No, nie da się spać w taki upał. Wstałam wpół do szóstej, skutecznie rozbudzona przez kuzyneczka. Poranek chłodny, napełnił ulgą. Ale w południe Ania zabrała mnie w drogę do pewnej sąsiedniej wioski, żeby pokazać mi pole, które onegdaj pokazał jej kierownik Agencji Rolnej. Dobrze położone, przy drodze, zaraz na początku wsi. Droga wiejska, polna, nie jakaś asfaltowa. Lepszej klasy, niż to, co jest w naszym posiadaniu. Ktoś uprawia na nim żyto, ładnie wybujałe. Może uda się kupić. Rozwiązałoby to nasze kłopoty z przelicznikiem.
Potem droga wciągnęła nas i wróciłyśmy na stare dąbrowiane śmiecie. A raczej w pobliże. Nasi dawniejsi niebezpośredni sąsiedzi wynajęli plac i budynki właścicielowi sklepu ze starymi meblami i gadżetami sprowadzanymi z Belgii. Wygląda to zaskakująco dla nieprzyzwyczajonego klienta. Początek wsi o zabudowie kolonijnej, przy rozklekotanym od lat asfalcie, na którym trzeba zwolnić, aby nie rozwalić podwozia samochodu. Sklepowa pracuje w ogrodzie, trzeba ją wołać. Pies hasky przywiązany za nogę od stołu w środku magazynu sklepowego pilnuje spraw. Przy czym wcale nie szczeka, jak to hasky. Suka, na dniach ma się szczenić.
Region siemiatycki nazywany jest Małą Belgią. Wielu ludzi przez lata przebywa w Brukseli i okolicach, aby zarobić na wypasione domy tutaj oraz utrzymanie pozostałych członków rodziny. Ania ma słabość do takich sklepów i klimatów, sama trochę bawiła się w renowację jeszcze w Warszawie i często bywała na Kole. Szybko wypatrzyła w kącie na poddaszu drewniane wygodne krzesła, toczone, z półokrągłymi oparciami. Po 40 złotych. Kupiła wszystkie, tj. cztery.
- Macie tu klientów? - podpytywałam sprzedawczynię, młodziutką dziewczynę.
- O, tak - zrobiła szczególną minę - Zawsze co sobotę bywa u nas jeden stały klient i coś kupuje.
W drodze powrotnej dogonił nas deszcz. Wyjechałyśmy przy jednej maleńkiej białej chmurce na zachodzie, po godzinie niebo było całkowicie zasnute burymi kłębowiskami. Zdążyłam jednak po powrocie przed jeszcze większą ulewą schować malowane impregnatem deski do garażu, zagodnić kozy do obory i ukryć kwokę z małymi.
Po deszczu chwilowy chłód okazał się fałszywy. Wzrosła parność. Spadło ciśnienie. Pojawił się ból głowy, taki jak kamień noszony w głowie. I trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz