosem odtykanym kroplami do nosa, i niedomiarem temperatury, 36,4.

19 marca 2018

Się plecie

Krótkie przedwiosenne ocieplenie szybko się skończyło. Mimo wysokiego jaskrawego słońca wrócił śnieg i mróz, nawet jeśli w porywie dnia dochodzi tylko do minus 2, to i tak wrażenie zimna jest dziwnie spotęgowane, podmuchy lekkiego wiatru szczypią w nosie i oczach, dłonie grabieją. Aż wątpię, że prognozy internetowe i inne oficjalne mówią prawdę. Wszystkie posiadane dotąd domowe, zewnętrzne i wewnętrzne termometry wysiadły, chińszczyzna poprzylepiana na szybach okien wprowadza w błąd, pozostaje palić w piecach i cierpliwie żdać wiesny!

Koźlęta zrobiły się już tak energiczne, że wyłapywanie ich po obrządku graniczy z cudem. Ledwie dwa psy sobie z nimi radzą, wganiając rozbrykane bachory do obory. To nie koźlęta, a pchły jakieś! W efekcie takich codziennych wysiłków łowieckich, Anna zapadła właśnie na coś w rodzaju przeziębienia. Chrząka, pokasłuje, narzeka na gardło i lekki ból w oskrzelach.
- Trza było gębusi nie drzeć pod wiatr - stwierdziłam kwaśno. Bo teraz cała rebiata na mojej głowie będzie.

Witamina C wyszła była i zapas nie został uzupełniony w porę. W ruch poszła cebula, czosnek, chrzan, imbir, sok porzeczkowy, herbatka rozgrzewająca z kwiatu lipy, cytryna, gorące mleko i termofor pod stopy. Filmy na Netflix w oczy, żeby czymś zająć umysł. I tak to się plecie.

15 marca 2018

Ciepłe powietrze

Udało się sprawnie zwieźć dwie fury pozyskanego drewna z pobliskiego lasu. Resztę, tę najbliższą drogi Anna przywiozła na przyczepce. Traktorzysta z synem był sprawny, solidny i niedrogi. Anna chwyciła zatem dziś za piłę swoją ukochaną i rżnie wielką kupę. Mnie czeka układanie.
Opał uzupełniający tegoroczne zużycie, na przyszłą zimę, zmieścił się w granicach 200 złotych. Owszem, trzeba będzie jeszcze doliczyć koszty paliwa do piły. Ale robocizna własna.

Kury, z radości przedwiosennej zwiększają nieśność. Dziennie dochodzą do 9 jaj.
Dokarmiane koźlęta mają się dobrze. Najstarsza Fruzia została odstawiona na noc i rano mleko Felicji idzie na nakarmienie czworga głodomorków. Dwóch syneczków Flory, i dwóch córeczek Muci, pierwiastek. Florka, Froda i Fiki i Miki. Robimy to już tylko dwa razy dziennie, bo dzieciaki jakoś sobie radzą, w końcu mają matki.

Wczorajszy wyjazd do powiatu, w sprawach urzędowo-zakupowych (ZUS, KRUS, Agencja Rolna, bo termin określenia się co do stada mijał właśnie, supermarkety, żeby zapas makaronu dla psów i ryżu dla nas zrobić), mimo, że przebiegł sprawnie, i Santa Klaus wbrew wcześniejszym obawom spisał się dzielnie, mocno nas umęczył. To przedwiosenne powietrze, ech. Wysysa siły.

12 marca 2018

Kiszka ziemniaczana z Podlasia

Śniegi zeszły, jeszcze gdzieniegdzie utrzymuje się grząskość podłoża. Stado ptasie żeruje na kaczym dołku wydrapując chciwie z gleby resztki mchu. Wzięło nas wczoraj na kulinarne zajęcia dodatkowe. Taka kulinarna niedziela.
Przyrządziłam kolejne porcje pasztetu w słoikach, wyszło ich pięć. Bo poprzednie szybko się skończyły.
A poza tym, jakby z rozpędu sporządziłyśmy kiszkę ziemniaczaną, podlaski przysmak. Nigdzie nigdy wcześniej jej nie jadłam w Polsce, tak jak i babki ziemniaczanej. Potrawa wschodnia jednym słowem. Dawno już przez nas nie robiona. Wyszła pięknie i smacznie, dziś się skończyła, a na poczęstunek załapał się niespodziewany gość. Pochwalił.



Kiszka ziemniaczana

Składniki:
2 kg ziemniaków
1 duża cebula
0,3-0,5 kg boczku, podgardla albo słoniny, co się ma. Można też dodać pokrojonej w kostkę kiełbasy.
5 łyżek mąki ziemniaczanej
2 jaja
Przyprawy: sól, pieprz czarny świeżo mielony, ziele prowansalskie, zależnie od gustu, 3-4 ząbki czosnku.
Jelita

Przyrządzenie:
Ziemniaki, czosnek i cebulę zmielić drobno, jak na placki ziemniaczane, odsączyć. Dodać pokrojonego w kostkę boczku lub słoniny, jaja, posolić (na tę ilość łyżka-półtorej soli) i przyprawić do smaku. Dokładnie wymieszać, zagęszczając nieco mąką ziemniaczaną. Konsystencja nie może być zbyt rzadka, ani zbyt gęsta, podobna do tej na placki ziemniaczane, może ciut gęściejsza.
Nakładamy jelito na odpowiednią końcówkę w maszynce i nabijamy tak samo, jak to się robi z kiełbasą. Formujemy kiełbaski długości parówek.
Układamy na dnie brytfanny kilka cienkich paseczków słoniny, układamy nabitą kiszkę, tak, aby się ze sobą nie stykała. Nakłuwamy każdą kiszkę w kilku miejscach szpilką, aby płyn podczas pieczenia miał którędy uciec. Inaczej kiszka pęknie i straci na piękności. Można jeszcze dać odrobinę smalcu na wierzch każdej kiszki.
Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni, z termoobiegiem jakąś godzinę.

Smakuje na ciepło i na zimno. Z chrzanem, keczupem, kwaszonką do smaku. Odsmażana ze skwarkami zyskuje nowe życie.

8 marca 2018

Przed przedwiośniem

Wreszcie puściło ostre mrozisko, zmuszające nas do palenia w piecach od rana do nocy. Od wczoraj odwilż pełną parą, pcha się przedwiośnie. Ptaki ze świeżym przypływem sił rozbiegają się po obejściu, penetrując przestrzenie dotąd zakryte śniegiem i zamrożone. Chce im się grzebać, szukać pokarmu. Jak na razie znoszą po 5 jaj dziennie, ale pewnie na dniach będzie jajeczny szturm.

Anna zwiozła co mogła z leśnego urobku, do reszty trzeba traktor wynająć. Szykuje się pszczół posłuchać, czy się ruszają, brzęczą w ulu. Jak trzeba będzie, dokarmić przed wiosną. Mnie się różne plany snują po głowie. Działać się chce.

Urodziło się nowe stadko kozich dzieci, w większości płci męskiej. Jeszcze tylko jedna koza do wykotu. Nie było większych perturbacji, oprócz tego, że pierwiastki mają po dwójce, a mleka mało. Zatem dokarmiamy trzy razy dziennie trójkę koźląt, z butelki, mlekiem zdojonym od Gwiazdy.