9 kwietnia 2021

Wiatry

Wciąż nie ma się czym pochwalić. Poza tym, że zdołałam przezwyciężyć słabość. Pogoda zimna i wietrzna nie pozwala zbyt długo pracować na dworze. Pierwsza próba przystąpienia do montażu nowego tuneliku poliwęglanowego spełzła na prawie niczym. Coś tam ukręciłyśmy, ale ze zgrabiałymi od wiatru rękami i walcząc z piaskiem i pokryciem złośliwie podnoszonym przez powiewy. Zatem praca została odłożona na później i na razie wygląda na to, że na "święty nigdy".  

Mimo wszystko, to, co zostało posiane i posadzone w dużym tunelu, osłonięte od wiatru i w dzień całkiem dobrze podgrzane kiełkuje i nabiera rozmiarów, rzodkiewka, szpinak, dymka, odbija z korzenia zeszłoroczny burak liściasty i kapusta pekińska.

Jak znam tutejsze życie i przyrodę, gdy tylko wiosenne wiatry ustaną i słońce przygrzeje, roślinność ruszy z kopyta i szybko nadrobi opóźnienia względem zachodniej części kraju.

Opowiem więc, jak przezwyciężyłam słabość, słabowanie, polegiwanie, smętki i dolegliwości nieokreślone i dokuczliwe, trwające ponad miesiąc. Teraz już wiem, że było to zawianie, przewianie czy jak tam dawniej zwano tę przypadłość na wsi. Chyba musimy wrócić do tego nazewnictwa w okresie "początku małej ery Wodnika", czyli powietrznej, bo inaczej zaginiemy pod uciskiem chemicznych wynalazków medycyny, która za dekadę, dwie i trzy całkiem się skompromituje, okaże trucicielska i zabójcza oraz kompletnie nieskuteczna wobec zalewu starych i nowych mutacji chorobotwórczych. Jako tłumaczka Nostradamusa wam to mówię, napisane jest.

A więc stało się tak, że zawiało mnie przypadkiem i właściwie niepostrzeżenie. Minęło trochę czasu, nim zdałam sobie z tego sprawę i wróciłam pamięcią, kiedy to mogło się stać. Ano kazałam sobie ostrzyc po zimie włosy i jednego, drugiego dnia wyskoczyłam na chwilę na dwór z gołą głową, aby wnieść drewno do pieca, garnki na karmę dla zwierząt, czy wynieść kubełek z odpadkami na kompost. Wcale do tego nie zaczęło się od głowy, a od drugiego końca tułowia, czyli dał o sobie znać przeziębiony pęcherz. Oj, poznałam już te przyjemności nie raz, w końcu żyję już długo, więc czym prędzej zaaplikowałam sobie Urosept, specyfik ziołowy w tabletkach pomagający w oczyszczeniu zapaleń dróg moczowych. Po dwóch dniach jakby się polepszyło, ale nie do końca. Przygnębienie, osłabienie i smęcenie trwało ze słabą zmiennością w górę i w dół. 
Aż którejś nocy obudził mnie silny narastający ostry ból głowy. Czoło aż do czubka czaszki. Nie kwalifikowało się to do migreny, bo owszem połowa, ale jakby nie ten przekrój co trzeba. Wzięłam tabletkę Ibupromu, ale i zagrzałam wodę i położyłam się do łóżka z gorącym termoforem, który przyłożyłam w okolice objęte dreszczami, czyli pobliskie pęcherzowi. I to pozwoliło mi zasnąć, acz ból jedynie trochę osłabł. Rano zrobiłam obrządek i położyłam się znowu, ale tym razem na kocu elektrycznym pod kołdrą, co pozwoliło mi rozgrzać całe ciało i zawalczyć z dokuczliwym "wiatrem". Zasnęłam i po dwóch godzinach obudziłam się dużo żywsza. Głowa przestała boleć, dreszcze znikły, pęcherz przestał cisnąć, tabletki przestały być potrzebne.

Mało tego, mam jeszcze od dawna zwyczaj pomagania sobie akupresurą, zwłaszcza przy zatokach, ale i kłopotach z oczami czy kamicą. Moje ciało już tak się tego nauczyło, że daje mi zawczasu znak, gdzie i co się szykuje, kłującymi pobolewaniami odpowiednich punktów na dłoniach, stopach albo w uszach. I tym razem już w nocy zaczął mnie boleć czubek małego palca u prawej dłoni, odpowiadający za głowę. Uciskałam tam, i poniżej u nasady, gdzie jest punkt odpowiadający za oko. Otóż kilka dni później ze zdumieniem zobaczyłam, że na czubku tego palca uformował się pod skórą wrzód, a kiedy nabrzmiał ropa wypłynęła szczeliną między paznokciem a skórką opuszka. Bezboleśnie. Po czym zaschnął i znikł po kilku dniach całkowicie. W ten sposób wyszły ze mnie wszystkie złe humory, jakby powiedział dawny lekarz. Organizm zlokalizował stan zapalny wędrujący z wiatrem po różnych częściach ciała, skumulował je w jednym miejscu zgodnie z kanałem przewodzącym, o którym wiedzę zachowali Chińczycy i spokojnie wydalił z siebie.

Jednym słowem: trzymajmy się ciepło! Noście czapki i ciepłe okrycia, nie igrajcie z wiatrem w ten zmienny wodnikowy (z-wodniczy) czas. Abyście nie musieli narażać życia poszukując rady współczesnego lekarza, znającego coraz mniej aktualne, niezmutowane jeszcze procedury leczenia chorób, których już nie ma.

Znam jeszcze inne ludowe sposoby na wiatry, bardziej czarodziejskie, z machaniem drzwiami albo szeptaniem nad szklanką gorącego popiołu postawioną na głowie chorego, który potem na cztery wiatry się rzuca, ale tym razem nie był potrzebny żaden z nich. W szafie także leżą sobie zawsze w gotowości do użycia bańki, i szklane po byłych właścicielach siedliska i nowoczesne, suche made in China. Bezbronni nie jesteśmy, o nie!

7 komentarzy:

  1. Ach, szczerze zazdroszczę. Nie kute i siatkowe ogrodzenia, tylko z drewna, z drągów. Młoda, zielona trawka i ten sad kwitnący. Przyjaciel, stróż, który przycupnął cichutko. Ach, pani Ewo, szczerze Panią podziwiam i gratuluję mądrego wyboru.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bańki u nas na podorędziu, jak tylko zaczyna się jakaś słabość w organizmie, od malucha po starego. Na szczęście mam dwa komplety tych "na zimno", bo ogniowych jakby troszkę boją się:-) potem wysmarowanie domowym destylatem, okrycie ciepłą pierzynką, a oprócz tego domowy syrop z zielonych szyszek albo pędów sosny, a także podbiał z tymiankiem, i rano już lepiej. Właśnie wczoraj przyuważyłam obfite kwitnienie tegoż na starym rumowisku, będzie warzenie syropu:-) pozdrawiam serdecznie.
    P.s. Też chyba znowu dziś nici z robót przy tunelu, wieje jak licho, może choć w sadzie przytniemy gałęzie jabłoni z jemiołą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z chęcią od dawna czytam pani posty. Ja też zawsze chronię głowę , a szczególnie uszy. Mieszkamy na wsi , a więc również często wychodzę na zewnątrz. Zdrowia życzę i pozdrawiam serdecznie 🌷🌺🌺🌺🌷

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie na szczęście nic nie bierze od przemarznięcia i zawiania... Ja gdy trzeba też stosuję u biskich bańki, bioterapię , zioła i Reiki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko do czasu. Oj, znałam takich i takie, którzy uważali, że są z żelaza i stali. Niestety musieli się nacierpieć, kilka lat leczyć powracające anginy, albo zapalenie ucha, albo rwę kulszową lub zapalenie zatok, żeby zrozumieć dobre rady starszego pokolenia. Niemniej zdrowia życzę jak najdłużej. :) ES

      Usuń
  5. Też robię co mogę by mieć zapasy domowych specyfików jak propolis czy sok z czarnego bzu ,suszony krwawnik ,nagietek i wiele innych .Kupiłam bańki te bezogniowe ale nie umiem ich stawiać i na razie leżą.Z pół roku temu a może mniej ,byłam bardzo daleko od domu i coś mnie dopadło ,do dziś nie wiem co ,ale głowy silny ból i taka niemoc i słabość ze łóżko było czymś cudownym ,ale mając zawsze silny propolis przy sobie i węgiel i inne jak jadę w świat i tego propolisu piłam chyba 10x więcej niż są zalecenia.Na drugi dzień było po problemie ,nic mi nie było .Do dziś nie wiem co mnie dopaść chciało.super pani Ewo że już zdrowie naprawione i wiosna musi w końcu się doczołgać bo czekamy i u mnie na Dolnym Śląsku też zimno.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogniowe są chyba lepsze, niż suche. Ogień ma to coś, co spala. Babki lecząc wiatry zawsze używają elementu ognia, czy to dawniej do leczenia róży, czy bólów głowy i złego samopoczucia, spalając świecę, wosk czy poświęcony len. Życzę zdrowia i wszystkiego dobrego. :) ES

      Usuń