Małe gospodarstwo na pograniczu wschodnim, przyjazne środowisku i dobrym ludziom, wytrwałe. Na tym blogu można pobyć w nim i poznać jego życie, pracę, poczuć rytm czterech pór roku, a także trochę pofilozofować...
15 maja 2010
Pohulaty tancowaty
Wczoraj o 20 lądowanie w sali GOKu w Czeremsze na koncercie Hulajhorod. To zespół ukraiński, folkowy, śpiewający tradycyjnie tradycyjne pieśni, czyli prosto z brzucha i polifonicznie, jak to na wschodzie od zawsze trwa. Można było też potancowaty, bo brali w tany do polki i kazaczoka ludzi z sali. 3, 5- i 7-głosowy kolektiw brzmiał jak wielki chór. Taką muzykę trzeba zawsze słyszeć na żywo, mnie się marzy posłuchać białego śpiewu w polu, na ławeczce we wsi, na żywo, jak to drzewiej bywało i na Rusi i na Podlasiu. Jeszcze ponoć w latach 60-tych i 70-tych był to spotykany często słuczaj.
- Ludzie śpiewali cały dzień, w pracy, w polu i po pracy. Teraz seriale w telewizji oglądają - wspominał starszy pomocnik naszego majstra 2 lata temu.
Z innych nowin: coś ukatrupiło kurę sąsiadki. W charakterystyczny dla kuny sposób. Oderwana głowa, wypity mózg. Reszta dostała się naszym psom do jedzenia. Kilka dni wcześniej znalazłam koło domu trupa dużego polnego szczura z odgryzioną głową. Teraz to się składa w całość.
Trzeba psy często puszczać, szczuć w stronę lasu, żeby hałasowały. Kola zresztą, dokarmiana chętnie przysmakami mięsnymi przez Wierę i Mikołaja poczuwa się do strzeżenia ich obejść i zawsze biegnie także sprawdzać ich posiadłości. Na kunę nie ma innego sposobu, jak pies.
Jaja pod gęsią nie zalęgły się. Wyrzuciłyśmy je. Gusia, wychudzona siedzeniem wylądowała przymusem w koziej zagrodzie, gdzie ma się paść na trawie, przewietrzyć i umyć na deszczu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz