Niebo zasnute sztucznymi chmurami, z nich dość częsty kapuśniaczek. Temperatura taka, że wciągam na siebie koszulę, gdy wychodzę na dwór. Świetna pogoda na ubicie kabana. Chłodno i brak much. Właśnie takowy, 200-kilogramowy padł pod obuchem i nożem na wiosce i oddał swoje ciało gospodarzom. Mięso musiało odparować przez noc w stodole, rozłożone na płachtach. A od rana trwa jego pracowite zagospodarowywanie.
I mnie się trafiło trochę (no, pełna miednica) grubej słoniny. Przycięłam ją do wymiaru, natarłam mieszanką soli kamiennej, tartego czosnku i ziół prowansalskich i umieściłam w kamionce. Nakryłam gęstym płótnem i zaniosłam do piwniczki. Starczy aż do zimy.
Pojawiła się brygada z opóźnieniem wielogodzinnym (miała być o 10, przyjechała o 16, po czym zaraz pojechała zapomniane narzędzia dobrać) i zaczęła wstawiać drzwi wewnętrzne, do łazienki. Mają przed sobą inną robotę, znów trzeba będzie czekać 2 tygodnie (oby tylko tyle!), tym razem na założenie podłóg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz