25 grudnia 2022

Święta noc

Rano w kurniku okazało się, że zdechł w nocy stary dziesięcioletni gąsior Balbin. Odszedł spokojnie, nie niepokojony. Ciało wyniosłam w darze lasowi.

Bożonarodzeniową nocą obudziłam się we śnie, bo coś przyszło od drzwi tarasowych i wskoczyło spokojnie na tapczan, ułożyło się w moich nogach, jak zawsze bywało. Maciuś? zapytałam w myślach, zaskoczona. Usunęłam się trochę, jak zawsze, aby miał miejsce wyżej koło mnie. Wstał i podszedł blisko, łasząc się z miłością. Głaskałam go od głowy po czubek ogona czując w dłoniach jego gładką sierść, kształt.
Obudziłam się natychmiast, ze łzami w oczach. Jakiś czas czułam ogromne wzruszenie w sercu i miłość, z jaką on zawsze zjawia się przy mnie w snach, po czym najpierw Laba zaczęła wydawać szczególne dźwięki przez sen. Popiskiwała tak jak, gdy pieściła się z Maćkiem, iskała jego sierść, a on siedział przed nią spokojnie, poddając się. Gdy się uciszyła, zaczęła mruczeć Pasza na innym posłaniu, także przez sen. Dość niezwyczajnie. Bo gdy obie biegają we śnie inaczej wzdychają i słychać, że szczekają. Teraz obie nie szczekały, a mruczały, popiskiwały.
Pasza wkrótce obudziła się, wstała i podeszła do drzwi na taras, zaczęła je ze zdziwieniem obwąchiwać, po czym ułożyła się koło nich. Wtedy wstała też Laba, podeszła do niej i również chwilę wąchała próg. Po czym obie rozeszły się z powrotem do siebie.
I wtedy dobiegł mnie z zewnątrz jeden nawołujący okrzyk gęsi. Nigdy w domu nie słychać ich gęgania z kurnika, ale może to był okrzyk wydany przez owdowiałą Pulcię. Jeśli tak, to u niej zjawił się z wizytą Balbin.

21 grudnia 2022

Mapa nieba

Odrywam oczy od wykładu mądrego starego astrologa na temat poszukiwania zgubionych rzeczy w horoskopie obliczonym na chwilę zadania pytania, bo Anna dziwnie się miota po pokoju. Odsuwa meble, klęka, zagląda w każdą szparę z latareczką, wertuje książki i szpargały na biurku.
- Co się stało? - pytam.
- Wyleciała mi karta z telefonu przy wymianie i spadła gdzieś na podłogę. Ramkę znalazłam, o tu, ale środka nie ma...
- Poszukam w horoskopie, a nuż się znajdzie? - mówię. I jednym kliknięciem uruchamiam program astrologiczny, a w nim zegar pokazujący aktualny układ planet nad naszym domem.
- Sygnifikatorem kart pamięci jest Saturn - stwierdzam uczenie - sprawdźmy, gdzie jest w horoskopie. Bo jako na niebie tako i na ziemi.
- No, i? - pyta po chwili Anna wyglądając na klęczkach spod biurka.
- Wygląda na to, że jest u siebie, czyli gdzieś przy tobie. Patrzmy na kierunek zachodni, bliskość okna lub drzwi, wyższy poziom niż podłoga.
Dopiero po tym stwierdzeniu włączyłam się w pomoc w poszukiwaniach zguby. Przejrzałam wszystko wokół komputera, próg drzwi na taras, sąsiednie stoliczki, nic.
- Spójrz na swoje ubranie, może przylgnęła do ubrania, wpadła do kieszeni - proponuję.
Anna sprawdza wszystko dokładnie, przetrzepała także swoje siedzisko, nic.
- W takim razie nie mam pojęcia. Może źle określiłam sygnifikator, Ale jaki mógłby być inny? - wracam do swoich zajęć i gapię się jeszcze w mapę nieba.
- Jest u siebie - powtarzam - ale co to znaczy?
Po chwili Anna skacze jak szalona do góry. Jest, zguba się znalazła! Po prostu nigdzie nie zginęła. Pozostała w telefonie, a ona z nieuwagi zajrzała do nieużywanej starej komórki tej samej marki i wielkości, skąd kartę wyjęła i przełożyła szczęśliwie do drugiego telefonu, leżącego obok. Na podłogę upadła pusta ramka, i tyle. Karta była cały czas u siebie.

19 grudnia 2022

Wspólnota

Wczorajszym, sobotnim przedpołudniem Anna wybrała się ze swoją wystawką na jarmark do Hajnówki, już dawno temu zaklepany. Nie byłam z tego zadowolona, drogi ośnieżone, mróz trzaskający. I dzień rozpoczęłam przypadkowym wylaniem gorącej kawy na stolik komputerowy, na szczęście obyło się bez takich zniszczeń jak poprzednio, gdy trzeba było router wymienić. Ale kawa musiała być drugi raz parzona. Ot, taki znak. Znaczek.

Ledwie wyjechała za bramę, niedaleko domu, jeszcze w zakresie opłotków, zaryła na poboczu w śniegu, kilka centymetrów od głębokiego na 2 metry rowu. Wezwana na pomoc, zła, że nowa kawa znowu mi wystygnie, poszłam z szuflą śnieg odgarniać. I musiałam stwierdzić, że sprawa wygląda na poważną  do ogarnięcia, nawet dla dwóch osób.

I wtedy nagle przystanął ktoś jadący z wioski do gminy. Od razu uznał, że pomoże. Były na szczęście pasy spinające do użycia, wożone od czasu sianokosów. Nie byliśmy pewni ich wytrzymałości, więc kierowca ów zdecydował się na ryzyko, w razie czego miał zawrócić i swój hol przywieźć z domu. Jednak jego samochód był mniejszy niż nasz, a droga śliska. Deliberowaliśmy dalej jak tego dokonać.
I chwilę potem zatrzymał się jadący ze sklepu na rowerze Andrij.
I zaraz za nim inny wioskowy ziomal wracający akurat z miasta swoim nowym starym busem. Taki zbieg okoliczności na naszej bocznej drodze jest naprawdę ewenementem, tu całymi godzinami nic nie jeździ ani nikt nie chodzi!
Oczyściłam szuflą śnieg spod kół i pod karoserią ile się dało, samochód został doczepiony z tyłu do busa, za kierownicą usiadł ów sąsiad, jako bardziej po męsku zdecydowany kierowca i poszło!
Nasze auto wyciągane tyłem na drogę zachwiało się i zawisło niebezpiecznie nad rowem. Wtedy rzuciliśmy się jak jeden mąż w trójkę ze wsparciem. Ja, Anna i Andriusza pchnęliśmy go od czoła w górę, nurzając się sami po pas w śniegu.
Udało się pojazd ustawić prawidłowo w kierunku jazdy szybko i sprawnie. Podziękowania, piwko się należy, chłopaki! itp. po czym podróż była kontynuowana. Dzielna Anna wróciła bez większych przygód po zmroku, całkiem zadowolona, bo sprzedała większość swoich wyrobów, nadały się na prezenty świąteczne.

Ot, takie cuda sprawia zwykła ludzka wspólnota.

17 grudnia 2022

Śmięciowisko

W przerwie między śniegami zajechała do nas ekipa urzędowa zbadać komisyjnie i udokumentować na piśmie i fotograficznie jak sobie radzimy z kompostowaniem odpadów roślinnych tudzież segregacją śmieci. Ponoć z losu nas ten zaszczyt kopnął, ale mniemam, że to początek zaciskania się więzi systemu z prostym ludem. Bowiem opłat za pewien rodzaj wywożonych śmieci nie chcemy, bo z jakiej racji.

Cóż może robić rolnik i do tego ogrodnik z odpadami butwiejącymi i gnijącymi, jeśli nie wyrzucać na kompost? Aby i zwierzyna też z tego coś miała, no i gleba. Nawet popiół piecowy z drewna jest bardzo cennym składnikiem tegoż.

Komisja zajrzała także do kosza, robiąc fotkę śmieciom i badając czy są właściwie posegregowane.
Szkoda, że los nie padł na jakąś samotną niedorajdę, starowinkę albo ród troglodycki, bo z pewnością włos by się jeżył, a urząd miałby co robić dodatkowo, uświadamiając pospólstwo jak odróżnić plastik od szkła, a tkaninę od papieru. Szkło klasycznie w las leci w miarę jak naczynia są opróżniane w drodze ze sklepu, butelki plastikowe i puszeczki również, więc po co kosze i te wszystkie udziwnienia, jak i tak śmieć to śmieć, nie inaczej.

Kompostownik urządzony w zarekwirowanej spod gminnego sklepu dużej drewnianej skrzyni opakowaniowej spodobał się nader. Fotogeniczny. Brnąć dalej pośród śniegów w pole, gdzie więcej odpadów się kisi nikomu nawet nie przyszło do głowy. I tak pod białym puchem niewiele było widać.

Teraz to już zupełnie nic, bo efekty śnieżycy sprzed kilku dni zostały wczoraj dowartościowane i uwznioślone, aczkolwiek obyło się bez poprawki z łopatowania. 
Karmimy ptaszki, które zaglądają codziennie na taras. Głównie to młoda sójka w towarzystwie sikorek bogatek jak na razie. Skórki ze słoniny wywieszone, dodaję jeszcze naczyńko z kawałkami smalcu, posypanego różnymi ziarenkami, który całkiem dziobatym wchodzi, jak widzę. Potrafią również podczas obrządku rano i popołudniu żwawo i szaloną śmiałością zlecieć z nieba i porwać kawałek dyni z nasionami, krojonej dla kóz.  

12 grudnia 2022

Zimowanie

Na zimowe smętki, rodzące się z krótkiego dnia, długich wieczorów i przebywania we wnętrzu, do czego u mnie dochodzi zmęczenie wzroku sztucznym światłem i żmudną pracą pisarską najlepsze jest odśnieżanie w piękny, spokojny i pogodny dzień po śnieżycy, która już przeszła.

Napadało, owszem. Wyskoczyłam na taras wystawić tłuszczyk dla sikorek, które w taki czas zaglądają codziennie w moje okienko przy komputerze. Potem przedarłam się z łopatą do ziemianki po zapasy i po powrocie triumfalnie postawiłam pełną torbę zakupową na blacie kuchennym oznajmiając:
- Wróciłam ze sklepu!
Dowcip w tym, że na Podlasiu piwniczki zewnętrzne zwane są sklepami, skrótem od słowa sklepienie.
I wypakowałam świeżą dostawę ogórków, przecieru pomidorowego, soku jabłkowego, dżemu i paprykowego sosu do pizzy. Zimować bez wizyty w Biedronce mogłybyśmy do wiosny, a na upartego i dłużej, bez większego dyskomfortu, zatem nawet duże niedogodności pogodowe nie są nam straszne. Jak zresztą każdemu zapobiegliwemu wieśniakowi.
Zwykłam przed zimą zaopatrywać się w większy zapas kawy, kakao, herbaty, soli, cukru, mąki ziemniaczanej, ryżu, makaronu i płatków kukurydzianych, także w przyprawy nieziołowe (bo ziołowych jest aż nadto ze swojej uprawy) w rodzaju pieprzu czy ziela angielskiego albo przyprawy korzenne są zawsze w większej ilości kupowane, żeby nie musieć stanąć nagle przed ich brakiem. Takoż są w domu zawsze tłuszcze, zapałki, papier toaletowy, mydło, środki czyszczące w większym zapasie niż czynią to miastowi. No, i trochę domowego wina albo cydru na ewentualnego grzańca, stawianego na piecokuchni w zimny czas również się znajduje, gdyby ochota przyszła. Mocnych trunków nie używam, to już nie ten wiek i zdrowie. Choć zdrowotną nalewkę na porzeczkach czy aronii zazwyczaj nastawiam w niewielkiej ilości. Przydaje się, gdy dobiera się jakiś bakcyl albo trzeba się szybko rozgrzać po powrocie z pracy na dworze. 

Odśnieżyłyśmy na spółkę podjazd, Anna oczywiście więcej, bo młodsza i silniejsza, i teraz mamy malownicze góry na naszej podlaskiej nizinie w zasięgu ręki. Śniegu napadało do kolan. Ale można już poruszać się swobodnie stałymi ścieżkami aż do bramy. Zostało jeszcze przebić się do pracowni, drewutni i na tyły paszarni do drewna zgromadzonego tam pod dachem. To już jutrzejsze zadanie.

Ptaki zostały wypuszczone z tej okazji z zamknięcia i zażyły nieco światła i swego towarzystwa. Z zapałem jedzą świeży śnieg (nie dlatego, że nie mają wody, bo mają, zawsze świeżo nalewaną i nie zamarzniętą). Psy tarzają się, łapią ów śnieg w paszcze, biegają jak szalone robiąc świeże ślady na nietkniętej powierzchni. Jeden Balbin tylko dzisiaj dość szybko zrejterował i skrył się na ściółce w kurniku, widocznie łapki mu zmarzły. Dawał stamtąd uparte i głośne sygnały zawiadamiające gdzie jest i nawołujące niewierną żonkę do powrotu ku niemu.

Póki co dobrze jest.

11 grudnia 2022

Śnieżyca

Brygida ruszyła od wschodu, przynosząc zamieć od wczesnego poranka. Śnieg pada nieustająco, na szczęście jest suchy i lekki, wiatr go zwiewa i nie zalega ciężkimi płatami na gałęziach drzew. Choć wszystko jeszcze przed nami. Póki mamy prąd wrzucam zdjęcia z dzisiejszego dzionka. 

Jutro zaś odśnieżanie. Dzisiaj jakoś udało się przebrnąć do obory na obrządek, choć do kaloszy się nasypało. Drób i kozy pod dachem zostały zatrzymane. W tumanie na pewno by się pogubiły.

Tak patrząc na powyższe zdjęcie uświadomiłam sobie, że ów dąb na schwał, już jakiś 80-latek na pewno, jeśli nie więcej, który strzeże naszego obejścia zasługuje na jakieś imię. Trzeba coś wymyślić. Jutro z nim pogadam.

5 grudnia 2022

Ciepłe sople

No, i gdzie ten wielki mróz, sztuczna inteligencjo? Tu mam na myśli nie tylko twór cybernetyki, ale i inteligentów dziennikarzy odpowiedzialnych za wiadomości...

Przyszedł ciepły wietrzyk, śnieg taje, aczkolwiek zalega płatami na polach i pod dachami, gdzie poczynił skupiska, zsuwając się w dół. Temperatura stała i w dzień i w nocy około zera. Co do wiatru, nawet niezbyt silnego, to nie lubię go zimą, ponieważ zawsze wychładza mieszkanie i trudniej jest je ogrzać. Po prostu i w środku pojawiają się tajemne cugi wewnętrzne, które przeganiają ciepło. Do tego przy odwilży gorzej pali się w piecu, cug jest gorszy i trzeba palić umiejętniej, suchszym i lepiej porąbanym drewnem. Tym niemniej nie ma tragedii przy takim poziomie zimna-ciepła, jakie jest na zewnątrz i słabych powiewach. Kapią sople lodu, tworzące się w dzień.


No, cóż liczą się drobne radości. Anna uruchomiła władka dzięki wyprostowaniu akumulatora w domu i wyruszyła kończyć zwózkę przygotowanych gałęzi z leśnej działki. Leśniczy już był ostrzegł, że trzeba się pospieszyć, bo wchodzą wielkie machiny i będą wszystko mielić na miejscach ścinki.
A ja piszę, studiuję, czytam, oglądam filmy w internecie i gotuję. Dziś krupnik z kaszy gryczanej niepalonej z warzywami. Uwarzony na fajerach piecokuchni. Anna wolała jednak pizzę z żółtym serem od naszych kóz i sosem paprykowym mojej roboty z elektrycznego piecyka do pizzy.

28 listopada 2022

Urlop za pasem

W szybkim tempie zmieniła się diametralnie narracja sztucznego proroka odnośnie pogody tej zimy, mamy już zapowiedzi nadchodzących przedwcześnie silniejszych mrozów. Na razie oscylujemy przy temperaturach granicznych między plusem a minusem. Śnieg zsuwa się hałaśliwie z dachów, powoli topnieje, ale nie jest to zewnętrznie odróżnialne.

Palenie w piecu mam we krwi, od dziecka, zatem nie jest to nic, na co bym narzekała. Anna przeszła na zajęcia domowe, przez co mnie przybyło nieco wolnego czasu, bo zdarza się, że pozamiata, obiad ugotuje, przynosi też drewno i rano czyni sama obrządek. Trochę urlopu obu nam się należy.

Ponieważ śnieg zakrył panele fotowoltaiczne na dachu to i oszczędzać na elektryce trzeba. Zimno nie sprzyja lepieniu ani wysychaniu gliny, zatem czekamy do wiosny. Ruszyło trochę szycie, przeszywanie, łatanie, zszywanie w zamian. Także czytanie książek i oglądanie filmów.

Póki co pokażę ceramiczne dzieła Anny z minionego sezonu.


 Trochę koloru urozmaica biało-czarne kontrasty zimowe w otoczeniu.

25 listopada 2022

Fałszywe ciepło

Sztuczny prorok z takim fałszywym triumfem obwieszczał ciepłą zimę w tym roku, że zmiana na zimną, która nadeszła z dnia na dzień, każe wierzyć w tekst święty. Prawda jest w nas i nas wyzwoli. 

Na szczęście zgromadzone zapasy pozwalają nam zimować nawet do wiosny bez żadnych zakupów w Biedronce, zatem zaśnieżone drogi nie są nam straszne. 

Gusie, Balbin z żoną Pulcią ciekawie zaglądają do wnętrza, nie tylko z ciekawości, ale i dla rozgrzewki, bo z ziemianki bucha ciepłem w porównaniu z temperaturą zewnętrzną, ciągle już na minusie. 

Cieplica skulona pod śniegiem skrywa wewnątrz trochę świeżej zieloności. W tle zaś długi tunel już bez osłony, którą przedwczoraj udało się nam ściągnąć dosłownie w ostatniej chwili przed nadejściem większego mrozu, w chwili lekkiego ocieplenia klimatu. Ostatnie zielone liście pekińskiej kapusty trafiły do ptasich dziobów na osłodzenie monotonnego czasu i uboższej w witaminy diety.

Kozy zaś całymi dniami stacjonują pod dachem na sianie i owsie, przy otwartych wrotach, aby mogły zaznawać światła dziennego i świeżego powietrza. Zorka i Florka wręcz tak się przestraszyły białej zasłony, że trzeba je za uszy wyciągać na śniadanie i kolację z boksów.

22 listopada 2022

Funkcjonalność

Piecokuchnię udało się odpalić bez problemu. Acz ciśnienie trzeba jeszcze ciągle kontrolować, nim się ustabilizuje woda w instalacji. Daje to pewną niedużą nerwową napinkę, ale poza tym jest dobrze i ciepło. Łazienne ablucje można wypełniać w pełnym komforcie. Piec chodzi od południa do 19 wieczorem. Po czym jego funkcję przejmuje ścianówka, aż do rana. 

Wyjrzałam kilka razy na dwór popatrzeć na dym z komina. Na początku po rozpaleniu leci trochę białego dymku, po czym zanika, to jeśli chodzi o piecokuchnię. W ścianowym pali się zaś wieczorem naręcz drewna przez półtorej godziny, i ten sam brak efektu wizualnego. Jest zatem jak trzeba.

Ptaki przeszły pierwszy zimowy szok, ale także już nabrały wprawy. Tylko jedna najstarsza kura wzięła i zdechła. Słabowała już od jakiegoś czasu i tak doczekała naturalnego końca w kurniku bez ostatecznej wyzwalającej z okowów żywota traumy. W ten sposób odchodzi od nas stado, które w tym roku nie zechciało się odnowić, a my nie naciskałyśmy. W przyszłym sezonie spróbujemy życia bez kur, ale z innym drobiem, mniej inwazyjnym.

Anna wybrała się tymczasem na badania. Drętwieje jej ręka, lekarz zbadał, podejrzewa cieśnię i dał kolejne adresy do obskoczenia. Terminy badań są aż do wiosny. Namawiam ją na sposoby alternatywne. Sama preferuję ćwiczenia chińskie, najlepsze dla 50+. Przeżyłam już w ten sposób zapalenie barku i kłopoty z nadgarstkiem również, wywołane wiosennym wzmożonym dojeniem.

Także samochód dostał nowe zimówki.

Co do użytkowania zmywarki, którą wreszcie, dawno już kupioną, dołączyłyśmy jakiś czas temu do systemu domowego, mam dobre recenzje. Latem oszczędzając szambo wylewałam wodę ze zmywania do ogródka, co dawało jeszcze duży zysk dla roślin w czas suszy, więc wiem ile dziennie szło. Bywało że 10-12 wiaderek szarej wody. Przy przetwarzaniu mleka i warzyw sporo tego zawsze wychodzi. Teraz rewelacja! Zmywarka jest włączana raz na 4 dni, bo tyle nam zajmuje zabrudzenie zestawu talerzy, sztućców i słoików. W funkcji eko zużywa 10 litrów wody, a prądu też malutko, zwłaszcza w słoneczne dni - to właściwie nic. Jest niesamowita różnica. A ja mam wreszcie suche dłonie i nie zmywam co chwila przez cały dzień, drugi zysk.

Dla ozdobienia wpisu zdjęcie pracy rąk Aninych (już znalazły nowy dom):




17 listopada 2022

Przedzimie

Nadeszły niskie "pograniczne z zerem" temperatury, co prawda raptem od dzisiaj. Jeszcze trwam przy paleniu w kuchni, ale jutro planujemy rozruch c.o.

Anna przez dwa dni wydobyła z ostatniego boksu urobek kozi w ilości dwóch czubatych fur i wywiozła go częściowo na kompost, a częściowo do użyźnienia ogrodu. Sama, przy mojej zgoła niewielkiej pomocy przy rozładunku. Pomocników brak. Ci co są mało się już nadają do ciężkiej pracy. Najmłodszy, silny i sprawny, który by to zrobił w kilka godzin, akurat "nie lubi babrać się w gnoju" i co poradzisz!

Odinstalowałyśmy także nawodnienie tunelu, ostatki roślinne zostały zebrane (oprócz pekinki, która potrafi przetrwać przymrozki bez uszczerbku), zatem buraki ćwikłowe, brukiew, rzepa, rzodkiewka, resztki pomidorków koktajlowych (wrzucam je kurom do gara i mają smakowite jedzonko, które uwielbiają), seler naciowy, różne zieleninki, które idą na susz i zasilają nas w swoje smakowitości do następnego sezonu.

Zwózka gałęziówki utknęła dzisiaj, bo traktor po nocnym przymrozku zastrajkował, trzeba było wymontować akumulator i przynieść do domu. Jednak Anna uparciucha i tak poszła do lasu i popracowała przy ściąganiu gałęzi na dogodne miejsce zbiorcze.

Kury przestały się nieść. Naturalnie. Kozy się nudzą, dostają siano na kaczym dołku i "pasą się" na powietrzu kilka godzin dziennie. Las już opadł z liści, pastwisko wygryzione i uschłe do cna, jabłka przestały spadać, taki czas. Tymczasem okazało się, że zaćmienia na niebie przyniosły złe efekty i wilki wiedziały przed czym ostrzegają wyjąc z wiadomego kierunku w dzień przodków naszych. Ech. Najbliższe lata łatwe nie będą, trzeba nauczyć się znosić codzienne trudy, braki, zakazy i wymagania oraz przede wszystkim strach. Kto jeszcze się nie nauczył i nie wypraktykował, oczywiście. Mnie to jakoś mało wzrusza. I sny odeszły.

7 listopada 2022

Wilcze szczęście

Nastały mgliste wilgotne dni właściwie od chwili, gdy słońce weszło w znak Skorpiona, jeszcze w październiku. Czasem kilka promyków wychyla się w ciągu dnia zza chmur, ale to rzadkość. Do tego zmiana czasu wydłużyła wieczory, i ktoś kto wstaje nawet o 10 rano jak ja, musi szybko cieszyć się dziennym światłem, żeby nie popaść w melancholię.

Anna jeszcze przed Wszystkimi Świętymi chwyciła za widły i zdołała załadować kilka fur obornikiem, który wywiozła tu i ówdzie dla wzmocnienia żyzności gleby ogrodowej. Niestety, wciąż największy boks pozostaje nieruszony. Bo weszły święta a z nimi dopadł nas obie katar z krótkotrwałym na szczęście bólem gardła. Pomogły witaminy C i D3, które zawsze są w domowej apteczce, krople do nosa (oj, bez nich krucho by było!), tabletki od bólu głowy i dawki koncentratu jodu, który od jakiegoś czasu suplementuję. Tu muszę stwierdzić, a ciekawa byłam, że nieco większa niż zwykła codzienna dawka owej słonej wody wywołała zbawienną gorączkę tak samo jak jodek potasu z aptecznej buteleczki o nazwie płyn lugola, o czym opowiadałam na tym blogu już nie raz. Wieczorem chwycił mnie ból gardła, w nocy przyszły dreszcze i zaraz gorączka, która otarła się o 38 stopni, i rano ból zniknął, pozostawiając jedynie chrypkę, która trwała dwa dni. O dolegliwościach już nie pamiętamy obie.

Anna zaś wsiadła na traktor i zwozi od wczoraj "chrust" z działki leśnej, który tam naskładała jeszcze wiosną. Nawilgł od rosy i mgieł i pachnie intensywnie grzybami, ale fura za furą pozwala swoje złożyć do kupki. Rosnącej z dnia na dzień systematycznie. 

Z innych nowin, w sam wieczór Wszystkich Świętych, gdy nad wschodnio-południowym lasem unosił się świetlisty róg księżyca w kwadrze wywołał nas na taras szczególny dźwięk. Wstrzymałyśmy oddech nasłuchując. I zaraz przyszedł odbijający się niesamowitym echem od ściany drzew wilczy głos. Najpierw pojedynczy, potem dołączył drugi i trzeci, w pewnej odległości, od wschodnio-południowej strony. Wilki wyły do siebie, wycie niosło się wilgotnym powietrzem niesamowicie wyraźnie, a psy wioskowe ujadały wściekle spod swoich bud.
- Dziady przyszły! - orzekłam. - Coś się szykuje niedaleko od nas.
- No, pięknie. Jeszcze i wilków nam brak do szczęścia...

31 października 2022

Czas leci, obrazy znikają

Czas leci, ale co tam! To tylko czas. Iluzja wieczności. Jak fotografie, które robimy z taką pasją, aby go zatrzymać, a zasada pozostaje zawsze poza.

Tak naprawdę nie lubię zdjęć. Mój ojciec był zapalonym i utalentowanym fotografem, wywoływał zdjęcia samodzielnie w domu przy czerwonej żarówce, w czym mu towarzyszyłam jako kilkulatka. Fascynowały mnie kształty i postaci wynurzające się na białym papierze po zanurzeniu w wywoływaczu, które miałam za zadanie przenosić w porę do utrwalacza. Trzeba było wyczuć moment, żeby nie przedobrzyć, bo kontury robiły się zbyt ciemne.

Niestety, nie odkryłam w sobie jego uzdolnień. To jakieś specjalne czucie chwili. Gdy trzeba pstryknąć, i aby zdjęcie miało w sobie ducha, a nie było beztreściową kopią zewnętrznego świata. To znaczy zawsze jest kopią, w sensie filozoficznym, ale bywa że lepszą lub gorszą. No, więc mnie wychodziły zazwyczaj gorsze kopie. Może dlatego, że mam wadę wzroku? Ale mój tata też ją miał i mam ją po nim. Brakło mi zwyczajnie tego czegoś, co starożytni nazywali talentem właśnie.

Między innymi to jest przyczyna niewielkiej ilości zdjęć na tym blogu. Zresztą przeważnie nie są mojego autorstwa. Już dawno zarzuciłam aparat fotograficzny, a obsługi bardziej skomplikowanych komórek po prostu nie opanowałam, ani nawet nie mam takiego zamiaru. 

Niektóre prymitywne ludy uważają, że zdjęcie zabiera istocie sfotografowanej duszę. Może coś w tym jest. Może nie aż tak, ale poniekąd, zwłaszcza gdy się nie pojmuje -jak owe ludy - zasady mechanicznej robiącej fotografie i przypisuje jej coś, co teraz może nazwalibyśmy sztuczną inteligencją, martwą świadomością, deux ex machina. Jednak współcześnie pojawiły się wieści, prawdziwe czy nie, ty to wiesz, że technologia pracuje nad zassaniem w siebie ludzkiej duszy. Zatem gruszek w popiele nie zasypujmy, czuwajmy, bo jak zaśniemy, nie wiadomo czy się obudzimy! Tacy jak teraz, bo może coś nam odmieni świat na inny, podobny jedynie, pozbawiony "talentu", "iskry bożej", "geniuszu", "ducha" i duszy właśnie? Brr.

Dawniej słowa, opowieści służyły za medium przekazujące obrazy. A wraz ze słowami ton głosu, dźwięki, melodia mowy, powtórzenia, okrzyki i inne chrumkania, oraz miny i gesty, które z pewnością opowiadający czynił. Każdy więc odbierał przekazywany obraz w sobie, w głębi, na bazie własnych doświadczeń. Czasem więc pewnie dociekał czegoś, czego nie pojął, rozpytując opowiadającego o szczegóły, przybliżenia i była taka możliwość, aby się dogadać, a nawet razem coś odkryć.

Obecnie fotka czyni to za tysiąc słów. W całkowitym milczeniu. Czasem waląc w oczy rażącą albo prze-zachwycającą treścią ujętą w kolory i kontury, ujęcia perspektywy, a czasem znikając wraz z zamknięciem na nią oczu bezpowrotnie.

Właściwie to nie wiem o czym chciałam konkretnie powiedzieć. Ten wpis jest bezzasadny. Dlatego dam na koniec kilka fotek z gospodarstwa dla nakarmienia niczyjej uwagi.

Jesień.

Z daleka i z bliska.

17 października 2022

Naturalny nadruk

Pośród ostatnich zbiorów i przetwarzań Anna wpadła w objęcia nowego hobby. Jakiś czas temu musiała, ze względu na projekty w domu kultury, wrócić do sitodruku. Co obudziło w niej dawne zamiłowania poligrafa. Z tego powodu zaliczyła w tym roku odpowiednie kursy, aby się dokształcić. Jeden w temacie druku na ceramice. I ostatnio - sztuki zwanej ekoprintem. Oznacza to drukowanie liśćmi na tkaninie. Nie tylko liśćmi, bo kolory można uzyskać z różnych przypraw, typu kurkuma czy papryka. Wciągnęło ją. 

Na kuchnię powędrował wyciągnięty z piwnicy wielki kocioł, służący do farbowania. A szanowna artystka buszuje po krzakach wszędy i owędy, aby najbardziej farbujące liście odnaleźć i jeszcze przed zimą wykorzystać, opanowując nowe rzemiosło. Ponoć najefektowniej wychodzi liść sumaka.

Rezultaty może są jeszcze dyskusyjne, ot, pierwsze próby, ale popatrzcie sami.


Osobiście widzę tu świetny biznes preppersowski, koszulki maskujące dla buszujących w lesie.

Ewentualnie pamiątka z Puszczy.


Osobiście, przyzwyczajam się dopiero do tego kanonu piękna. Choć bycie niewidzialnym na tle lasu, który mnie otacza, jest bezwzględnie w moim guście.

To co powyżej oddaje możliwości nadruku przez naturalne zabarwienie liści jesiennych. Na wiosnę będzie nowa przygoda i nowa jakość kolorystyczna.

9 października 2022

Grzyby, ceny, porządki

Niedawno pojawiły się wreszcie grzyby, głównie maślaki, z rzadka kurki, prawdziwki to tylko na zdjęciach fejsbókowych niektórych szczęściarzy można podziwiać. Bywają też zielonki, co zapowiada doroczny "koniec grzybów". Czyli nie ma co liczyć na uzupełnienie zapasów suszu. Nawet zajączków, czyli podgrzybków nie uświadczysz.
Anna wybrała się jednego popołudnia w las za domem, nazbierała wiadereczko maślaków, nad którym biedziłam się całe kolejne popołudnie. Część trafiła na patelnię do obiadu, garść do leczo następnego dnia, a resztę zapakowałam do dwóch słoiczków i zalałam zaprawą octową, będą na później. Również kani jest wysyp w naszym sadzie, na pastwisku i niekiedy przyrządzam sławny kotlet.

Ostatnie pomidory z tunelu, ostatnie jabłka, antonówki. Przerabiam je na mus. Pomidory na pastę do pizzy. Ostatnie maleńkie dyńki w ogródku przy domu, seler naciowy na susz. Układamy także porżniętą gałęziówkę pod daszkami, gdzie się da, aby nie mokła. 

W Biedrze uzupełniamy zapas cukru, bo zeszłoroczny wyszedł. Przydał się w czasie nagłej cukrowej zwyżki cen. Nie liczę na ich spadek. Pozory mylą. To się już nie stanie. Sklep zresztą stosuje chwyty zachęcające do kupowania, dając rabat 15 złotych za zakupy powyżej 100. W przeliczeniu na uchwyt cukru obniża to jego cenę około złotówki, z 6 na 5. W gospodarstwie to ważny konserwant i raczej nie należy zdawać się na przypadek, gdy jest wysyp owoców. Nawet gdy pszczelarstwo padło i nie trzeba owadów dokarmiać.

W komisie meblowym w sąsiednim powiecie kupiłyśmy duży drewniany stół na taras. Udało się go samodzielnie załadować na pakę (nieco wystawał, ale kulturalnie), umocować, przywieźć, wyciągnąć i ustawić. Taras wymaga jeszcze sporo porządkowania, co wymaga wolnego czasu. W miarę postępu jesieni będzie go więcej, więc trwam w spokoju.

Jedna drewutnia, najstarsza, zbutwiała już zupełnie i wymaga postawienia od nowa. Tej zimy trzeba będzie wybrać z jej obrębu zalegające tam drewno (o ile śnieg go nie zasypie), a w przyszłym sezonie będziemy znów bawić się w budowlańców.

Poza tym ważne: obecna pełnia księżycowa na niebie przekonała jednak kozy do dorocznego święta miłości. Dwa dni wcześniej zaczęła ruję jedna koza, teraz już wszystkie merdają ogonkami. Trwają zaloty.

I tyle nowin gospodarskich.

28 września 2022

Jabłkowisko

Grzybów wciąż nie ma, za to jabłka nadal spadają i nie ma temu końca. Teraz najsmaczniejsze, najdojrzalsze i najzdrowsze. Aż żal nie pozbierać i nie przetworzyć, kozom oddając na pożarcie albo jakimś nocnym gościom w sadzie, sarnom, może jeleniom albo dzikom nawet. Zatem codziennie jakiś dżem dorabiam, teraz jeszcze z dodatkiem śliwek, Anna pracowicie sok tłoczy, albo jak dziś przygotowuje przetwór z antonówki w cukrze, dobrze się przechowujący i mogący służyć i jako sok, i jako wkład do szarlotki. Oraz susz jabłkowy organizuje. W słoneczny dzień w elektrycznej suszarce, w mglisty - na specjalnej siatce ustawionej na rozgrzanej płycie kuchennej opalanej leśnym chrustem. Na ogół służącej nam do suszenia grzybów, ale w tym roku ani jednego nie udało się trafić. Taki susz świetny jest do pojadania przy jakimś nudnym serialu netfliksowym albo amazońskim, a także świetny kompot świąteczny z niego można uwarzyć, antonówka do tego najsmaczniejsza jest.

Psy zostały zaszczepione, pan weterynarz rozmowę zagaił, że mu kobiety po wioskach skarżą się na brak grzybów. I brak możliwości podreperowania budżetu domowego. No, tak, pokiwaliśmy głowami.
- Ale biedy nie ma. Gdyby była, to by jabłka nie gniły pod drzewami, bo nie ma komu ich przerabiać. Choćby na wino. Czyli piwo "durackie" jest za co kupić - ot, i moja filozofia.

Laba już nie pamięta, że była chora. Wróciła jej zupełnie radość życia.

Hydraulika wymieniona i naprawiona gdzie trzeba. Wreszcie! Bojler elektryczny, zmywarka, nowy zlew kuchenny, prysznic, umywalka w łazience, jak i nowy sedes (z powodu nienaprawialnej awarii spłuczki trzeba było wymienić komplet). Większość sprzętu czekała od dwóch lat, część nieco krócej, więc nie był to mega wydatek jednorazowy, ot, wreszcie udało się pana hydraulika wyhaczyć i zamontował wszystko jak należy. Trochę śmiesznie, bo podgrzewany bojler w zimie nam niepotrzebny zupełnie, więc wypróbujemy go dopiero za niespełna rok. Jak Bozia pozwoli, oczywiście dożyć, albo wojny, zarazy, braku prądu nie ześle.

Kozy doimy raz dziennie. Twarogu mniej, bo mleko słabiej kiśnie w niskiej temperaturze, takoż i serków też. Nie brakuje jogurtu ani mleka do kawy czy placków. Uzupełniam zapasy zimowe, także mleka, które zamrażam, ostatnia chwila. Ostatnie deszcze sprawiły, że trawa miejscami nieco odrosła i stado nawet się pasie na wyschłym pastwisku przez kilka godzin dziennie. Czekamy na ruję.

16 września 2022

Susze i chłody

Pastwisko już coraz mniej interesuje kozy, bo wyschło. Choć codziennie biegną truchtem na wyścigi na swój ogrodzony placyk, poprzez który ścieżkę sobie udeptały, prowadzącą prościutko do sadu. Tam pożywiają się skrupulatnie świeżymi spadami nocnymi. Które przedtem Anna pracowicie przebrała, zwożąc na taras kolejne wiadra albo skrzynki ze zbiorami. 

Dodatkowo dostają dwa razy dziennie krojoną niedojrzałą dynię, która w ten sposób nie marnuje się, resztki ogórków z tunelu, których już nie przetwarzam, obierki z cukinii, jabłek i warzyw. Jako uzupełniacz porcji owsa. Zatem głodu nie ma, jest głównie znudzenie. Ruja się opóźnia, mleka jakby mniej, ale starcza jeszcze na dwa udoje, choć w zmniejszającej się szybko ilości.

Ochłodziło się, zwłaszcza w nocy, toteż i enzymy gorzej działają i tłoczenie pulpy jabłkowej spowolniło, a także i cydry słabo chodzą w gąsiorkach. Jesteśmy już zresztą zmęczone tym gospodarskim kręceniem się w kółko. Ja na zmianę robię raz sokownik (na kuchni opalanej chrustem dla taniości) dający jakieś 2,5-3 litry soku, który butelkuję na gorąco i magazynuję w piwniczce (dwa lata, do następnych zbiorów potrafi dotrwać ilościowo i jakościowo, gdy się postarać i robić go systematycznie), a raz dżem jabłkowy lub z dodatkiem aronii czy dzikiej róży. Zjadamy go powoli razem z jogurtem, więc utrzymanie zrównoważonej stałej ilości zapasów na półkach jest ważne. Przydaje się, a wszelkie marmelady zachowują trwałość nawet kilkuletnią. W niewielkich ilościach także suszymy jabłka, owoce aronii, śliwki i plasterki bananów, z czego Anna komponuje sobie potem ulubione musli. A także pomidorki, liście selera i bazylii jako przyprawy.

Jak na razie, mimo deszczów, które zasiliły nieco przyrodę, grzybów w okolicy brak. Grzybnie wyschły. Trudno, w sumie zjadłam w tym roku stosowną dawkę kurek, resztę mogę darować mojej wątrobie. Choć zeszłoroczny susz już się skończył i trochę mi brakuje wzmacniacza smaku zup i sosów.

Poza tym ruszyła sprawa remontu hydrauliki i kuchni, choć nadal się wlecze, bo są opóźniające drobiazgi. Oraz nowy stary samochód (tym razem Peugeot- Partner, też Francuz) przeszedł wymianę tego i owego, więc jest nadzieja. Sama nie wiem na co. Ot, na sprawne codzienne prosperowanie jak zawsze. Mimo drobnych zmian w przyrodzie i polityce, które przecież się dzieją.

8 września 2022

Małe żniwa

Idzie na pełnię. Z zachodu wieści niosą wraz z wiatrem z wielkiego morza nadchodzące pogorszenie pogody. Zatem śpieszymy się, aby zdążyć z pracami i zabezpieczyć zbiory.

Anna wyszlifowała okna na poddaszu, od strony południowej, proszące się od dawna o odmalowanie, po czym pokryła je kilkakrotnie warstwą nowego lakieru. Mam nadzieję, że wyschną bez problemu, nim ulewa i zimno do nas dotrze.

Podobnie uznała, że czas ściągnąć dynię z ogrodu. Urosła jako tako tylko w okolicach tunelu, gdzie szlauchem można sięgnąć i czasem była podlewana. W dalszym ogródku permakulturowym wszystko zamarło od suszy.  

Dużo maleństw, ale da się coś wybrać dla nas. Maleństwa pójdą na bieżące skarmianie kozom, większe na strych, gdzie będą zimować i nas stopniowo pożywiać.

Pięć skrzyń, jedna pełna balia i trzy wiadra.


Trochę zapasu będzie. 

Poza tym przyjechało na pace nowego starego samochodu kilka kwintali owsa dla kóz i ziemniaki dla drobiu i dla nas, w ilościach wstępnych, ale zawsze jesień puka w ten sposób do drzwi.

6 września 2022

Spadowisko

Dość szybko i skutecznie wielki upał zamienił się w rześkie chłody. Nadal słoneczne i suche. Ta susza sprawia, że dynia w naszych ogródkach zatrzymała w większości wzrost w fazie maleńkiej kulki, częściowo zżółkła, a po dwóch przymrozkach nocnych jej liście sczerniały. Oj, nie będzie dużych zbiorów jesiennych tego roku, po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia jej uprawy! Żal.
Za to udały się pomidory różnej maści, zrobiłam spore zapasy soków pomidorowych i jeszcze przerabiam końcówkę. Nadwyżki sprzedały się bez problemów, bo owoce rzadkich odmian były smaczne, słodkie, bezpieczne jeśli chodzi o nawożenie i wolne od zarazy.

Ostatnie wiaderko ogórków dotarło do kuchni dwa dni temu. Anna wreszcie wyrywa uschłe krzaki. Zapasy kiszonych i sałatek zostały uzupełnione, resztę zjadają kozy. Ze smakiem.

Pastwisko wyschło jak pustynia, kozy pasą się na jabłkach spadowych w sadzie i każde zasilenie dodatkowe witają chętnie, odwdzięczając się mlekiem. Popołudniami Anna zabiera je na ugór, gdzie posilają się liśćmi leśnych krzewów, czeremchy, brzozy, robinii itp. Ale ogólnie marnie to wszystko wygląda.

Zebrana aronia, po raz pierwszy z owocujących naszych krzewów, okazała się mało soczysta. Anna uzupełniła zbiory na nieużytkach za wsią, i owoce wylądowały w zamrażarce, aby je użyć do dżemów jabłkowo-aroniowych i nalewki. Jeśli robić sok, to jedynie na bazie treści jabłkowej. Podobnie jest z dziką różą, którą dodaję do dżemów i cydru. Który powoli, stopniowo się tłoczy i nastawia, zgodnie z biegiem dni i codziennych prac.

Wróciłam do palenia w kuchni (do tej pory, w czas upalny, korzystając z fotowoltaiki używałam do gotowania głównie kuchenki elektrycznej albo gazowej). Chrustem. W domu od razu cieplej się zrobiło. Wieczory i poranki zimne już są i tarasowe przyjemności wieczorne zostały skrócone, a w zasadzie z powrotem wniesione do wnętrza. Niemniej warto spędzić tam trochę czasu o samym zmierzchu, gdy zapalają się światełka solarne, bo z lasów obok można usłyszeć pierwsze ryki byków jeleni i łosi, gotujących się do wrześniowego rykowiska i rui. To niezwykłe, piękne doznanie sił przyrody, które wciąż trwają skryte w swoich leżach.

Codzienny przerób jabłek wygląda następująco. Trzeba je rano zebrać, aby zdążyć przed kozami (zostawiając im te najgorszego sortu), przebrać, pokroić, nastawić sokownik, usmażyć porcję dżemu, rozdrobnić i zasypać pektoenzymem, wytłoczyć, przelać do gąsiora. Gotowe przetwory przelać do butelek i przełożyć do słoików. Gotowe schować do piwnicy. To oprócz serów, także codziennej pracy od kilku miesięcy. 

Kilka dni temu stracił głowę główny indor w stadzie. Nie dało się już czekać. Od jakiegoś czasu rozpoczął zawzięte walki z drugim, młodym indorem, który dorósł. Trzeba było ich rozdzielać, każdy nocował gdzie indziej, bo rozpętała się walka na śmierć i życie między samcami-przewodnikami stada. Również w dzień byli wypuszczani na zmianę. Kłopot.
Ostatecznie Anna zerwała mnie raniutko z łóżka, pomogłam jej związać i zapakować do wora delikwenta, po czym obezwładniony kobiecym sposobem, skutecznie stracił łeb na pieńku, wystawiwszy go przez dziurę w zawiązanym worku. Wyszła z tego kupa mięcha i dzisiaj jemy pierwszy rosół, z warzywami z naszego ogródka, marchewką, kalarepką, selerem, jarmużem i cebulą.

24 sierpnia 2022

Klosik

Poza przestojem spowodowanym brakiem samochodu, poszukiwaniami i zakupem nowego działo się w tym czasie jeszcze jedno stresujące wydarzenie. Związane ze zdrowiem Laby.
Jej choroba wystąpiła dość nagle (choć jej zalążki są dawniejsze), z dnia na dzień zaczęło manifestować się pogorszenie. Uformowało się bolące zapalenie na podbrzuszu. Decyzja zapadła natychmiast, ratujemy.
W zeszły nów wylądowała na badaniu w lecznicy w sąsiednim powiecie. Szczęściem trafiła na lekarza prowadzącego i kiedy wyniki krwi okazały się bardzo dobre (jak na 10-letniego psa) zaraz trafiła na stół operacyjny. Wycięto jej torbiel i przy okazji wysterylizowano, w cenie 700 złotych. Anna przywiozła ją do domu późnym popołudniem w stanie śpiączki narkotycznej. Zniosłyśmy ją, ubraną w specjalny strój ochronny, z samochodowej paki na rękach i ułożyłyśmy na jej posłaniu. Otworzyła przytomnie oczy już właściwie nocą. 

Dwa pierwsze dni po operacji były niepewne. Anna robiła zalecone zastrzyki. Laba na szczęście jadła i piła, co jest zawsze dobrą wróżbą w przypadku choroby zwierzęcia, ale nie wstawała z posłania. Aby wyszła na siku, musiałyśmy ją dźwigać na tylne nogi, po czym powolutku szła sama do drzwi i za taras. Porządnie załatwiła się dopiero po kilku dniach. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą.

Wizyta w lecznicy w wyznaczonej porze wykazała, że rana goi się słabo. Szwy nie zostały zdjęte. Ubranko wymienione na nowe, dostała też klosz na głowę (i ksywkę Klosik), dalszy zestaw antybiotykowych zastrzyków do zrobienia i jakieś płyny odkażająco-gojące do przemywania.
Mocno ten klosik przeżywała, ubranko było zbyt ciasne w ramionach. Dozorowanie jej przykuwało uwagę i w dzień i w nocy. Ale dobra opieka zrobiła swoje.

Pies zaczął odzyskiwać humor, a to najważniejsze. Co prawda padł nam samochód i kolejna wizyta na zdjęcie szwów nie mogła się powieść. Ale od czego liceum medyczne, które ukończyła swego czasu Anna! I jej krawieckie doświadczenie! Nożyczki do paznokci w ręce, pinceta, okulary na nos, ja robiłam za unieruchomienie, nitki udało się pomyślnie i sprawnie wyciągnąć. Co pies przyjął z wdzięcznością, bo zaraz ruszał się sprawniej, widocznie coś przedtem ciągnęło.
W tej chwili już nie używa klosza ani ubranka, wychodzi na dwór gdy chce, interesuje się światem, szczeka i czuwa jak zawsze. Rana jest w stadium wchłaniania się i codziennie ją przemywamy. 

18 sierpnia 2022

Ogarnianie

Jest tyle pracy, że nie nadążam z zapisywaniem bieżących wydarzeń na tym blogu. Sypnęły zbiory owoców, trzeba je przerabiać, nie ociągać się, bo nas zasypią i zmarnują się. Jabłka, czyli dżemy, soki, teraz wyciskane nastawy na cydr. Pomidory, czyli sok pomidorowy i sprzedaż nadwyżek. Ogórek już szczęśliwie się skończył, właśnie pasteryzuję ostatnie słoiki sałatki w zalewach miodowej i meksykańskiej. Trochę też zakisiłam, a małosolne są w codziennym użyciu od dawna. Resztę zjadają kozy. I kaczusia, która je uwielbia. Przy tym cały czas trwa codzienny przerób mleka, sery takie i śmakie oraz jogurt.
Dopiero wieczór, po obrządku i drugim udoju daje chwilę spokojnego oddechu. Spędzamy ją na tarasie, tak od 19 do 21, pijąc herbatkę kwiatową albo domowego cienkusza, z psami u stóp.  I czasem rozpytując kart lub Księgę I-Cing o najlepsze rozwiązania problemów, które się ostatnio międlą. Ale po kolei.

W zeszłą niedzielę Anna wybrała się na wyprawę do Ciechanowca, gdzie urządza się co roku w tamtejszym skansenie "Święto chleba", jarmark z wielką pompą. 

Rozłożyła tam stoisko na spółkę z internetowo poznaną koleżanką rękodzielniczką.

Impreza trwała cały boży dzień. Przywiozła z niej jeden z takich ciekawie zdobionych kubków kupionych zadziwiająco tanio od bułgarskich ceramików. Oraz kolejne doświadczenie "młodego wystawcy".


Niestety był to dzień, gdy na niebie uściślała się opozycja Słońca z Saturnem z kwadraturą ogniskową czynioną przez Marsa z Uranem, co skwitowałam już tydzień wcześniej, gdy Anna podejmowała decyzję o wyjeździe, że bez denerwującego opóźnienia się nie obejdzie. I stało się.
W drodze z powrotem, wieczorem, samochód zaczął stawiać opór. Pękła zdaje się miska olejowa i maszyna nie dojechała do domu, stanęła w sąsiedniej gminie. Na amen. Trzeba było wzywać lawetę, co szczęśliwie się udało. I Anna wróciła ciemną nocą, wieziona za kierownicą na przyczepie.

Od tej pory ogarniamy problem. Po naradzie z mechanikiem wiemy już, że trzeba kupić nowy wóz. Zatem dyskutujemy jaki i na ile nas stać. Samochody dostawcze bowiem podrożały, i starsze od naszej renówki, z dużo większym przebiegiem, kosztują 1/3 drożej niż nasza przed kilku laty. Jest o czym gadać letnimi wieczorami na tarasie. 

12 sierpnia 2022

Ogórki i pomidory

Kilka dni temu przyjechała kostkowana słoma z pola zaprzyjaźnionego rolnika. Zapas na podściółkę dla drobiu i kóz do przyszłego roku uczyniony został. Na przyczepę rzuciły się od razu ptaki, wydziobując kłosy.

Wciąż rosną ogórki, choć Anna od dawna krzyczy, że się kończą. Otóż noce zrobiły się cieplejsze i ogór ruszył cudownym sposobem. 

Mamy zapasy kiszonych i kwaszonych jeszcze z zeszłego sezonu, uzupełniam sałatki, na razie w zalewie miodowej, mojej ulubionej. I podrzucam stary sprawdzony 

przepis na ogórek konserwowy

Sprawdza się doskonale, jeśli tylko ogórki są świeże, prosto z krzaka i odpowiednio drobne. Ja dodaję octu jabłkowego 2-letniego i czasem zamiast gorczycy sypię ziarenka kozieradki, lubię smak jaki dają.

Koper również rośnie pod ręką. W pełnym rozkwicie swej mocy.

Poza tym dojrzewają pomidory. 

Może nierówne, spękane i niewystawowe, ale niepryskane, słodkie, miękkie i soczyste. 

Przerabiam je wyciskarką, która oddziela ziarenka i skórkę od soku, potem go zagotowuję z dodatkiem soli kamiennej i szczypty ostrej suszonej papryki zeszłorocznej. Przelewam na gorąco do butelek, które już bez dodatkowej pasteryzacji idą do piwniczki zimować. Jest jeszcze kilka z zeszłego roku, stąd wiem, że sok przechowuje się długo i bezproblemowo i daje niepowtarzalne smakowo zupy i sosy. Bez porównania z tymi z dodatkiem przecierów sklepowych! Nadaje się też do picia lub drinków.

Co jeszcze? Ano bociany odleciały.

7 sierpnia 2022

Na straganie

Anna wykorzystuje możliwości, jakie dają wakacje i rozhulała się z wyjazdami na festyny i jarmarki. Nawet samochodu do końca nie wypakowuje. Wczoraj czyli w sobotę, zaliczyła Muzyczne Dialogi w Mielniku nad Bugiem. 

Nie było dokarmiających kół gospodyń wiejskich, można było kupić sobie gofra, loda, frytki, miód lub piwo itp. Na straganach "plastik-fantastik", wyroby szydełkowe, makramy, wyroby z drewna, no i nasza ceramika. Oto kilka przykładów. Kubki z motywem kawowym.

Patery z ręcznie malowanymi wzorami.

I "liść" z niedawno kupionym fajnym szkliwem.

Z muzyki zespoły klezmerski, cygański, białostocka "Szeptucha" i ukraińskie Hajdamaki, jako gwiazda wieczoru.

1 sierpnia 2022

Niepewne lato

Pogoda się skiepściła, mokro, chłodno. Dla pastwiska to dobrze, ale dla żniwiarzy niekoniecznie. Ceny w skupie dla zbóż na razie znośne, ale czuć jakąś niepewność. Po ogromnej ulewie nocnej trzeba było wyzbierać opadłe jabłka w sadzie. Kilka wiader, dzisiaj przerabiam na soki, bo na tyle już dojrzały, że się da. Dobrze, że pewien zapas cukru zrobiłam, bo w sklepach brakło zupełnie. Choć w internecie można kupić, ale po horrendalnych cenach.

Anna zaliczyła kolejny jarmark, czy też lokalny festyn, jak zwał tak zwał, w sąsiednim powiecie, w Orli. Z rękodzielników były tylko dwa stragany. Reszta odpustowe badziewie, lizaki i plastikowe zabawki dla dzieci. Oraz koła gospodyń wiejskich, które imprezowały pod drzewami i częstowały pysznym żurem z kiełbasą swojską, za przysłowiowe "co łaska". Muzyka była skoczna. "Graj Cyganie" i gwiazda z filmu Smarzowskiego "Wesele". 

Zdjęcia stoiska. 

Pomysł z drabiną i deskami jako przewoźną, łatwo rozstawialną i zwijalną wystawką jest wygodny i sprawdza się w praniu.

Poza tym w tunelu rośnie jak trzeba, acz zimne noce i wilgoć wywierają swoje wpływy. Przede wszystkim wegetacja zwolniła, ogórki się kończą. Kolejne buraki trafiają do garnka i do piwniczki na zapas.

Powolutku zaczynają się pomidory, na razie żółte. Anna podlewa je gnojówką z ziół i psika profilaktycznie roztworem z drożdży, bo przy takiej pogodzie łatwo o pleśnie i zarazy.

Pierwszy raz w dziejach naszych upraw pojawiły się też bakłażany.

W lesie zaś zaczęły się grzyby. Kurki stoją w skupie wysoko. Opłaca się je sprzedawać. Są tacy, którzy oczywiście reperują sobie budżet tym sezonowym sposobem. Nawet Anna, gdy jej się zdarzy nadmierny zbiór, taki nie do przejedzenia, odwozi grzyby i ściąga kaskę. 

Ten akurat dał ponad pół stówki.

25 lipca 2022

Czas słońca

Środek roku, czerwiec i lipiec to czas, gdy napór koniecznych prac i nowych sytuacji jest w naszym życiu dużo silniejszy, niż w ciągu całej reszty roku. Nie tylko dlatego, że rolnictwo to dyktuje, ale i dlatego, że obie jesteśmy spod znaku Koziorożca, a lato stwarza dla nas wyzwanie z racji położenia słońca naprzeciw naszych zimowych urodzin. W efekcie nie ma wiele czasu na rozrywkę, a gdy już się taka trafia, to jest ona powiązana ściśle z wysiłkiem i pracą, a nawet ich eskalacją.
Od momentu przesilenia letniego wysiłek się wzmógł. Najpierw sianokosy, potem drugie sianokosy i zwózka siana, całkiem samodzielna, przy całkowitym braku rąk do pracy w okolicy. Potem jeszcze odbył się u nas jak co roku pokaz pieczenia chleba, urządzany przez GOK w ramach projektu albo półkolonii dla dzieci. To jeden dzień przygotowań i następny poświęcony imprezie, zabawianiu "gości" i stadka dzieciaków, które przyjechały z opiekunami na rowerach. Poczęstunek, pokazywanie, objaśnianie itp. 
Zaraz potem rzucił się ogór, podlewanie, zbiór. I porzeczki, to samo. Przy czym w tej sprawie los mi pomógł, a raczej przeszkodził, bowiem większość krzaków czerwonych i białych porzeczek zdążyły przede mną opędzlować kury. Kiedy tylko zobaczyły, że zrywam, zaraz wzięły się do dzieła. To co zostawiłam na następny dzień, cudownie po prostu znikło. Skończyło się zatem na kilkunastu słoiczkach dżemu i gąsiorze wina, które już pięknie chodzi. Przepadło przynajmniej drugie tyle. 
- O, nie! - stwierdziła Anna - koniec z kurami! KONIEC! W przyszłym roku zostają tylko kaczki i indyki.
Mnie w to graj. Kurzych jaj i tak nie mogę jeść, więc całe to bieganie koło kur nadmierne mi się wydaje. Choć kocham wszystkie swoje ptaki i nigdy im nic nie brakuje, ale logika dziejów przemawia przeciw dalszej ich hodowli. Nie wybijemy ich, ale spokojnie dojdą swego końca bez odmładzania stada. Kaczki, gęsi i indyki również znoszą jaja i dla nas aż nadto wystarcza.
 
A potem nadszedł czas festiwalu i kolejne zakręcenie. Głównie dlatego, że Anna prowadzi na nim warsztaty ceramiczne jako pomoc mistrza oraz własne stoisko, co zajmuje cały boży dzień, aż do nocy. Docierałam na imprezę po południu, gdy już prace domowe były ukończone i co nieco towarzysko się odprężałam, witając się ze starymi znajomymi i rozmawiając o tym i owym.

Zdarzało mi się też pilnować kramu. Przy okazji uaktualniam swoją gębusię, po kilku ładnych latach od ostatniego zdjęcia.

A tu też ja w tle, ale bez głowy. I dobrze, bo prace najważniejsze. Wszystkie dzieła z sitodrukiem sprzedały się pięknie. To ostatnie zdobnicze zainteresowanie rozwijane przez Annę, mającą z sitodrukiem i poligrafią dużo wspólnego od lat. I jeszcze zbliżonko.


Poniżej przykłady prac Aninych, których dawno na blogu nie było. 


Mydelniczki...


Na jarmarku wystawiało się przynajmniej kilku profesjonalnych ceramików, ale nie było tak źle z utargiem. Kilka rzeczy trafiło ludziom do gustu i sięgnęli do portfelików. Mimo widma nadchodzącej inflacji czy też gorszego krachu, o którym wieszczą jasnowidze i ekonomiści.

Doroczne trzydniowe świętowanie rdzenności naszej narodowej i tutejszej zakończyłyśmy goszcząc na kolacji mistrza ceramiki Jerzego z rodziną, a raczej częścią rodziny, żoną i najstarszą córką. Piecyk do pizzy spisał się na medal. Sera, cebulki, jarmużu, bazylii oraz sosu paprykowego własnej roboty nie żałowałam. Pogaduszki na tarasie przy świetle solarnym były równie pyszne.

14 lipca 2022

Owocobranie

Ochłodzenie, a wraz z nim rzadkie, ale za to zlewne deszcze. Przeważnie nocą, ale wczoraj ulewa wypadła w dzień. Przedwczoraj pojawił się Zefir i dmuchnął tak skutecznie, iż przez całe popołudnie i noc nie było prądu w większości regionu. Także złamał do końca starą kosztelę, wysokie drzewo, które już wielokrotnie osypywało się konarami, ale w tym roku obłożone ogromną ilością owocu nie wytrzymało ostatecznie. Jakimś cudem, i to cud nie pierwszy w tym roku związany z drzewami, pień z czubem opadł w stronę, gdzie nie było innych drzew i zaledwie musnął ogrodzenie. Tym sposobem dzisiaj poszłyśmy najpierw, przed wypuszczeniem kóz na łąkę, pozbierać jabłka i naprawić płot. Jeszcze jedna jabłoń w końcu sadu straciła odgałęzienie, zatem zrywałyśmy guguły i wiadrami znosiłyśmy je na taczkę dość długo. Z obawy przed przejedzeniem się nimi kóz. Drobne ilości spadów zjadają już od dawna i to ich przysmak coroczny, więc są już przyzwyczajone, ale taka ilość mogłaby je oszołomić. Kilka lat wstecz jedna z kóz, najadłszy się takich niedojrzałych koszteli ze złamanego konaru dostała silnej gorączki, trzeba było szybko interweniować zastrzykami. Lepiej chuchać na zimne.
Zatem zabrawszy owoc z placu wyżerki i naprawiwszy z grubsza płot (trzeba było dostawić słupek i umocować nadwyrężoną siatkę), wypuściłam kozy z kaczego dołka w południe i ruszyły galopem do sadu. On jeden jest jeszcze w miarę zielony, reszta pastwiska wyschła, zielenią się tylko jakieś niskie porosty. Może przy częstszych opadach trawa odbije, wysieje się nowa, zobaczymy. Przeważnie tak było w deszczowe lato.
Guguły się nie zmarnują. Będę im je skarmiać przy obrządku w kontrolowanych ilościach.

Poza tym porzeczki czarne już właściwie zagospodarowane. Nie było ich zbyt dużo, ale i tak więcej, niż w zeszłym roku, gdy w ogródku permakulturowym krzaki prawie nie miały owocu. W tym każdy jednak zaowocował, to trzeba przyznać. Zrobiłam około 10 słoiczków dżemu, a reszta poszła do gąsiora na wino.

Zaczynają się cukinie, a z nimi leczo cygańskie. Co prawda z zeszłoroczną papryką, zamrożoną przezornie, ale zawsze swoją. Oraz przecierem pomidorowym zeszłorocznym, domowym, który daje boskie smaki, tak w zupie, jak w sosie i w leczo właśnie. Z dodatkiem kurek, które po deszczach zaczynają się pokazywać w pobliskim lesie i Anna wyskakuje na nie z rana przed śniadaniem.

Pierwsze owocowanie świdośliwy zaliczone, owocki były duże i smaczne. Zjadłyśmy prosto z krzaka.

I tak się plecie.

6 lipca 2022

Pierwsze zbiory ogrodnicze

Ostatni transport siana odbył się ostatniego dnia wolności, przed wejściem w życie zakazu zbliżania się do "muru" na odległość 200 metrów. Z ogonem za samochodem, który przystawał i nieruchomiał, gdy się przystawało, aby pogadać albo zapytać o co chodzi, po czym śledził pilnie robotę na polu w cieniu krzaków z sąsiedniej łąki.
Po dwóch dniach zbłądził jednak do nas Andrij i pomógł te ostatki wrzucić na balkonik i rozmieścić pod dachem paszarni. Był jeszcze przy jakich takich siłach z pogodnego rana. Wszystko zatem dobrze się skończyło.
Tym sposobem można się było zabrać za inne inne pilne prace. Przede wszystkim ogórka. Który w ciągu palącej pogody wziął i niepostrzeżenie zaczął dojrzewać.

Z braku czasu na podlewanie pierwsze zbiory trafiły w paszcze kóz, spragnionych orzeźwienia. Bowiem ogórki okazały się puste w środku i gorzkie z braku dostatecznej ilości wody w upale. Kozom to nie przeszkadzało. Pałaszowały, aż im się uszy trzęsły.

Anna zatem przede wszystkim zajęła się ogrodnictwem i pilnymi pracami, przede wszystkim systematycznym podlewaniem spragnionych ogórków. 

W ten sposób kolejne zbiory zaczęły odzyskiwać równowagę smakową i mięsistość. I już mogą iść w ręce klientów i trafić na małosolne do kamionki.

Ponadto trzeba było zająć się też pomidorami, oberwać nadmiarowe liście. 

Takoż wyrwać plony buraka, który pięknie obrodził. W zamian posiany został następny i już został posadzony, w gruncie i tunelu.

Ja tymczasem przerobiłam 5 kilogramów buraków na ćwikłę, wyszło 17 słoiczków, które wylądowały w zbiorach piwnicznych. 

Zaczęły również dojrzewać porzeczki. Trochę się spiesząc zerwałam owoce z krzaków przy domu, aby ubiec żarłoczne kury i indyki. Nastawiłam nalewkę i winko w gąsiorkach. Niewiele, ale zawsze. Reszta jeszcze przede mną. Ptactwo też pastwi się nad pierwszymi cukiniami i truskawkami, trzeba się z nimi ścigać. To nas motywuje, aby do przyszłego roku zmienić trochę hodowlę na mniejszą i mniejszych szkodników. Na przykład takich jak poniżej.

Poza tym palące upały minęły na rzecz opadów co jakiś czas, które ruszyły grzybiarzy do lasu poszukujących pierwszych kurek. Kolik już się chwalił sporymi zbiorami, ale nasze próby poszukiwawcze w bliskim otoczeniu jak na razie spełzają na niczym. Deszcz przyjmujemy z ulgą, jak i cała przyroda wokół. I wynędzniałe od słońca pastwisko.

Spędzamy wieczory na tarasie w towarzystwie psów, szkliwiąc biskwit, dobierając fragmenty do jakichś całości w rodzaju kolczyków czy zawieszek ozdobnych z ceramiki. I czekając na rozbłyśnięcie lampek ładowanych w dzień słońcem. Piękny spokojny czas.