24 września 2018

Codzienne przygody

Deszcz jesienny, deszcz. Wali o dach z hałasem całą noc i poranek i gada, gada, gada różnymi jakby na poły znanymi głosami, wprawiając w senny półtrans. Zimno szybko się robi. Nowy piec kuchenny sprawdza się w taki czas bardzo dobrze. Gotuję karmę dla zwierząt, sokownik, czajnik wody, warzę twaróg około południowej godziny i robi się miłe ciepełko, które pozostaje do rana.

Ostatnie spadające antonówki w sadzie zjadają kozy. Podobnie ze śliwkami. Przerób właściwie skończony. Cydr bąbelkuje już wolniej, dochodząc do swego właściwego czasu. Podobnie beczułka octu. Butelki soku stoją w równych rządkach w piwnicy. Jak i słoiki dżemu i powideł.

Wciąż jeszcze mieszkamy na poddaszu, bo remont niedokończony. Właśnie szybko wprowadzająca się jesień pobudziła w nas chęć do czynu w tej materii.
Przeszkadzały dokończeniu i wciąż jeszcze to robią usterki w nowym samochodzie, Słoniątku. I notoryczne całodzienne wizyty u różnych mechaników w okolicznych miastach, którzy próbują ustalić, czemu zapala się lampka ostrzegawcza. Jeden mówi to, sprawdza, coś wymienia i każe płacić, inny mówi, że to co innego, zmienia i każe płacić, ostrzegając, że jak nie to, to trzeba będzie coś droższego uskutecznić. Jeszcze inny każe jeździć dotąd, aż się coś zepsuje i będzie wiadomo co. W takim nastawieniu Anna wybrała się na kurs szkliwienia do stolicy, ale dojechała zaledwie do Siemiatycz, gdzie ją bogi zaprowadziły do dawno znanego i przyjaznego zakładu mechanicznego. Chłopaki mieli wolny czas, posprawdzali, coś wymienili. Ale trzeba było samochód zostawić na weekend i teraz trzeba odebrać. Czyli jechać pociągiem i rowerem ze stacji do miasta, albo autobusem z sąsiedniej gminy. Lekko nie jest.
Wszystko to zabrało i jeszcze zabiera mnóstwo czasu, który należy wreszcie nadrobić.

Jednak gładzie zostały już położone, szlifowanie w toku. Jeszcze czeka malowanie. Potem położenie paneli podłogowych i wstawienie nowych mebli. Trochę przed nami przygód stoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz