18 lipca 2010

Kupała raz jeszcze

Trwa czas zimnych pryszniców, jakże krótki w naszym klimacie, ale może dzięki temu jaki przyjemny!
Narzekających na upały zapraszam do pracowni sitodruku, gdzie żelazko i inne wiatraki ogrzewające powietrze sprawiają, że człowiek zlewa się chłodzącym potem bez odkręcania kurka kranu. Zauważyłam, że jest to bardzo przyjemne, gdy odpuścić sobie narzekanie, skoncentrować się na robocie świstaczka (pierwsza, szósta, dziesiąta, piętnasta, trzydziesta, czterdziesta piąta koszulka) i nurzać się we własnym sosie popijając chłodne napoje. Początkowa przykrość z gorąca jest właściwie stresem, że się pocę, zaczynam śmierdzieć, że ubranie staje się mokre. Gdy porzucić ten stres, dać na luz, to można odkryć, że pocenie się jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką dała nam Pani Natura na taką porę.

Wieczór po ciężkiej pracy w pocie czoła wygnał nas na imprezę kupałową, odbywającą się na Bachmatach (niewielki zalew) w Dubiczach Cerkiewnych. Byłam tam pierwszy raz. I w sumie lepsze wrażenie, niż się spodziewałam, choć nagłośnienie ze sceny było kiepskie i nie obejmowało dużej przestrzeni, na której zgromadziła się widownia. A zgromadziła się rodzinnie, towarzysko, grupkami, obozując już od popołudnia i wcześniej na specjalnie przyniesionych ze sobą kocach. Niektórzy zrobili tam sobie wielkie piknikowe przyjęcie. Niektórzy tańczyli, niektórzy przechadzali się. Z lewej były stoiska z propozycjami głównie z Ukrainy i z Białorusi. Można było kupić autentyczną, haftowaną ręcznie na lnianym płótnie, białym lub siermiężnym, soroczkę (koszula ozdobna używana przez mężczyzn przy każdej uroczystej okazji), za jedyne 350 złotych, do tego szarawary w wielkim wyborze kolorów. Dużo pamiątek ręcznie robionych i trochę swojskiego jedzenia (np. pasztet z królika). My za jedyne 10 złotych kupiłyśmy kraszankę z niesamowitym obrazkiem przedstawiającym kosmiczne uniwersum, drzewo życia, dwa koziołki w śródziemiu, ryby w świecie podziemnym i ptaki w świecie niebieskim. Oraz chleb z Litwy z kminkiem za 6 zł i butelkę chlebowego kwasu lidskiego (4 zł), na naturalnym zakwasie, który pochłonęłyśmy w kilka minut.
Jakiś zespół białoruski odprawił obrzędowe śpiewanie kupalne i młodzież ruszyła gromadnie z wiankami nad wodę. Dziewczyny weszły do zalewu po pas i puściły swoje świeczki w uwitych stateczkach, a chłopcy wyławiali je, podpływając z drugiej strony osobiście lub w kajakach. Kiedy wszyscy wyszli z wody spłonęła wystawiona na kiju zła Maruna. Całość przypieczętował pokaz fajerwerków, niczym w Nowy Rok.
Przesilenie dokonało się.
W trakcie jazdy migały w powietrzu mające swoje gody robaczki świętojańskie.
Po powrocie do domu stwierdziłam, że starszaki nie weszły do stodółki, tylko skupiły się pod deskami postawionymi wokół olchy. Trudno. Już tak zostały, bo wybrać je stamtąd po ciemku nie było jak.
Siedziałyśmy na tarasie z psami i kotami, przy palących się świecach jeszcze ze dwie godziny, pijąc piwo i rozplanowując konieczne do wykonania prace do końca roku.
Kurczaki wstały o szarym poranku, w okolicach 3 rano, zapiały swoimi brzęczącymi głosikami i przybiegły na taras domagać się śniadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz