7 września 2010

Robotnik

Po ulewnej nocy i poranku wczoraj wypogodziło się. Kozy jak zaczarowane pasły się same na polu i w sadzie całe popołudnie, aż do udoju. Wróciły grube od paszy i ciężkie w ruchach. Pojawił się też znajomy szerszeń, mieszkaniec pobliskich drzew akacjowych. Zagląda na taras do nazbieranych do koszy jabłek, które pracowicie obieramy na suszenie albo kompot. Jest uprzejmy, my też wobec niego. Nie ma to jak wzajemny szacunek.
Dziś od rana słońce, ale z południem zaczyna się chmurzyć.
Rano, cud niebieski, zjawił się Kościk do roboty. No, to ją dostał. Kończy wynosić gruz ze starej kuchni spod obory i razem z Anią wywala gnój z koziarni. Wywożą go taczką prosto na pole. Niedługo trzeba będzie orać pod żyto ozime, bo płodozmian wprowadzamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz