14 czerwca 2010

Wygrana

Jaka dziwna pogoda! czy to oczy miastowych widzą?
Po rozprażonych dniach rozjarzonych od słońca odbijającego się na wszelkie sposoby w aluminiowych chmurach, przetykanych logicznymi pasmami chemicznych smug, krótka i niegroźna burza nocna wprowadziła mój region w świat całkiem inny. Gdybym akurat nie paliła pod płytą, żeby zagrzać wodę na kąpiel i zrobić twarożki i ricottę, byłoby w domu zimno. Nie mówiąc o dworze.
Deszczowo, dżdżyście, buro na niebie, drzewa stojące spokojnie jak pomniki. Kozy stojące w oborze przez większość dnia, przy mikołajowym sianie. Kury moknące pod daszkiem kurnika, nie zainteresowane wcale żerowaniem. Psy rozespane, koty śpiące na tarasie, potem na nowych krzesłach w ogrzanej ogniem kuchni.
W duszy dziwne myśli, smętek, senność, ospałość. W radiu (słuchamy Trójki) od rana wałkowali temat zmiany klimatu, przy pomocy wciąż powtarzanych głupawych sloganów wyciąganych z ust przechodniów rozpytywanych na ulicy, prawdziwych "znawców tematu".
Z tego wszystkiego wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy oglądać rajoną nam łąkę rzut beretem od granicy. Ania nie zdołała jej odnaleźć, ale coś niesamowicie pachniało na dużej przestrzeni i dyskutowałyśmy co, no i naszłyśmy (na Podlasiu mówi się "najść coś" po rusku, a nie spotkać, znaleźć) cały szereg młodych wierzb pełnych gałązek zdatnych na ogrodzenie, które potem wrasta w ziemię i zieleni się.
Teren zmeliorowany, żyzny, bo nad rzeczką, ale teraz podmokły, śliski, rozmiękły. Fajny spacer. A potem jazda 10 km do sklepu, żeby kupić gratisowego loda (trafił mi się poprzednio patyczek z napisem: "Wygrałeś loda!").

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz