Wczoraj doliczyłam się jeszcze jednego kogutka, który poszedł na ofiarę dla nie wiadomo czego. Gdyby był to jastrząb bądź inny powietrzny drapieżnik mogłabym wysnuć wnioski dobrej wróżby dla siebie. Augurowie greccy i rzymscy przewidywali bieg spraw z ptaków nieba. Orły, sokoły, jastrzębie, kruki należą według nich do szlachetnych reprezentantów bogów, Apolla, Zeusa, Ateny i zapowiadają powodzenie wielkich planów. To oczywiście przypadek, ale ilekroć na Dąbrowie jastrząb zabierał mi kurę dochodziło do ważnych rozstrzygnięć biurokratyczno-urzędowych, na które nieraz długo czekałam. Rejestracja firmy, sądowa pieczęć (w sprawach spadkowo-podatkowych sprawdzały się przelatujące kruki), podpis u notariusza i zakup Kresowej... Zatem nie było aż tak żal straty. Tymczasem teraz cholera wie, co łupi kurczaki... Czy dobre to, czy złe, czy leśne czy od ludzi się biorące (np. wałęsające się psy pewnego człowieka z wioski).
Udało nam się zebrać wczoraj wszystkie pozostałe kurczaki, o zmierzchu, gdy usadowiły się na żerdziach (zamiast w stodółce) i zanieść je do kurnika. Przenocowały tam szczęśliwie aż do rana, nawet nie było zbyt wielkiego rabanu w dzień ze strony dorosłych kur. Przez cały dzień potem cała szósteczka wyraźnie była już lepiej zintegrowana ze stadem i zwiedzała podwórze tam, gdzie do tej pory bała się zajrzeć.
Wieczorem jednak weszła do... stodółki. Wygarnęłyśmy je stamtąd podobnym sposobem, co wczoraj. Kury wieczorem i w nocy prawie nic nie widzą i zamierają w bezruchu, łatwo jest je wziąć do ręki. Nawet Zieloną Nóżkę, jak się okazuje.
I smutny wniosek. Jest już ich pięć.
Ech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz