24 czerwca 2010

Męski kompleks

Pominę sprawę pogody. Siano moknie bowiem i pewnie niewiele z niego da się zebrać.
Za to powiedzmy-Sławko zjawił się o pierwszej, dawno po umówionym czasie, gdy już zajęłyśmy się innymi sprawami. Pijany, rozanielony, z młotkiem i przecinakiem w ręku. "Treba pieczku rozjebaty" - nieomal powtórzył to, co już znam z zeszłorocznej wycieczki do sąsiedniej wsi, gdzie kafle kupowałam - Nu, to dajom.
Uch, nie byłam zachwycona, ale dałyśmy się wmanewrować. Facio zburzył 2/5 pieca, machając ino młotkiem, a Ania wynosiła w wiadrach gruz na kupę. Po czym odpaliło mu, sprowokował jakąś dziwną rozmowę, obraził się, gdy usłyszał stanowcze słowa i wypruł do koleżków czekających przy stole na kolejną flaszkę (na którą chciał ambitnie szybko zarobić). Moim zdaniem zorientował się, że pracy ma jeszcze na kilka godzin i dał sprytnie drapaka.
Nu, to dajom. Ambitne niewiasty jesteśmy i resztę pieca rozebrałyśmy same. Tak do 20 godziny.
Posprzątałam jeszcze, umyłam podłogę, a Ania zadzwoniła do zduna, który najlepiej w piątki zaczyna robotę, a nigdy w poniedziałki.
I tu żadna niespodzianka. Zacznie od wtorku, nie od jutra. Ale wpadnie, żeby powiedzieć, co mamy dokupić z materiałów.
Przez trzy dni będę napawać się nową przestrzenią w pokoju.

3 komentarze:

  1. Alez macie anielska cierpliwosc do tego powiedzmy-Slawka...

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie cierpliwość, a konieczność. Tu NIE MA KOGO wziąć do pracy fizycznej, sami pijacy. Ten jeszcze jest w miarę inteligentny, bo inni oprócz rozchwiania alkoholowego jeszcze nie dysponują żadnymi innymi umiejętnościami poza machaniem młotkiem, widłami czy łopatą. I trzeba stać nad nimi i pilnować każdy ruch.

    OdpowiedzUsuń