12 maja 2010

Jadowita siekiera

Od wczoraj zaczęłam robić sery. Żeby ulżyć trochę Ani, która ma teraz mnóstwo różnej pracy. Robię codziennie jeden z porannego udoju (jakieś 8 litrów mleka), jak na razie lecą goudy. Wychodzi ok. 0,5 kilograma plus serek zwarnicowy, który warzę na kuchennej płycie. Gdzieś przeczytałam w internecie, że ricotta nie ma smaku i trzeba ją przyprawiać solą i ziołami. Otóż ten mój ma wyraźny słodkawy zapach i smak. Nie gustuję w nim osobiście (wolę kwaśniejsze twarożki, a słodycz nigdy nie należała do moich ulubionych smaków), ale ten bardzo pożywny serek nadaje się świetnie do pierożków, szpinaku i tart. Sprawdzone.
Sprzedałam 2 kg jaj po 8 zł. Cena spadła do zeszłorocznej, jak było do przewidzenia.
Ania posadziła pomidory i paprykę w folii.
Przyszedł do pracy powiedzmy-Sławko. Dostał do zrobienia płot. Ma to być płot wewnętrzny w obrębie obejścia, oddzielający ogródek przydomowy od zwierząt. Niestety, wydatek niezbędny, aby dochować się krzewów ozdobnych i owocowych, kwiatów i bujnych grządek.
Odsprzedał nam kilka dębowych słupków, które stanowiły resztki jego starego budynku gospodarczego. Wytyczył ogrodzenie, wkopał je, odmierzył, przyciął, ociosał i przybił poprzeczne żerdzie (zgromadzone w tym celu jeszcze w zeszłym roku). Przy okazji dowiedziałam się, że nasza siekiera może i ostra jest, ale nie ma jadu, a dobra siekiera musi mieć jad. Spytałam, czym różni się ostrość od jadu, ale nie umiał wytłumaczyć. Domyślam się co to jest, bo kilka razy miałam taką siekierę w ręku. To coś w rodzaju przyciągania magnetycznego, ostrze samo trafia gdzie trzeba i przecina od razu.
- Ot, patrz, twoja siekiera, Aniunieńko - (Sławko jest niezwykle bezpośredni i ma nawet urok osobisty, kiedyś to był największy podrywacz i przystojniak we wsi, teraz trochę zębów mu wyszło i posiwiał) - ona tylko gryzie, a nie kąsa jadowicie. Najlepsze są ruskie siekiery. Ale teraz już trudno dostać.
I na tym zakończył robotę, bo i tak burza się wszczęła na niebie, pierwsza, wiosenna. Wiatr zaczął zwiewać białe płatki kwiatów z jabłoni w sadzie i wyglądało, jakby śnieg padał. Kozy, wystraszone grzmotami przybiegły galopem do obory i same schowały się w boksach. Lunął deszcz prawie monsunowy i po ok. dziesięciu minutach ustał w jednej chwileczce.
Wyjrzało słońce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz