Praca, cóż tu mówić więcej. Brygada kończyła szalowanie deskami i obróbkę blachą, zaczęła też stopniowo obramowania okien. Na koniec czeka mnie jeszcze jedno malowanie, już na ścianach. My kroiłyśmy materiały i po południu zaczął się druk. Ania przy karuzeli, ja biegałam z materiałem i rozwieszałam go na sznurze. Upał powodował, że nadruki schły w mgnieniu oka.
Jest to zajęcie, do którego już nasi sąsiedzi przywykli i "wszystko o nim wiedzą". O tym, że czasem drukujemy też książki i broszury nie mają w większości pojęcia. A o tym, że coś piszę wiedzą może dwie sąsiadki, ale nie rozpytują co to, ani nie chcą tego przeczytać. Sitodruk i szycie są najbliższe chłopskiemu rozumieniu rzeczywistości i one im absolutnie wystarczają. Trzeba się konkretnie urobić po pachy, żeby zarobić niewielki grosik na chleb. Normalka.
Upał, ale na niebie snują się od dawna pokratkowane aluminiowe pseudo-chmury, wróżące kolejną anomalię pogody. Idzie susza. Ale po wczorajszej burzy pani Zina zadowolona niosła rano z lasu wiadereczko pełne kurek. Zarabia zbieraniem grzybów na drogie lekarstwa. Od kilku lat choruje. Ma bateryjkę w sercu i co drugi dzień jeździ na dializy do szpitala.
W sadzie dojrzewają z wolna jabłka. Wiele ich, choć są drobne i przy byle wietrze czy deszczu spadają na ziemię. Kozy uwielbiają je wybierać, dlatego chętnie pędzą rano do sadu, zajrzeć pod każde drzewo. Nadgryzłam łakomie jedną większą od innych papierówkę, kwaaaśna. Zofka chętnie dokończyła.
Przy tym wszystkim pożyczona kwoka opiekująca się starszą grupką zielonych nóżek zaczęła świrować i już sądziłam, że odrzuciła kurczaki. Namiętnie bowiem właziła w dziury w słomie i uciekała kurczętom, aż te wystraszone i zestresowane skuliły się w kącie stodółki i za nic nie chciały same wyjść na zewnątrz. Tymczasem odnalazłam kwokę za deską opartą o ściankę w drewutni. Sparło ją na jajo. I to była cała przyczyna. Gdy je zniosła wróciła do uszczęśliwionych dzieciaków jak najlepsza niania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz