7 czerwca 2010

Żywotność

Od rana na nogach. Ja - ser, kozy, obiad, zmywanie, znów kozy plus kwoka z małymi na wolnym wybiegu, palenie pod płytą i znów ser, tym razem twarożek. Ania z powiedzmy-Sławkiem Starszym od świtu grodzili wybieg kozom w sadzie, przybijając do wkopanych już słupków sosnowe żerdzie. Praca miała przerwy (na papierosa, piwo, obiad) i nie była zbyt intensywna, kto by się spieszył i do czego w taki upał! Do końca dniówki roboczej, tj. 17.30 stanęło ogrodzenie dwóch boków. Jeszcze dwa z bramą i szlus. Będzie wolniejszy czas na pracę umysłową. A czeka przecież parę rzeczy do zrobienia, 3 horoskopy, skład książki o Księdze I-Cing, sprawy biurowo-urzędowe itp.
Pasąc kozy w sadzie zauważyłam, że poziomki pod jedną z jabłoni już się zawiązały, a pod drugim drzewem odkryłam dziką miętę. W jeszcze innej jabłoni zaś w dziupli zamieszkała para szpaków. Niezbyt dużo sobie robiła z ludzkiej obecności w sadzie.
Dziś notuję nadzwyczajną aktywność owadów błonkoskrzydłych. Mamy słoneczny znak Bliźniąt, a w dodatku Księżyc w ognistym znaku Barana, są wtedy najaktywniejsze i niezwykle ruchliwe. Towarzyszył nam nieustający brzęk w uszach przeróżnych much i muszek wespół z komarami i osami, a wokół stada kóz unosiła się stale chmura ich z dodatkiem błyskawicznie przemieszczających się gzów (zwanych tu też końskimi muchami).
Jednych pszczół w tej zgrai bardzo mało.
Znajomy stary pszczelarz z Kajanki narzekał, że i w pobliskich okolicach wymierają pszczelarzom całe roje. On jeszcze prosperuje, ale liczy się z kłopotami w hodowli.
Na rozsłonecznionym niebie piękne bałwany przetykane chemicznymi smugami w kształcie trójkąta i wielkiej litery H z biegiem dnia zamieniły się w skłębione bure chmury robiące nienaturalne wrażenie, z których w końcu spadł mały deszcz. Wściekłe muszydła pochowały się wreszcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz