Taki dzień jak nie dzień. Deszczy od południa. Kozy w oborze stojące ryczą z nudów. Koty śpią na tarasującym kredensie, nie dały się zmylić ustalonym rytmom dzienno-nocnym.
Tym marniej, że wczoraj sołtys ze wsi B., gdzie zakupiłyśmy łąkę, wziął i rozpędził się. Kilka dni słonecznych bowiem spowodowało, że łąka nadrzeczna na tyle podeschła, że mógł wjechać traktorem. I skosił trawę. Teraz ta trawa leży tam i moknie, czekając na zmiłowanie Pańskie. Nawet nie ma co jej przewracać, póki pada.
No, i dziś wybory. A jakże, pojechałyśmy. Oddać cesarzowi co cesarskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz