Zabrałyśmy się za kończenie szkieletu tunelu foliowego, konkretnie robienie ram do drzwi. Niewiele w sumie dokonane, bo zaczęło padać. I zabawa z kozami trochę trwała.
W wiosce dzisiaj wieprzka ubito. Z rana znajomy przeraźliwy kwik. Potem okrzyki, bieganina po podwórzu. Z Mikołajem, w trakcie pasienia kóz ucięłam sobie pogawędkę. Jak to dawniej bywało, a jak dziś.
- Ech, dawniej z bratem ja wział`sia, świniaka razem zarżnął, rozebrał miaso. Teraz człowiek słaby, niedorajda. I żeby mojego kabana ubić zadzwonił ja do masarza. Niechaj bije, zapłati`sia. Na to masarz w kalendarz zajrzał i mówi, że najbliższy wolny termin to ma 11 listopada! Do końca roku pozajmowany. Wsie stare niedorajdy, co kabany chowają po wioskach w kolejce do niego stoją.
- A ile za to bierze?
- Zdaje`sia 2 złote od kilograma.
Pomysł unijny mi stanął w głowie, zakazujący uboju gospodarczego własnymi rękami. Specjalny masarz z weterynarzem mają to robić po zgłoszeniu takiej potrzeby przez gospodarza. Zastanawiam się, skąd tylu masarzy wezmą, dyspozycyjnych zwłaszcza przed wielkimi świętami!
Kola dostała od gospodyni tłuszcz z jelit.
- Nie śmierdzi? - spytałam profilaktycznie, prowadzona do komórki.
- Nie, no, swój zapach ma, ale to nie jest smród. Dawniej bywało, jak jeść nie było co, to gospodynie używały go do smażenia placków.
Miał lekki czad. Ja do świńskiego czadu słabo przyzwyczajona (tłuszcz kozi już mnie wcale nie razi swoim odorem, kwestia przyzwyczajenia), trochę mnie cofnęło. No, niemnożko. Zaraz siłą woli stanęłam twardo na nogach, paszę zgarnęłam, pięknie podziękowałam i przyniosłam do domu. Jutro rozpalę w piecu i tłuszcz zesmażę, psy będą miały zapas do końca roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz