Ponieważ jestem człowiekiem zmęczonym Miastem i przede wszystkim ludźmi Miastowymi, kusi mnie z przekory wobec nich napisać pean ku czci sławojki. I bogato zilustrować go zdjęciami z natury. Jak na razie brak mi na to czasu, ot, pomysł.
Niemniej coś tam powiem od siebie.
Bawi mnie wstrząs Miastowego po wizycie w drewnianym wychodku.
Jest tam zwyczajnie wedle jego kanonów piękna rodem z reklam - brudno.
Lecz po co zamiatać i zdzierać liczne girlandy pajęczyn, wiszących w kątach, rogach i pod daszkiem? To przecież sprzymierzeńcy w walce o komfort tego miejsca, tj. policja anty-musza i anty-owadzia.
Odór bywa względny i zależy od pory dnia (najsilniej czadzi wczesnym ranem) i pogody (gdy wilgotno i deszczowo). W ciągu dnia i wieczorem przeważnie wcale go nie ma. Jest jednak całkowicie naturalny i pomóc w odnalezieniu spokoju może myśl, że świadczy o pozytywnej transformacji materii i karmionej obfitością ziemi.
Razi mnie nieumiejętność korzystania Miastowego z drewnianego siedziska. Myślę nawet, że przed wizytami Miastowych będę musiała ilustrowaną instrukcję obługi wywiesić po wewnętrznej stronie drzwi sławojki (dla kobiet) i na ścianie naprzeciw (dla mężczyzn). Przeważnie bowiem po takiej wizycie muszę deski szorować, bo są zalane przez kogoś, kto się ich brzydząc nie umiał porządnie usiąść, albo wręcz wlazł na nie nogami. W takim wypadku nie rozumiem tego zamykania się w drewnianym domku, zamiast zwyczajnie i wygodnie załatwić swoją potrzebę w leśnych krzakach.
Nie chcę się tu specjalnie rozwodzić nad kwestią różnic między mężczyznami i kobietami, które są, w paskudzeniu sławojki. Panom jednak szczerze polecam sikanie pod drzewem raczej, niż do dziury wyciętej w deskach. Zdecydowanie w nią nie trafiają. Trzeba być wychowanym na wsi, aby wiedzieć, że względy czystości i dobrego współżycia z innymi wymagają jednakowo od kobiet i mężczyzn siadania przy korzystaniu z wychodka. Wtedy ów wstydliwy problem nie psuje nikomu humoru, ani nie moczy niespodziewanie pupy drugiej osobie. Która nie jest nikim anonimowym i nieznanym, jak w Mieście.
Na koniec dodam, ku uwadze przegiętych miastowych umysłów i nawyków super-czystości, że drewno, o ile nie jest zabrudzone przez takich "chigienistów" jak wyżej opisani, samoistnie zachowuje równowagę bakteriologiczną i jest z pewnością bardziej sterylne, niż wypucowane domestosem białe trony w miejskich łazienkach.
Sławojka ma jeszcze jeden zasadniczy urok. Można w niej siedząc uczestniczyć w życiu wszechświata.
W nocy wystarczy otworzyć szeroko drzwi, aby kontemplować gwiazdy i księżyc na niebie, albo bezpiecznie przyglądać się burzy.
Jest to także niezwykła sprawa w kontakcie ze zwierzętami domowymi. Przeważnie są one zafascynowane sławojką i tym, kto w niej się znajduje.
Przyjmuję w niej wszystkie koty, zaglądają do niej kozy, a także kury i gęś.
Gusia na przykład przez baczną obserwację rozpracowała tajemnicę otwierania szeroko drzwi. I już kilka razy zastałam ją w środku, walczącą zajadle z... rolką papieru toaletowego.
Bo niewiedzącym warto może objaśnić, że gęsi są wielkimi wrogami węży. Każdy długi kształt, czy to szlauch, lina, postronek, wstążka, szarfa czy nawet obierki z jabłek są w oczach gęsi obrazem diabelskim. Jeśli ów wąż leży na jej drodze (np. szlauch) Gusia staje i zamiera przed nim, i za żadne skarby świata nie przekroczy zaklętej linii. Jeśli Ania ubierze się w spodnie z frędzlami staje się od razu przedmiotem wściekłych ataków, syczenia i wrzaskliwych ostrzeżeń na całą wieś ze strony rozhisteryzowanego ptaka. Który z miejsca jej nie poznaje i traktuje jak wroga numer 1.
No, więc stąd pochodzi owa fascynacja naszej gusieńki sławojką i papierem toaletowym.
Właśnie przed chwilą wygnałam ją stamtąd po raz któryś z rzędu. Odeszła z godnością krętą ścieżeczką wśród śliw wiodącą od sławojki do domu. Zostawiając za sobą zielony ślad na deskach.
Który pracowicie wyczyściłam, acz bez żadnej bezsilnej złości, jaką bywa, że czuję po takich wizytach ludzi Miastowych...
Inną, równie fascynującą dla tego gatunku wężową linią jest... ścieżka, droga. Z lubością poruszają się utartymi szlakami wzdłuż nich, a droga wciąga je w swoją głąb bez końca, jak zaczarowane. Moje gęsie stado potrafiło maszerować drogą szutrową od naszej chaty do sąsiadów nawet kilkaset metrów, pogęgując do siebie bez najmniejszego niepokoju. Niczym innym nie wabione, tylko tą głębią przepastną uporządkowanej przestrzeni i gęsim instynktem bezpiecznej podróży.