Myślę o pewnym dzieciątku-dziewczątku, które niedawno było u nas podglądać dojenie i popaść kozy. Przyjechało do dziadków na wioskę ze stolicy. Szczuplutkie, wielkookie, ciekawskie, jak to dziecko. Z własnym kubkiem w rączce, żeby spróbować mleka prosto z udoju. Pytam:
- Podoba ci się tutaj?
- O, tak. Lubię zwierzęta, wieś. Będę kiedyś mieszkać na wsi. Bo chcę.
- Super. A kim chcesz zostać?
- Lekarzem.
- Powodzenia życzę.
- Ale jeszcze nie wiem. Tatuś chce, żebym była. Zaraz już wracam do domu. Specjalnie wcześniej przyjechałam, żeby z kozami pobyć i z psem się pobawić. Bo ja chcę mieć takiego psa, wilczura, sukę, jak pani.
Dziecko spróbowało mleka ze smakiem i bez obrzydzenia, potem pasło kozy w sadzie i rzucało patyki Koli, która je zziajana przynosiła. Potem poszło z nami i stadem zwierzaków na ugór.
- Patrz, czeremszyna, już dojrzała. Chcesz spróbować?
- Chcę. To znaczy....
- Co takiego?
- Przyniosłam babci jajka z kurnika i nie umyłam rąk. Nie mogę niczego dotknąć. Tatuś nie pozwala. Mówi, że można zachorować.
- Trudno. Ale owoce są bardzo smaczne.
- No, to może spróbuję. Zerwę o tak, jak pani, gałązkę i zjem bez rąk.
- Próbuj, na moją odpowiedzialność. Poza tym jaja w kurniku są sterylne, jeśli tatuś tego nie wie.
- Oj, ten tatuś. Ciągle muszę myć ręce, jeść to, co każe i kiedy każe, krzyczy jak zapomnę. I denerwuje się.
- Trudno. Zdarzają się straszni tatusiowie. Tak samo ciotki, wujkowie, dziadkowie. Jakoś trzeba przetrwać. A z tym myciem, między nami to bez przesady.
- To dlatego, że mój brat ma alergię. I ledwie na wieś przyjedzie to zaraz musi wyjeżdżać, bo kicha i robi się cały czerwony. Mama ciągle wszystko myje i pucuje. W mieście jest z nim trochę spokojniej.
- Bo czyściej?
- No... nie wiem - dziecko uśmiechnęło się zakłopotane.
Potem odjechało samochodem tatunia. Usłyszałam z daleka (skąd znane?):
- Tylko wytrzyj dokładnie buty, zanim wejdziesz do samochodu!
Przypomina mi się, nie wiedzieć czemu, dawno dawno temu czytany "Tajemniczy ogród"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz