Niedziela była jak zaczarowana.
Są dni, kiedy sprawa goni sprawę, zupełnie niespodziewanie, i są takie, gdy nic się nie dzieje, choćby się wiele robiło, żeby cokolwiek ruszyć.
To pewnie pogoda tego ostatniego wrześniowego łykendu sprawiła. Czyli klasycznie, trend zbiorowy.
Najpierw przyjechali samochodem (a jakże!) nasi znajomi Czeczeni, którzy zamieszkali po nas w chacie na Dąbrowie. Nie znali dokładnego adresu, ale w miasteczku w sklepie zapytali o dwie Warszawianki co kozy trzymają i wskazano im drogę! To się nazywa lokalna wspólnota.
Chcieli kozę nam darować! Bo dostali i już im się znudziła, a poza tym planują w mieście na zimę coś wynająć. Wieś ich nudzi, nie czują chęci zostania rolnikami, miastowe wygody im się marzą.
No, cóż, kóz ci u nas dostatek, białej już nie chcemy, nawet takiej, co dużo mleka daje (na pytanie ile daje odpowiedź mnie wzruszyła: pół litra...).
Za to pogadałyśmy sobie w gronie babskim o potrawach czeczeńskich i wymieniłyśmy się przepisami. Otóż w Czeczenii ludzie grzybów raczej nie zbierają. Za to jest szał na punkcie zbierania w lesie czosnku niedźwiedziego, który na targach sporo kosztuje. Z rosyjska zwą go czeremszą. Robi się z niego pierożki nadziewane twarogiem wymieszanym z pokrojonymi liśćmi czeremszy, polewane sklarowanym masłem. Ta rozmowa przypomniała nam pomysł, aby posiać gdzieś na naszym nieużytku tę smaczną roślinkę.
Dostali reklamówkę antonówek i przepis na racuszki. Które syn, Jakub w szkole już jadł i bardzo mu smakowały.
Ledwie pojechali zjawili się państwo P. z Opaki. Przyjemnie im patrzeć na liczne stado kóz i już prawie postanowili, że powiększą własne. W tej chwili posiadają dwie kozy i koziołka kupione od nas. Zwierzęta mają się u nich bardzo dobrze, pięknie urosły i są zadbane. Polubili hodowlę, a wniosek, że jedna koza, a pięć to żadna różnica, nasuwa się sam. Tak czy siak trzeba doglądać, doić i pilnować. Poza tym przecież kozy w stadzie są w lepszym nastroju, bo to jest zwierzę, które potrafi z samotności zdechnąć. Życie społeczne, różne sprawy i związki wzajemne, hierarchia, zmieniające się z wiekiem role sprawiają, że koza w stadzie na pewno się nie nudzi i nie smuci. Pani P. jest też, wzorem syna, którego Alchemikiem Serowym nazywam, zakręcona na puncie robienia serów podpuszczkowych i już próbuje sił nawet na mleku tylko ze swojej jednej kózki dojnej.
Gdy tak siedzieliśmy sobie, wpadli znajomi Warszawiacy, w drodze powrotnej z leśniczówki w Puszczy, jeszcze po jeden ser, jaja i mleko.
I na koniec nowa znajoma w sprawie wróżebnej. W drodze znad Buga zabłądziła, próbując jakiegoś skrótu przez pobliskie wsie, więc nie obyło się bez przygody. Czyli do wieczornego dojenia miałam zajęcie przy czytaniu kart.
gwarno w tych Waszych ruczajach się robi ;)
OdpowiedzUsuńNa wsi kontakty towarzyskie może są rzadkie, ale za to intensywne i pouczające. ;-) R.
OdpowiedzUsuńES (R źle nacisnęłam), jak Ewa S.
OdpowiedzUsuń