Dziwna była wczoraj pogoda. Zaczęło się od rana. Zachmurzenie i pomruki burzowe. Chwilowe drobne opady z przerwami na wzbierającą parność. I tak prawie cały dzień. Kozy stały w oborze, a gdy wreszcie zdecydowałam się je wypuścić do zagrody - zagrzmiało i lunęło jak z cebra.
Oczywiście trzeba było wyłączyć internet, i tak po raz któryś z rzędu nie dokończyłam rozmowy o symbolach z pewną niewiastą.
No, a dawno oczekiwany gość, nasza odwieczna przyjaciółka Niejaka zamiast o drugiej po południu wylądowała w Kresowej na wieczorne dojenie, sześć godzin później. Przyszło jej do głowy, aby zostawić samochód i pojechać na Podlasie jako rowerzystka. Wysiadła w Siemiatyczach z pociągu i ruszyła ku nam na rowerze. W drodze złapał ją deszcz, musiała przeczekać i takie tego były efekty.
Przesiedziałyśmy cały wieczór na tarasie, w wilgotnym podeszczowym chłodzie, popijając herbatę i pojadając ser. Opowieściom końca nie było. My o kresach, budowie i tutejszości, Niejaka o swej ostatniej wyprawie rowerem po Islandii. Zjawiska burzopodobne ustały z wolna. Niejaka była zdumiona. Pogodą. W Warszawie było sucho i upał, gdy wyjeżdżała, a w mediach ogłaszano gorący czas na kilka dni.
- Warszawskie iluzje harmonii bytu - uśmiałam się - A prognozy obejmują Podlasie, które przeniosło się na Suwalszczyznę. Ten region zwyczajnie nie istnieje w świadomości Polaków.
Było trochę problemu z ulokowaniem Niejakiej do spania. Chałupa duża, a wszędzie beton zamiast podłóg, poddasze nieskończone. W końcu udało się ją zmieścić na jej własnej karimacie w nowym pokoju, z nogami pod stołem i głową na progu, w sąsiedztwie paczek z książkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz