Wczoraj był dzień Jarego. Od 9 godziny do 16.30 z krótką przerwą obiadową, wzmocnili z Anią ogrodzenie ogrodu w przyszłości permakulturowego przęsłami z żerdzi świerkowych puszczonych dołem i górą. Jary, jako wioskowy fachman od ogrodzeń z leśnej siatki chciał się założyć o trzy wina wisienka, że dziki tego nie ruszą, ale wolimy się nie zakładać, zwłaszcza o alkohol tego rodzaju. Bo jakby Jary przegrał, to sam by musiał te wina wypić, więc i tak byłby wygrany.
Przyjechał także traktor i stalerzował ogrodową przestrzeń, wcześniej przeoraną, aby ułatwić nam posianie tam czegokolwiek na ten wiosenny czas.
Popołudniami chmurzy się, wczoraj nieco przy tym grzmiało, ale bez sensacji, a trochę deszczu zawsze się przyda na naszych piaskach. Sad już jest w pełnej gotowości do co-dwuletniego rozkwitu. Śliwy przekwitły, czeremcha przekwita, kwitną właśnie grusze ulęgałki. A my popołudniami w ogródku przydomowym gotujemy grządki, siejemy i sadzimy. Dzisiaj było truskawkowo. Posiana fasolka i bób. Zbudowana nowa grządka wzniesiona na wsadzie kompostowym. Pokazują się pierwsze komary. Dzisiaj specjalnie narażałam się na ich apetyt, wymyta mydełkiem dziegciowym. Tak jakby mniej siadają, ale tylko dłonie i szyję namaściłam zapachem, więc pogryzły mnie w pięty i głowę. Jutro pomażę dziegciem ogrodowe ciuchy, w ramach dalszego ciągu testowania.
Te ogródkowe prace są tak wciągające i miłe, oraz absorbujące, że Annie jak gdyby znudziła się już telewizja. Wczoraj nawet przez moment na nią nie patrzyła, choć pierwsze dwa dni gapiła się jak zaczarowana w jakieś celebryckie wygłupy oraz filmy. Ale z tej okazji mogła poczuć wspólnotę z takim Wańką, który także do północy oglądał "Zaklinacza koni", aż mu się jego kobyła Kaśka przypomniała i zatęsknił za nową. Franka konyka-darmozjada chce sprzedać i kupić prawdziwego kunia. Już się nabawił grzywiastym kuniopodobnym zwierzem, który włazi ludziom w ogródki i w obejścia (przypomnę, u nas też bywały).
Ogrodzenie pastwiska zdaje jak na razie egzamin w pełni. Kozy pasą się spokojnie i bez kaprysów. Czują się bezpiecznie i mają dużo przestrzeni, to w końcu prawie półtora hektara. Oczywiście gorzej będzie w upały oraz w lato, gdy zaczną atakować gzy i ślepaki wespół z komarami, na otwartej przestrzeni stado jest wtedy bardzo niespokojne, kozy wolą wówczas wypas w lesie i w krzakach. A na pastwisku tego nie ma. Ale gdy jest gorąco i tak mało się pasą, jedynie wczesnym rankiem i przed wieczorem, więc mają inne ogrodzone przestrzenie do pobytu w cieniu, kaczy dołek i cienistą zagrodę w sadzie. Zaczynamy w tej sprawie odczuwać sporą ulgę. Anna może spokojnie zająć się innymi koniecznymi pracami w obejściu, zamiast tracić codziennie kilka godzin na łażenie z kozami po lesie i sąsiedzkich łąkach, pilnując, aby nie wdarły się nikomu w szkodę.
Poza tym jest jeszcze jeden walor ogrodzenia, psychologiczny i duchowy też. Zagrodzenie wzmacnia uczucie posiadania, osadzenia i zagruntowania, a zatem osobistej siły wobec innych. I budzi szacunek, naprawdę!
hahha :)
OdpowiedzUsuń