14 lipca 2022

Owocobranie

Ochłodzenie, a wraz z nim rzadkie, ale za to zlewne deszcze. Przeważnie nocą, ale wczoraj ulewa wypadła w dzień. Przedwczoraj pojawił się Zefir i dmuchnął tak skutecznie, iż przez całe popołudnie i noc nie było prądu w większości regionu. Także złamał do końca starą kosztelę, wysokie drzewo, które już wielokrotnie osypywało się konarami, ale w tym roku obłożone ogromną ilością owocu nie wytrzymało ostatecznie. Jakimś cudem, i to cud nie pierwszy w tym roku związany z drzewami, pień z czubem opadł w stronę, gdzie nie było innych drzew i zaledwie musnął ogrodzenie. Tym sposobem dzisiaj poszłyśmy najpierw, przed wypuszczeniem kóz na łąkę, pozbierać jabłka i naprawić płot. Jeszcze jedna jabłoń w końcu sadu straciła odgałęzienie, zatem zrywałyśmy guguły i wiadrami znosiłyśmy je na taczkę dość długo. Z obawy przed przejedzeniem się nimi kóz. Drobne ilości spadów zjadają już od dawna i to ich przysmak coroczny, więc są już przyzwyczajone, ale taka ilość mogłaby je oszołomić. Kilka lat wstecz jedna z kóz, najadłszy się takich niedojrzałych koszteli ze złamanego konaru dostała silnej gorączki, trzeba było szybko interweniować zastrzykami. Lepiej chuchać na zimne.
Zatem zabrawszy owoc z placu wyżerki i naprawiwszy z grubsza płot (trzeba było dostawić słupek i umocować nadwyrężoną siatkę), wypuściłam kozy z kaczego dołka w południe i ruszyły galopem do sadu. On jeden jest jeszcze w miarę zielony, reszta pastwiska wyschła, zielenią się tylko jakieś niskie porosty. Może przy częstszych opadach trawa odbije, wysieje się nowa, zobaczymy. Przeważnie tak było w deszczowe lato.
Guguły się nie zmarnują. Będę im je skarmiać przy obrządku w kontrolowanych ilościach.

Poza tym porzeczki czarne już właściwie zagospodarowane. Nie było ich zbyt dużo, ale i tak więcej, niż w zeszłym roku, gdy w ogródku permakulturowym krzaki prawie nie miały owocu. W tym każdy jednak zaowocował, to trzeba przyznać. Zrobiłam około 10 słoiczków dżemu, a reszta poszła do gąsiora na wino.

Zaczynają się cukinie, a z nimi leczo cygańskie. Co prawda z zeszłoroczną papryką, zamrożoną przezornie, ale zawsze swoją. Oraz przecierem pomidorowym zeszłorocznym, domowym, który daje boskie smaki, tak w zupie, jak w sosie i w leczo właśnie. Z dodatkiem kurek, które po deszczach zaczynają się pokazywać w pobliskim lesie i Anna wyskakuje na nie z rana przed śniadaniem.

Pierwsze owocowanie świdośliwy zaliczone, owocki były duże i smaczne. Zjadłyśmy prosto z krzaka.

I tak się plecie.

1 komentarz: