Kolejny dzień ciężkiej pracy, od świtu. No, bo trzeba było wstać wcześniej, nakarmić zwierzynę i wydoić kozy, które płoszą się wobec obcych i hałasów na podwórzu. Ponieważ w nocy ze zmęczenia prawie wcale nie spałam, wyrwana o świcie przez budzik popłakałam się na dobry początek.
Zdun okazał się punktualny. To plus. Następnie zapytał, czy może rzucać pety gdzie bądź, czy może dostanie popielniczkę. Kolejny plus. Poprzedni zdun, mimo dwóch popielniczek podstawianych mu pod nos gasił pety gdzie popadło, nawet w garnku (jeszcze wtedy używanym, od tej pory już nie).
Zgodził się łatwo, aby rozłożyć na podłodze ochronną warstwę gazet (poprzedni krzywił się, po czym z lubością zapaćkał każdy wolny fragment podłogi w kuchni, przesuwając to, co leżało na podłodze w kąt).
Ciął i szlifował kafle na dworze i z każdym wychodził na zewnątrz, i nawet gdy położył już kafel bez wymaganego wycięcia, rozebrał kawałek ścianki, żeby nie kurzyć w pokoju (poprzedni zdun rżnął i szlifował kafle i w kuchni i w pokoju, jak mu przyszła fantazja, a gdy zwróciłam mu uwagę orzekł, że przecież ten dom jest i tak w remoncie, a na wieść, że w tym syfie będziemy jeszcze zimować i wiosnować wzruszył ramionami i robił swoje).
Nie pije. Ma nadżerkę żołądka (tu innych niepijących raczej nigdzie się nie spotka). Pracował z niewielkimi przerwami na odpoczynek i jedzenie od 7 do 18.
Co prawda musiałyśmy mu pomagać. Ania miesiła glinę przy pomocy elektrycznego przyrządu, nosiła kafle i myła cegły ze starego pieca. Trzeba też było ukopać piasku w piaskowym dole w lesie za chatą i przywieźć go taczką. Na mycie cegieł i ja się załapałam, gdy pojechała do kaflarni wymienić kafle narożnikowe, bo nie pasowały do kafli środkowych o milimetr.
Tym sposobem stanęły dziś podstawy pieczki i trzy dolne rzędy kafli. Będzie nieco mniejsza, niż poprzednia, ale i zgrabniejsza.
Poza tym brygada szalunkowa założyła wełnę mineralną na trzech ścianach chaty i pokryła ją folią paroprzepuszczalną.
Ponieważ na czwartą ścianę zabrakło listew, dojechały dzisiaj brakujące i pomalowałam je środkiem grzybobójczym.
Podczytuję po trochu ten sympatyczny blog.
OdpowiedzUsuńTrafiłam na niego szperając w internecie w poszukiwaniu wiadomości o permakulturze.
Piec - spaniała rzecz, moje gratulacje.
Pozdrawiam autorkę i gospodynię.
Hm... tak sie zastanawiam. Z czego zyja ci ludzie, ktorzy ciagle na okraglo pija?
OdpowiedzUsuńBogdano, dziękuję. O permakulturze tu na razie mało teorii, więcej praktyki. Piec ścianowy uważam za ważny wynalazek ludzkości, który pomógł zasiedlić północną Europę i Syberię, więc nie ma co go wyrzucać do lamusa. Palisz przez godzinę naręcz drewna i masz ciepło ok. 20 godzin!
OdpowiedzUsuńFutrzaku, to nie są kapitaliści, to nie są nawet robotnicy fabryczni, to są przeważnie małorolni, żyjący z pracy na roli (własnej i cudzej, tj. pomagania przy pracach polowych), drwalowania w lesie w sezonie i zbieractwa leśnego, grzyby, jagody, zioła. ;-) Wódka tu tania, białoruska i ukraińska destylatka o połowę tańsza, niż w sklepie.
Ano tak. Zapomnialam ze to przy granicy i samogonu pewnie dostatek :)
OdpowiedzUsuńsamogonka, pewnie tak, ale przede wszystkim denaturat i "ruskie wynalazki", od których chłopy zamieniają się w popsute androidy i umierają za młodu na wątrobę i z innych zatruć.
OdpowiedzUsuń