Kolejny pracowity dzień. Od 8.30 do 19.30. Z Jarym i Wańką. Jeden obiad (ziemniaki, pieczone udko kurczaka i mizeria plus po mocnym piwie na głowę). Ta rozpiętość czasu mówi sama za siebie, dlaczego wolimy zapłacić i wynająć wioskowych pracowników, przyzwyczajonych do wytrwałej pracy, a nie wzywać na pomoc rozgadanych wolontariuszy-(najczęściej) wegetarian z miasta, jedzących co 2 godziny i pracujących 3-4 godziny dziennie.
Siatka na przestrzeni ponad hektara została rozpięta.
Po pracy można po prostu wpaść w objęcia komputera, a nie gadać po próżnicy. I wypić wyczekanego pracowicie drinka.
Ale zanim to się przydarzy to trzeba jeszcze wysikać Labę, która jest w cieczkowej izolatce, przewinąć gąski, zrobić nowy opatrunek na połamanej nóżce kózki. Nakarmić psy i koty.
W takie intensywne dni zdarza się też intensywna wieść ze świata. O narodzinach potomka. I jak tu żyć na smutno, albo na nudno?
Wegetarianie nie nadaja sie do roboty, wegetarianizm jest dla inteligentow :D
OdpowiedzUsuńTak. A jako inteligenci tworzą swoje inteligenckie koncepcje o pracy od niechcenia i o gołąbkach, które same do gąbki wpadają. Zresztą, zawsze mogą zapłacić szczupłością sylwetki za dużo wolnego czasu i pustkę w kieszeni. No, nie. Nie mają pusto w kieszeni, bo mieszkają w mieście i walą w klawisze komputera, aby się wyżywić. Tak mnie wzięło na nie wiem co, w razie czego przepraszam, gdyby ktoś chciał się obrazić. ES
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy, ja z metropolii, ale szanujaca robote.
Usuń